Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

obecnie numer 30 jest REDAGOWANY, jego redakcja zostanie zamknięta w dniu 5 sierpnia 2019 r.
  >>> w układzie tematycznym
  >>> w układzie chronologicznym
  >>> w układzie alfabetycznym 
  >>> popularność

  >>> zobacz wcześniejsze numery

Japonia 2019 (4): 26 lipca 2019 / Karolina Pietruszka

26 lipca 2019 r.

Po wielkomiejskim szale nadszedł czas na trochę natury. Dziesięć minut piechotą od hostelu znajduje się park Suminoe, całkiem spory, bardzo ładny. Oczywiście najpierw musiałam źle skręcić i w tym skwarze przejść dodatkowe metry, ale chyba już do tego przywykłam. Po wróceniu na właściwy tor można było się skupić na kontemplacji przyrody. Pierwsze, co mnie uderzyło to nieznajomy mi do tej pory dźwięk. Głośny, donośny, przyćmiewał wszystko inne. Żeby usłyszeć osobę obok musiałam naprawdę wytężyć słuch. Po chwili inny zmysł, a mianowicie wzrok, odnalazł przyczynę - cykady. Rany julek, jakie go bydlaste. Zdecydowanie wolę polskie świerszcze. Patrzenie pod nogi było bardziej niż konieczne, bo nie wiem czy mój but by przeżył bliższe spotkanie z tym stworzeniem. Zobaczone, odhaczone, raz wystarczy

Kawałek za robalami był mały ogródek, w którym Panie i Panowie Dziadki pielili i zrywali pomidorki. Jeden nawet się do mnie uśmiechnął, sympatycznie się zrobiło. Krótkie pozdrowienia i podążałam zaa kolejnym hałasem. Przyczyna - stadion baseballowy. Ku mej uciesze dało się wejść do środka. Pierwszy raz widziałam tę rozgrywkę na żywo, grali mniej więcej gimnazjaliści chyba w jakimś turnieju szkolnym, ale tu pewna nie jestem. Jedna drużyna miała nawet 'PL' w nazwie. Jak się domyślacie, przegrywali. Ups. Rozglądałam się za miejscem, upolowane, zmierzam w jego stronę. Siedzieli tam uczniowie ze szkoły, którzy kibicowali swoim. Chyba z 50 osób, może więcej. I wtem ich głowy synchronicznie obróciły się w moją stronę, a miny zastygły. Jak się domyślacie, nie spodziewali się 'zachodniej' twarzy na takim wydarzeniu. Było to dość zabawne, więc nie powstrzymałam się od uśmiechu i pomachania im. Usiadłam niedaleko, żeby z bliska podziwiać ich kibicowanie. Śpiewali, krzyczeli, klaskali. Zabawa na całego, aż atmosfera mi się udzieliła. Szkoda tylko, że nie znam zasad gry, zdecydowanie powinnam to zmienić. 

Po opuszczeniu stadionu ruszyłam do świątyni niedaleko. Malutka i w remoncie, ale naprawdę ładna. Pierwsze oczyszczanie wodą za mną, jak dobrze, że była instrukcja. Potem woda zaczęła lecieć z nieba, więc powrót na krótką drzemkę do hostelu był kolejnym etapem.

Obudziwszy się z burczącym brzuchem ruszyłam znowu do Dotombori. I tu kolejna niespodzianka, ponieważ koło Dotombori-bashi odbywały się występy idolek. Małe, urocze dziewczynki skakały, tańczyły i śpiewały w większości z playbacku. Ale przecież chodzi o to, żeby być kawaii, prawda? Widownia skakała razem z nimi pląsając w wymachując kolorowymi lightstickami. Jeden mężczyzna znał nawet cały układ taneczny, prawdziwy oddany fan. Po występach ustawiała się do nich kolejka na zdjęcia, składająca się w większości z mężczyzn w wieku około, na moje oko, 30-40 lat. Za zdjęcie z idolką, o ile dobrze zrozumiałam, płacili dwa tysiące jenów, czyli około 70zł. Było to zdjęcie z polaroida robione przez inną dziewczynkę. Można też było zapłacić za zdjęcie samej idolki z przyjętą konkretną pozą, dwóch idolek jednocześnie przytulonych czy w inenj dowolnej konfiguracji. Nasz klient nasz pan. Szaleństwo. W drodze minęłam też kilka cosplayerek, głównie w strojach pokojówek. Wyglądały naprawdę ślicznie, jak laleczki do postawienia na półkę.

Po otrzęsieniu się z wrażeń żołądek dotkliwie o sobie przypomniał, więc podjęłam kolejną próbę dokonania wyboru jedzenia. Nie było to proste, bo przed większością sklepów i restauracji stoją 'nawoływacze', którzy co sił w płucach krzyczą: "zapraszamyyyy! Dzień dobry! Mamy dobre jedzenie, nie skosztujesz trochę?!" No i jak tu wybrać?

Potem poszłam się zgubić. Znalazłam dużo ciekawych sklepów i ..świątynię. Wciśnięta pomiędzy ogromne budynki, stała tam jak gdyby nigdy nic. Natomiast była wielkości przeciętnego mieszkania, co jednak nie odejmowało jej uroku. W tej dzielnicy można naprawdę znaleźć wszystko, tylko jeszcze pocztówki się przede mną chowają. I tak was znajdę!

Na koniec dnia poszłam do lokalu z deserami. Wzrok by zjadł wszystko. No jak to, ja nie zjem? Mam tę moc! Tylko szkoda, że mój portfel jej nie ma, na głupoty będę wydawać dopiero później. Słuchając puszczanego tam k-popu postawiłam na deser truskawkowy. Oczekiwanie trochę trwało, ale po spożyciu chyba na długo będę mieć zapas cukru we krwi. Były tam lody, sorbet, galaretka, bita śmietana, płatki kukurydziane (?!), sos owocowy i kto wie, co jeszcze. Nigdy się tak nie zasłodziłam. Było przepyszne.

 

Menu 30

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation