Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

  • 5 października: Międzynarodowy Dzień Nauczyciela
    (Polska?)
  • 14 października: Dzień Edukacji Narodowej (Polska)

Klucznik / Blanka Banaszyńska

 

         Zaczęło się tydzień temu. Wróciła z pracy, przygotowała obiad, zjadła go, oglądając wieczorny serial, a resztę włożyła do lodówki. Jak co dzień.

            Akurat leżała w łóżku, czytając jeden z tych typowych romansów za rozsądną cenę. Na początku myślała, że się przesłyszała, przecież pora była późna i zdecydowanie niesprzyjająca korytarzowym wędrówkom.

Ale kroki wciąż rozbrzmiewały echem w pustej ciemności za drzwiami. Wolne, ciężkie, jakby ten ktoś niósł coś ciężkiego. Jednak uparcie zmierzały do celu, krok po kroku.

Wreszcie, po długiej chwili, ustały, a ona, nie zastanawiając się jak irracjonalne to było, nasłuchiwała brzdęku kluczy i otwieranych drzwi. Nic takiego jednak się nie stało, oczywiście. Na najwyższym piętrze, na którym znajdowało się jej mieszkanie, nie było nikogo innego, odkąd jakieś pół roku wcześniej zmarł pan Miller spod 35. Była sama.

Dlaczego więc słyszała kroki?

Zasnęła i nie myślała o tym więcej.

***

            Obiad, serial, książka, cisza. Przyłapała się na słuchaniu, jakby oczekiwała, że Kroki znowu się pojawią. Ale korytarz pozostawał pusty i cichy jak zawsze, a ona odetchnęła z ulgą.

Była zmęczona, tylko jej się zdawało. Nikogo nie było na korytarzu. Żywej duszy.

***

            Ten romans nie różnił się od wszystkich poprzednich – zwykła kobieta, nietuzinkowy mężczyzna, wielka miłość. To jej jednak zupełnie wystarczało, lubiła takie proste, schematyczne historie. Odprężały ją.

            Nie można jednak powiedzieć, że była odprężona w chwili, gdy na korytarzu ponownie rozbrzmiały ciężkie kroki. Jej czuły słuch wyłapał je od razu w grobowej ciszy panującej na całym piętrze. Była tutaj jedynym lokatorem, a zazwyczaj zachowywała się bardzo cicho.

            Poczuła dziwne zimno spływające w dół kręgosłupa, mimo że siedziała pod grubą kołdrą, a w sypialni było ciepło. Ktoś wspinał się po schodach na jej piętro, a ona odmierzała kolejne uderzenia serca między jednym krokiem, a drugim.

Raz, dwa…

Krok

Trzy, cztery, pięć…

Krok

Sześć, siedem, osiem, dziewięć…

Krok

Cisza.

            Zorientowała się, że zaciska palce na książce, aż nieco pożółkłe kartki zaczęły się zginać. Rozluźniła uchwyt i zmarszczyła brwi. Kto szwenda się po jej klatce schodowej o tak późnej porze? Jeśli to jakiś bezdomny, rano będzie tam niemiłosiernie cuchnąć.

            Wstała zirytowana z łóżka i boso przeszła przez ciemne mieszkanie do samych drzwi. Zatrzymała się przed nimi, czując zimny pot na dłoniach. Kroki ucichły i czuła dziwny bezruch po drugiej stronie. Zupełnie jakby coś tam tylko czekało, by się na nią rzucić, gdy tylko wyjdzie.

            Pokręciła głową i wyjrzała przez judasza na korytarz. Potrzebowała chwili, by jej oko przyzwyczaiło się do ciemności, a gry to wreszcie się stało, potrafiła rozpoznać kształt drzwi pustego mieszkania po panie Millerze i poręcz schodów. Poza tym, żywej duszy. Zresztą, gdyby ktoś tam był, fotokomórka zarejestrowałaby ruch i zapaliłoby się światło. a korytarz był ciemny. Za ciemny.

            Skąd więc te kroki? Znowu się przesłyszała?

            Stwierdziła, że jest zmęczona i usłyszała coś, czego wcale nie było. Upewniła się, że drzwi są zamknięte na klucz i wróciła do łóżka. To pewnie przez nadgodziny w tym tygodniu, powinna odpocząć.

            Zgasiła światło, postanawiając zapomnieć o całej sprawie.

            I gdy już dryfowała na granicy snu…

Krok… krok… krok…

            Tym razem rozbrzmiewały jakby bliżej. Jakby ktoś szedł w kierunku jej mieszkania...

            Sięgnęła po komórkę i słuchawki z szafki nocnej i włączyła swoją ulubioną piosenkę.

            To nie dzieje się naprawdę. Nie może.

***

            Szef nie wyglądał na zadowolonego, gdy powiedziała, że nie może zostać po godzinach, ale chyba wyglądała tak źle, jak się czuła, bo kiwnął tylko głową i odpędził ją machnięciem ręki, jak natrętnego owada, i wrócił do papierów na swoim biurku. Czuła się dziwnie, wychodząc z biura o normalnej porze, nie pamiętała gdy ostatni raz tak robiła. Chyba faktycznie za dużo pracowała.

            Czajnik szumiał cicho w kuchni, a ona przemywała twarz zimną wodą. Spojrzała na swoje odbicie w łazienkowym lustrze i aż się skrzywiła. Cienie pod oczami były niemal czarne, skóra blada i cienka jak pergamin, oczy małe i spuchnięte. Tak, była przemęczona. Może powinna wziąć wolne i odpocząć trochę od tego wszystkiego? Wyjechać gdzieś, może do rodziców, bo dawno ich nie odwiedzała. Tak, życie w mieście potrafiło być męczące.

            Westchnęła i zakręciła wodę. i już sięgała po ręcznik, by wytrzeć twarz, gdy coś przyciągnęło jej uwagę. Na porcelanowej umywalce była czarna plamka. Skąd się wzięła? Przecież wczoraj wyszorowała całą łazienkę do czysta. Zmarszczyła brwi i zaczęła zdrapywać brud paznokciem. Nie chciał zejść, co więcej, miało się wrażenie, że wtopił się w porcelanę.

            Jej paznokieć skrobał wytrwale po umywalce, a plama ani drgnęła. Polała ją wodą i spróbowała zetrzeć, ale to wciąż na nic. Sapnęła i nachyliła się bardziej, chcąc z bliska przyjrzeć się plamce. Nie mógł to być jej tusz do rzęs, bo ten zmywał się z łatwością, a czarnego lakieru do paznokci nie miała. Co to mogło być?

            Nagle plamka zafalowała i się powiększyła, jakby coś wypychało ją od drugiej strony. Robak? Plamka rosła, a ona patrzyła na to zafascynowana, nigdy nie widziała czegoś podobnego. Wyglądała jak żywa. Nachyliła się jeszcze bardziej, niemal dotykając nosem zimnej porcelany i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Czerń plamy była tak głęboka, że zdawało jej się, że coś jest po drugiej stronie, czeka tylko, by wyjść i…

            Pisk czajnika przyprawił ją niemal o zawał i spojrzała zaskoczona w kierunku kuchni. Serce waliło jej jak oszalałe, a ona pokręciła z naganą głową, zła, że przestraszyła się tak głupiej rzeczy. Jednak nie bez pewnej obawy zerknęła na umywalkę i wypuściła głośno powietrze, gdy nie dostrzegła tam żadnej, nawet najmniejszej plamki. Powinna się zdrzemnąć. Jutro pójdzie do szefa i poprosi o urlop. Koniecznie.

***

            Mimo potwornego zmęczenia, nie mogła zasnąć. Jej ciało nie chciało współpracować, zupełnie jakby na coś czekało. Przewracała się z boku na bok, tracąc powoli cierpliwość, przecież rano musi wstać do pracy! Jeszcze chwila i pójdzie po jakieś proszki na sen.

            Zegar wskazywał coraz późniejsze godziny, a ona nie rozumiała dlaczego nie może po prostu zasnąć. W pracy nie miała z tym problemu, gdy musiała wypełnić ważne dokumenty, więc dlaczego teraz, gdy leży w ciepłym łóżku, nie może spać? Na co ona czeka?

            Dostała odpowiedź szybciej niż się spodziewała.

Krok… krok… krok…

            Znowu ten śmierdzący bezdomny?

Krok…krok…krok…

            Dosyć tego. Żaden pijak nie będzie brudził jej klatki schodowej.

            Zerwała się z łóżka i zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi. Zawahała się jednak w korytarzu, patrząc na drzwi z ciemnego drewna.

Krok… krok… krok…

            Tym razem czuła, że nieznajomy idzie w kierunku jej drzwi. Była tego tak pewna, że nie musiała wyglądać przez judasza, by to wiedzieć. Nie chciała tego robić.

Krok… krok… krok…

            Poczuła ciarki na plecach i nagle zapragnęła znaleźć się w łóżku, pod grubą kołdrą i przy zapalonej lampce. Patrzyła na drzwi, w pierwszej chwili nie wiedząc co jest nie tak. Dopiero potem zrozumiała, że światło fotokomórki nie sączyło się z korytarza. a była pewna, że działała bardzo dobrze, bo zapaliła się, gdy wynosiła śmieci zaraz po kolacji.

Krok…

            Niemal fizycznie czuła czyjąś obecność na korytarzu. Jednak było w tym coś dziwnego, niepokojącego, nieludzkiego. Coś czekało po drugiej stronie drzwi. Oddzielało ich tylko kilka warstw drewna. Poczuła paraliżujący strach i nie mogła ruszyć się z miejsca. Dlaczego się boi? Czego się boi? Nie wiedziała, ale zdecydowanie nie chciała poznać odpowiedzi. Coś było nie tak.

            Drzwi jednocześnie ją przyciągały i odpychały, a jedyne o czym mogła myśleć, to czy zamknęła je na klucz nim położyła się spać. Klucz tkwił w zamku, a ona nie mogła oderwać od niego oczu.

***

            Dostała urlop i tym razem nie czuła żadnych wyrzutów sumienia, gdy opuszczała budynek z resztą pracowników. Spieszyła się, chciała jak najszybciej dotrzeć do mieszkania, spakować się i wyjechać do rodziców. Może to dobry moment, by zmienić mieszkanie. Miała trochę odłożonych pieniędzy, a te i tak jej się znudziło. i było w niekorzystnej lokalizacji. i miała już po dziurki w nosie tego kanarka z piętra niżej, który zawsze ćwierkał przez cały dzień i pół nocy.

            Przekręciła klucz w zamku i sprawdziła trzy razy czy drzwi na pewno są zamknięte. Potem niemal biegiem dotarła do sypialni, wyciągnęła walizkę i zaczęła do niej wrzucać przypadkowe rzeczy, nie martwiąc się składaniem. Lampa na ulicy rzucała żółtawą poświatę i, mimo że w całym mieszkaniu paliły się światła, wcale nie było jaśniej. Wieczór był wyjątkowo ciemny.

            Spakowała najpotrzebniejsze kosmetyki do torby i rozejrzała się kontrolnie po pokoju, sprawdzając czy wszystko zabrała. Poczuła ogromną ulgę, gdy zapięła walizkę, zgarnęła torebkę i weszła do kuchni, by przed wyjściem napić się wody. Jeśli się pospieszy, będzie u rodziców jeszcze tej nocy.

            I wtedy…

Krok… krok… krok…

            Zamarła ze szklanką przy ustach. Poczuła jak jej mięśnie sztywnieją, a serce zaczyna bić w oszalałym tempie. Nie, niemożliwe.

Krok… krok… krok…

            Najciszej jak potrafiła, odstawiła szklankę na blat i podeszła do walizki. Wyjdzie z tego mieszkania i już więcej tu nie wróci. To dla niej zdecydowanie za dużo.

Krok… krok… krok…

            Sprzeda je pierwszemu zainteresowanemu, a potem wyśle kogoś po swoje rzeczy. Już nigdy nie przekroczy progu tego przeklętego budynku.

Krok… krok… krok…

            Zimny pot spływał po jej plecach, a ona nie mogła się ruszyć. Stała sztywno wyprostowana, patrząc przed siebie. Tykanie kuchennego zegara w tej idealnej ciszy było jak wystrzały armatnie. Jej serce biło równie głośno.

Krok…

            Ściskała rączkę walizki, patrząc z bijącym sercem na ciemny prostokąt drzwi. Był tam. Zamknęła na klucz… Zamknęła?

            Nagle usłyszała niepokojący dźwięk, coś jak brzęczenie kluczy i poczuła, że jest bliska omdlenia.

            Wielkimi oczami, mając mięśnie napięte tak bardzo, że wszystko ją bolało, patrzyła na zamek w drzwiach. Coś zastukało, a potem delikatnie kliknęło. Niemożliwe.

            Klamka jakby w zwolnionym tempie przesunęła się w dół, a ona zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Ciemne drzwi zaczęły się wolno otwierać i skrzypiały głośno, pierwszy raz odkąd wprowadziła się tu cztery lata temu.

            Zaczęła szlochać, gdy drzwi się zatrzymały i coś zaczęło się zza nich wychylać. Coś czarnego, długiego i kościstego. Poruszało się bardzo wolno, jakby delektowało się jej przerażeniem. Ręka, to była ręka. Z zakrzywionymi szponami i nieludzko długimi palcami. C-co… Co to jest?

            Za późno zdała sobie sprawę, że ręka sięgała do włącznika światła. Nie zdążyła nic zrobić, gdy lampa zgasła, a ją pochłonęła ciemność.

            Wrzasnęła, ale jej krzyk szybko ustał.

            Przecież zamknęła. Na klucz.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation