Rankiem Pawian ujrzał zły znak: panią od biologii. Wziął do ręki swoją monetę.
- Niestety mam pomysł - rzekł Pawian. - Tam jest pani od biologii
- Czy to był pomysł? - spytała pani Marta. - Widzę że mózg ci wybucha, więc zróbmy matematykę. Czy 2 jest mniejsze niż 1?
Pani Marta napisała na tablicy: ,,2<1?”. Pawian wziął linijkę, zmierzył dwójkę i zmierzył jedynkę.
- Jedynka jest większa - oznajmił Pawian. - Zmierzyłem co do milimetra. Miałem odpowiedzieć na pytanie: ,,Czy 2 jest mniejsze niż 1?”, więc odpowiadam: tak!
- Zrób reklamę paneli słonecznych - powiedziała pani Marta.
- Ok - powiedział Pawian. - Witajcie! Chwila, to ja powinienem was przywitać! Mamy super ofertę, na panele słoneczne! Dwie, w cenie trzech!
- Pawianie, popilnuję ci tej monety - powiedziała pani od biologii. - daj mi ją.
- Oj, bądźmy naiwni - powiedział Pawian, po czym dał pani od biologii monetę.
- Oddam ci ją pod koniec dnia - powiedziała pani od biologii. - możesz na mnie liczyć.
- Ale do ilu mam liczyć?
- ...
- Możesz na mnie liczyć… I tyle!
- Mogę na ciebie liczyć… Że zapomnisz.
Pani od biologii sobie poszła.
- Jestem BottoSłowny - powiedział Pawian. - Rozumiem wszystko dosłownie.
- Rzucę okiem w tamten kąt, bo widziałam babeczki - powiedziała pani Marta wskazując w jakiś kąt.
- Ale jeśli pani rzuci okiem, to pani oka nie włoży z powrotem - powiedział pawian i zwrócił się do Janka. - Proszę chłopca, czy jest pan dziadkiem dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka dziadka twojego dziadka? Czy zjada pan dziadków? Czy zjada pan dziadków? Czy to jest pana dziadek?
- Czego? - Janek spojrzał na Pawiana. - Co znowu wymyślił twój bitowy móżdżek?
- Dostałeś 18 x dziadka, 1 x dziadkiem, 2 x dziadków i 1 x dziadek, z okazji urocin!!! - krzyknął Pawian.
- Urocin, trocin.
- Odmawiasz?
Janek pokazał dwa palce.
- Który wybierasz - spytał.
- Ten drugi - stwierdził Pawian. - Chociaż mógłbym zjeść też tego drugiego.
- A pierwszy?
- Już zjadłem
- Jesteś głodny?
- Przecież zjadłem 2 palce!!!
- Wejdź do palca
- Wiesz co jest do wchodzenia? - zapytał BottoSłowny. - Wchody
- Aha, a do schodzenia schody - stwierdził Janek. - Proste.
- A do odchodzenia?
- Odchody…
- Nie macie nic lepszego do roboty niż gadanie o odchodach? - spytała pani Marta.
- Mamy, ale musimy to odkopać, a jest w odchodach zakopane - odparł Pawian.
- Jezdezmy zajenci, gorylu - powiedział Janek
- Idę - powiedział Pawian. - Wiecie gdzie.
- Ale gdzie? Do zobaczenia - powiedziała pani Marta.
- Do zrobaczenia!!! - odpowiedział Pawian. - W kórtce!
- Gdzie on poszedł? - zapytał Janek.
- Poszedłem odwiedzić… - powiedział Pawian. - Odwiedzić PawkimPawwian na pona polskimPaimPwan na poan na polskawianmPawina polsmian nakimPawiana, a co?
- Polsmian nakimPawiana???
- Mam bułkę na głowie, kiedy jeżdżę na rowerze!
- Czemu?
- Bo jest smaczniejsza od kasku.
- Ale ma cię chronić!
- Jeśli chodzi o wytrzymałość, to jak bułkę zrzucę z 10 piętra to wytrzyma, a kask się roztrzaska!
- Czemu akurat bułka?
- Bo rower ma kółka, a kółka ma bułka
- Aha.
- A wiesz że wczoraj widziałem coś podejrzanego?
- Co?
- Wczorajszej nocy nie widziałem słońca!
- Przecież w nocy nie świeci słońce!
- Ale co to ma wspólnego z świeceniem?
- Eee…
- Aaaa, pomyliłem się, słonia a nie słońca.
- Czy ty kiedyś powiesz coś sensownego?!
- Miałem 20 lat kiedy się urodziłem. To były czasy… - rozmarzył się Pawian. - Ile miałeś lat kiedy się urodziłeś?
- Cooo?!!
- Ile miałeś larw gdy się obudziłeś? - powtórzył Pawian. - Więcej już nie powtórzę tego pytania.
- Kiedy się obudziłem, miałem siedemnaście i pół larwy, choć ta połówka nie była do końca pewna, bo wyglądała bardziej jak pomarszczony rodzynko-grzyb. Wszystkie larwy tańczyły mi po poduszce z pieluszkami wciśniętymi na głowach, śpiewając piosenkę o kiszonej kapuście i zagubionym zegarze słonecznym. Jedna z larw, która miała na sobie ogromny cylinder, próbowała mnie przekonać, że jestem królem dżdżownicowego imperium i muszę zwołać naradę z pierożkami - powiedział Janek, czytając tekst z jakiejś kartki Pawiana. - Czy ty mnie wogóle słuchasz?
- Nieeee…
- Kim jest pani od biologii?
- Moją młodszą… - nie dokończył Pawian.
Zapadła cisza. Jakby jakaś czarna zła energia przyszła się ponudzić. Nawet rybki wstrzymały oddech.
- Twoją młodszą…
- Moją młodszą bratem!
- Co ty masz za wielką rodzinę?
- To jest moja mama…
- No?
- A to jest moja tata!
- Serio?
- No… Chyba na pewno!
- A.
- Te rybki nie muszą się kąpać???!!!
- Są w akwarium z wodą!!!
- Nie odparłeś pytania.
- Pfffff!
- Jest dzida, która wszystko przebije i tarcza, której nic nie przebije. Co się stanie, kiedy wbijesz dzidę w tarczę?
- Już wolę gadać o twojej tacie - powiedział Janek.
- Jaki jest najlepszy tata na świecie? - spytał Pawian.
- Tata batata - odparł Janek z satysfakcją że udzielił tak pięknej odpowiedzi.
- Jaki jest najlepszy tata na świecie? - powtórzył pytanie Pawian. - Tata!
- A twoja siostra?
- Samolot sam lata, samochód sam chodzi, a człowiek człapie z wiekiem.
- H a ha a h h a h a a ha!
- Pomyśleć że marnują drzewa na książeczki - powiedział Pawian. - Aby wydrukować 1 książeczkę „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”, potrzeba około 3,2% jednego dorosłego drzewa.
A teraz wyobraź sobie, że ta książka sprzedała się w ponad 120 milionach egzemplarzy na całym świecie. Gdyby wszystkie były na papierze z drzew:
120 000 000×3,2%=3 840 000 drzew. Co to wogule za książka?
- Grubo - powiedział Janek. - strata drzew!
- Nie, nie strata - zaprzeczył Pawian. - Bo w sumie na jednej kartce papieru można narysować więcej drzew!
Wtedy zza zegara wysunęła się kartka. Pawian przeczytał treść:
- Kanaliza. Jest 09:00.
Weszli do najbliższej kanalizacji, i wstrzymali oddech.
- Nienawidzę jak w książkach są długie opisy. - westchnął Pawian.
To był cień niebieskiego pomidora, który patrzył na nich wyzywająco. Chłód jego oddechu było czuć nawet z odległości 10 metrów.
- Pokonam was - rzekł zimnym i przerażającym tonem, po czym przejechał wzrokiem po całej grupie, zatrzymując wzrok na pani Marcie.
Nie mam monety - szepnął przerażającym głosem Pawian do Janka.
To, że Janek nie odpowiedział, Pawian wziął za zaproszenie do kontynuowania, Ale głos mu zastygł w gardle. Wtedy przy wejściu usłyszeli głuchy trzask, jakby komuś się złamała drewniana drabina, którą wyjął nieużywaną z garażu. Pawian spojrzał w górę, w stronę wejścia pod którym stał, ale ujrzał tylko oślepiające światło i lecące na niego małe kółko. Chciał odskoczyć, ale naokoło niego stała reszta klasy. Spojrzał w dół, żeby się nie oślepić. Tunel był okrągły, a na jego ścianach odbijało się blade, światło słoneczne. Powietrze było tam wilgotne, a na końcu tunelu była ściana. Wtedy Pawian zdał sobie sprawę, że to jest rozwidlenie, i tunel się rozdwaja na dwa. W tym samym momencie coś metalowego uderzyło w jego głowę. To była jego moneta. Odbiła się od jego głowy i potoczyła się wzdłuż kanału, połyskując w świetle dnia.
Wtedy Pawian chciał ją złapać, ale jego ręce tylko drżały, a cień pomidora zbliżał się do nich. Pawian poczuł małą ulgę, kiedy dowiedział się że potwór nie idzie po nich, tylko po monetę, ale nie mógł się po nią schylić. Pomidor ganiał za monetą w te i wewte aż w końcu mu się znudziło. Pawian chciał pójść po monetę, ale poczuł na plecach wielki ciężar, a pomidora nie widział. Coś go przygniatało do ziemi i jakby próbowało z niego zejść. Czy to był pomidor? Wtedy Pawian miał wizję, że leciał na jakiejś białej…Chmurce. Wtem się przebudził. Plecy go bolały, ale ciężaru nie było. Okazało się że to pani od biologii, która wpadła za monetą.Biegła po monetę Pawian chciał ją przegonić, ale nie miał sił, i padł na ziemię. Wtedy zobaczył coś dziwnego. Z jednej strony rozwidlenia wyszedł silny pomidor, o masywnych mięśniach, ale twarz miał taką samą…Jak tamten poprzedni.
- Siłownia zawsze w modzie! - rzekł jeszcze potężniejszym niż były jego mięśnie głosem, przekonując ich, że jest tym samym pomidorem. - Pierwszy raz ktoś został zmasakrowany przed tym, jak ja go zmasakrowałem!
- Ty… Jesteś fioletowym cieniem pomidora - powiedziała drżącym głosem pani Marta.
- Nie! Niebieskim! - powiedział Pawian.
Okazało się że każdy go widział jako inny kolor, pomimo tego że cienie nie mają kolorów. Wtedy kątem oka Pawian ujrzał zamgloną sylwetkę kobiety, która się po coś schylała. Natychmiast się odwrócił w tamtą stronę. To pani od biologii, schylała się po monetę, lecz kiedy ją wzięła, moneta jej wyszła bokiem. Wtedy nieznany głos w głowie Pawiana powiedział: ,,Posłuchaj się Karmelii”. Pawian był zdezorientowany. Nie znał żadnej Karmelii. Zastanawiał się też czym była chmurka. Wtedy pomidor - już umięśniony - z łatwością schylił się i zaciekawił się monetą. Wtedy promienie słoneczne zaczęły jakby…Paraliżować monetę mocnym laserem światła, jakby 1000 słońc zebrało energię w jedno. Monecie odziwo się nic nie stało, lecz z ręki pomidora zaczął cieknąć dym. Dym okazał się krwią pomidora… Pomidor zaczął tracić kolor, a dym był biały, w kształcie chmurki. Pawian przypomniał sobie wizję z chmurką.
- Wskakujcie! - krzyknął. - szybko, bo odlecę bez was!
Wszyscy wskoczyli na chmurkę, która zaczęła się unosić ku sufitowi.
Wszyscy się bali, że walną głową w sufit, ale gdy dotarli do sufitu, przeniknęli przez niego, jakby byli duchami i znaleźli się w jaskini. Stali na platformie ze skał, przed nimi lewitowała wróżka. Jej włosy połyskiwały w blasku słońca, a suknia falowała na wietrze. Jej oczy błyszczały jak miniaturowe słońca. Była szczupła, a jej wzrost wynosił w przybliżeniu około: 1,4675329081389563719469358061024765318090374369157460531476083654013458763140603148765403680348634120376408650346035634207634019836540194630348963409865109846940624901426343064936565698689605413615460064618430361306583654864413690035660530653689438910564301864530986590218461034651389065439065198356013489653140136093148641359086354901356409364354180634590863549083564013654891000
Metra, a suknia miała wzór w kwiatki.
- Czy jesteś kwadratem 8-kątnym? - zapytał Pawian, jakby się bawili.
To pytanie zbiło ją z tropu. Jej reakcja zaczęła się od rumieńca…A potem wyraz wściekłości, jeden włos jej spadł, a kiedy dotknął podłoża, zaczął się roztapiać i zamienił się w ropę. Wróżka odleciała pospiesznie, a jej skrzydła błysnęły ostrzegawczo. Z ropy
wyszedł dżin-kobieta.
- Idźcie z powrotem do kanalizy - rzekła, a raczej syknęła.
- Przecież za nami jest otwarty świat - zaprotestował Pawian. - Po co mamy się ciebie słuchać?
I poszli, ale gdy wyszli, świat przed nimi zamienił się w przepaść, i mogli się jedynie cofać. Ale jaskinia za nimi była czarna, a Pawian zobaczył tylko zielony, świecący i szyderczy uśmiech dżina.
- Lećmy do góry! - krzyknęła, ale na niebie pojawił się dżin.
Panikowali jak niemowlęta w wózku, które chciały się pobawić literą ,,ó”, lecz ich wózek zamienił się w ,,wzek” i było im nie wygodnie. Wtem Pawian się obudził w kanalizacji przygnieciony przez pomidora. Machał panią Martą na wszystkie strony, a Pawian próbował go zagadać:
- Eeee… Czy jesteś silny? - spytał
- Tak! - ryknął pomidor. - Jestem najsilniejszym siłaczem na świecie.
- Czy umiesz podnieść długopis?
- Oczywiście!
- Ja też umiem, więc jesteśmy tacy sami silni!
- Cooo??!!
- A ty nigdy nie podniosłeś mojego długopisu.
- I co?
- A ja go podniosłem, więc jestem silniejszy .
Pomidor się wściekł, puścił panią Martę i pobiegł wzdłuż korytarza. Ale po chwili wrócił.
- Powtarzaj za mną - rzekł Pawian, z nadzieją że tym razem odgoni pomidora.
- Powtarzaj za mną - powtórzył pomidor, który był dobry w takie gry.
- Polski.
- Polski.
- Kurczę, powiedziałeś ,,y”!
- Co??!! Nie powiedziałem ,,y”!
- Miałeś za mną powtarzać! Miałeś powiedzieć: Kurczę, powiedziałeś ,,y”, a powiedziałeś: Co??!! Nie powiedziałem ,,y”!
- Dobra, jeszcze raz!
- Zielony aligator zjada muchę!
- Zielony aligator zjada muchę!
- Jakiego koloru jest zielony aligator?
- Jakiego koloru jest zielony aligator?
- Źle! Jest zielony! - powiedział Pawian. - Nie mówiłem że masz powtarzać za mną!
- Dobra, jeszcze raz!
- Zielony aligator zjada muchę!
- Zielony aligator zjada muchę!
- Jakiego koloru był zielony aligator?
- Był zielony!
- Nie! Był czerwony! Dopiero teraz jest zielony!
Pomidor też usiłował coś wymyślić.
- Ile litrów głowy dziś wypiłeś? - ryknął donośnie.
- Dziś jestem prawogłowy.
- Ile to 2+2:2?
- Doprecyzuj działanie.
- Ile to 2+2:2?
- Doprecyzuj działanie.
- Jak mam doprecyzować?!
- Na przykład powiedz czy ten plus był na karuzeli, bo może był znakiem mnożenia, tylko się obrócił? Czy ta dwójka jest wystarczająco mała, bo mogłaby być dzieckiem łabędzia, gdyby była trochę większa. A nie sądzisz, że to podejrzane, że jedna kropka ze znaku dzielenia lewituje? Właściwie to całe działanie lewituje! A nie powiedziałeś mi czy mam rozwiązać te działanie poprawnie, czy nie. Dobrze, że nie jesteś nauczycielem, bo byś już był w szpitalu z tablicą na głowie.
Pomidor się wkurzył i poszedł. Teraz ze złości naprawdę był czerwony. Po chwili wrócił z jakimś pudełkiem w rękach.
- Zapomniałem czegoś! - powiedział, po czym jeszcze raz pobiegł, a na rozwidleniu jak zawsze skręcił w lewo. Pawian ukradkiem zaczął się skradać za nim, a na rozwidleniu, usłyszał głuche szepty:
- Na mnie ciasteczka nie zadziałają - powiedział ochrypły głos. - Jestem za stary.
- A przypomnij, jak działają? - zapytał piskliwy głosik.
- Jeśli jakiś pomidor je zje, będzie miał nadludzką siłę - Rzekł gruby i potężny głos
Pawian skręcił w prawo i znalazł swoją monetę, ale gdy ją wziął, lepkie macki mu ją odebrały. To był zwykły chłopiec, który nazywał się Alek. Alek dał Pawianowi monetę i zaczęli wracać do grupy. Pawian szybko podbiegł, a pani Marta podała mu ciasteczka.
- Słyszeliście szepty? - zapytali jednocześnie, po czym zjedli ciasteczka.
Wtedy usłyszeli kroki. Pomidor wyszedł zza zakrętu i ryknął:
- Kto zjadł ciasteczka???!!!
- Nie ja - powiedział Pawian. - A poza tym mi nie smakowały.
Pomidor rzucił się na Pawiana, a Pawian z trudem mógł… z trudem mógł… Co można z trudem móc? Może… Oddychać? z trudem mógł… Ale zanim przejdę do 2 części filmu, zasubskrybuj, jeśli ten kotek jest słodki i daj like’a, jeśli chcesz zjeść taką słodkość na podwieczorek. A oto co się stało: z trudem mógł… Powstrzymać się od śmiechu!
- Już mi starczy tortur - powiedział. - Straciłem wszystkie ości!
- Przecież nie masz ości!
- No bo je straciłem!
- Będę za tobą powtarzał.
- Zielony aligator zjada muchę!
- Zielony aligator zjada muchę!
- Kurde, powiedziałeś ,,y”
- Kurde, powiedziałeś ,,y”
- Źle!!! Miałeś powiedzieć: Kurde, powiedziałeś ,,y”
- No i powiedziałem!!!
- Miałeś za mną powtarzać! Miałeś powiedzieć: Źle!!! Miałeś powiedzieć: Kurde, powiedziałeś ,,y”
- Dobra, zadawaj mi pytania.
- Czy jesteś szybszy od ślimaka?
- Tak!
- Nie, ponieważ ślimak szybciej pełza po suficie!
- Grrr…
- Czy jesteś szybszy od żółwia?
- Tak.
- Nie, ponieważ żółw szybciej znosi jaja!
- Grrr…
- Czy jesteś szybszy od sokoła wędrownego?
- Nie!
- Tak, ponieważ szybciej biegasz!
- Grrr…
- Czy jesteś większy od skunksa?
- Tak!
- Nie, ponieważ skunks puszcza większego bąka!
- Grrr…
- Czy latasz szybciej od orła?
- Nie!
- Tak, ponieważ latasz samolotem!
- Grrr…
- Czy lata…
- Dość!
- Czy biegasz szybciej ode mnie?
- Tak!
- Nie, ponieważ ślimak szybciej pełza po suficie!
- Nie wytrzymam… zabiję cię!
- Nie wytrzymam… umrę cię!
- Grrr…
- Goodbye don’t die - powiedział Pawian. - Co chcesz osiągnąć, mówiąc: g to siódma litera alfabetu łacińskiego. Jest spółgłoską i ma dwa główne warianty pisane małą "g" i wielką "G", oraz r to dziewiętnasta litera alfabetu łacińskiego i spółgłoska. Jest charakterystyczna przez swoje wibracyjne brzmienie, kiedy język drży przy jej wymawianiu. A potem mówisz jeszcze raz “r” i jeszcze raz “r”, a potem z całości powstaje “grrr…”
- Może i nie jestem taki mądry, ale silny!
- A kim jest największy sportowiec?
- Ja!
- Nie! Sportowca!
Mniej więcej w taki sposób przepędzili pomidora i poszli do szkoły. Wybiła godzina 09:45, ale Alek się bawił zegarem, więc się przestawił. Poszli spać, ale gdzie?
- Gdzie mam zaparkingować? - powiedział Pawian. - O, tutaj.
W nocy Pawian usłyszał głuchy szelest i szept:
- Ile będę na niego czekał? - zapytał… znajomy głos.
Obok Pawiana spał Alek. Wtedy Alek podniósł się powoli, wstał i jak zombiak, poczłapał w stronę wyjścia. Pawian pomyślał, że to podejrzane, bo nigdzie nie widział słonia w klapkach jego prababci, który gra na pianinie, płynąc na pustyni w suchym liściu. Nie ujrzał też żyrafy z czekoladową głową, która jedzie na rowerze z kibelkiem na szyi, żeby się ogrzać. Nie widział nawet byka w miodzie, który konsolą steruje różowymi pająkami, żeby go oplątały siecią, bo wtedy będzie mógł kopać łopatką i wygrać mecz euro… za jakieś dwa lata najwyżej, kiedy się wykopie. Spojrzał na cień Alka i ujrzał drugi cień… to nie był pomidor… chyba człowiek. Pawian zaczął się skradać w tamtym kierunku, kiedy nagle usłyszał: skrzyyyyyyp! Usłyszał oddalające się kroki, ale nie wiedział gdzie. Jakby… ze ściany. Złowieszczy chichot dobiegał stamtąd echem, jakby tam była wielka przestrzeń. Nagle zauważył kartkę z napisem:
„Wesołe miasteczko”
W pewnym cichym i ponurym miasteczku, w którym panowała wieczna cisza i grobowa atmosfera, która zdawała się być kontrolowana przez czarną energię, żył pół martwy człowiek nudy. W tym właśnie miasteczku, cienie budynków, były tak przerażające, że ich cień mógł kogoś porządnie wystraszyć. Okna były blade i szare i zdawało się, że nie przepuszczają światła, a z kominów leciała czarna smoła. W tym miasteczku zawsze panowała noc i ciemność, która równie dobrze oznaczała złowrogość. Na ulicach leżały zwłoki, a w powietrzu, czuć było spaleniznę, która z każdą sekundą miała intensywniejszy zapach, a pod ziemią, była taka sama szansa na wydobycie czegoś, jak na ulicy. Życie siało grozę, a człowiek mógł zginąć w każdej sekundzie. W każdym momencie, można było się zapaść pod ziemię, jakby była z spróchniałej kości. Nad tym miasteczkiem wisiała klątwa grozy, a Bóg Zła lewitował i obserwował każdego, kto tu trafił. Marny każdego los i każdy równie dobrze mógł tam żyć na wolności jak i w więzieniu, bo tam, to nie ma różnicy. Życie pośród identycznych budynków było równie ciekawe, jak łowienie ryb w ropie naftowej, a złowroga moc, przyciągała zło, na stronę, która była za mało wypełniona złem. Jakby każdy chłodny podmuch wiatru, przynosił porcję negatywu, który wypełniał resztę nadziei. Dusze zmarłych radziły sobie równie źle jak wszystko inne, ale one zaciągały sobie partnera na stronę śmierci. Każdy kto ujrzał złowrogość, zjadał ją i połykał, a potem porcja negatywu wypełniała to miejsce jeszcze gorszym złem, niż było wcześniej. Drzwi skrzypiały równie głośno, jak podłoga, A hałas ten zagłuszał się w okropnej otchłani, w której górowały szepty i przerażające szmery podłości. Każdy żałował swego czynu, ale zła energia zamazywała te wspomnienia marzeniem, o czymś jeszcze gorszym. Wszystko było takie same, a żeby się ogrzać, trzeba było się ogrzać zwłokami, a jedyne jedzenie, to kości, na których sterczały jeszcze stare kawałki śmierci i grozy. Dusza miesiąca powoli pochłaniała bezcenne dni, a w półmroku, nawet w pełni księżyca, było mrocznie, jak w węglu. Ludzie nie wiedzieli, dlaczego żyją, ale nie chcieli zginąć, bo czekali na następne koszmary. Bezlitosne i przeterminowane życie, którego nawet nie da się obliczyć, bo dni są takie same, a te dni to tylko noce. Z ziemi wyłaniały się zombiaki, ale one czują tylko odrazę, do wszystkiego, co nie jest bogiem zła. Wśród cieni, było widać postacie, które były ciemniejsze niż czarny, bo były one mroczne. Zawsze mieszkańców tępiło nieodparte poczucie winy, które jakby samo zmuszało mieszkańców, żeby je czuć. Zło jakby samo siebie zapraszało, do kącika dla śmieci, a miasteczko, zdawało się być przykryte czarnym kocem. Mieszkańcy nie czuli oporu ani grawitacji, a tymbardziej nie czuli oporu na drodze do śmierci. Jednak coś im nie pozwalało odlecieć z tamtąd. Samo uczucie zła, przyprawiało ludzi o ból i mdłości, a szorstka ulica którą nie jeździły samochody, przyprawiała ludzi o dreszcze, które wspinały się do gardła i podduszały. Teren pulsował, jakby żył własnym życiem, ale nikt nie chciał mu zakłócać spokoju, oddychając. Ulice były puste, a mieszkańcy byli samotni i nie odzywali się do siebie. Wszyscy wstrzymywali oddech na widok zwykłych przedmiotów znajdujących się w miasteczku. Życie tonęło w coraz gęstszej ciemności, a mieszkańcy pogrążali się w podłym środowisku. Jeśli tylko istniało coś, co przeczyło podłości, zostawało to zdyskwalifikowane i zatwierdzone jako okropność, w rejestrze przeczeniu podłości i zostawały z tego same kości.
Tymczasem Lenka obudziła się i zauważyła, że nie ma Pawiana. W końcu wstali kolejno: Janek, Magda, a na koniec pani Marta.
- Gdzie Alek? - spytała pani Marta.
Wszyscy umilkli. Wszyscy oprócz złowieszczego chichotu, który jakby chciał żeby go słyszano. Była pełnia, a w ścianie była mała dziurka.
- Czy to jest wejście? - Pawian wskazał na dziurkę.
- Tam jest Alek? - spytała Magda.
Tak - potwierdził stanowczo Pawian. - Alek i inny człowiek.
Wcześniejsze części: