Obraz pt. „Ohyda nienawiści”


Malarz narzucił packą, grubą warstwę farby na płótno, po to, by namalować twarz w grymasie. Brzydoty złości.
Twarz ohydną. Tak odrażającą, jak tylko da się oddać na płótnie.
Dumał długo, jaki grymas może oddać kwintesencję ohydy.
Usłyszał hałasy dobiegające z ulicy. Tłum ludzi zgromadził jakiś krzykacz, na podeście ciężarówki. Darł się przez megafon do ludzi, gestykulując potężnie rękami, uzbrojonymi na przemian, to w pięści, to w rozwarte groteskowe szpony z długich, chudych palców.
Malarz przyglądał się przez chwilę, wijącej się postaci z megafonem i szpaler ludzi z tępym wyrazem ogłupienia, który wachlował powietrze na ulicy, jak łan kukurydzy na wietrze, wieszczącym zbliżającą się czarną burzę, gnaną huraganem.
Dyrygent z megafonem, sycił się swym sprawstwem, rozpalenia instynktu stadnego, nad gromadą gawiedzi.
Malarz poczuł odrazę i złość, na widok gremialnego niewolniczego poddaństwa, po czym podniósł, nieotwartą jeszcze butelkę czerwonego Bordeaux Château Margaux i z pełną mocą cisnął w obraz, pokryty grubą warstwą świeżej, wielobarwnej farby, odtwarzającej twarz klauna z prowincjonalnego, obwoźnego wesołego miasteczka.
Chciał, by butelka wybuchając, zatkała bełkot dobiegający zza firan.
Wybuchła na ramie obrazu zalewając go czerwienią z najlepszych szczepów winorośli okolic Bordeaux, z zacnego rocznika 2005.
Kaskady ściekającego wina, pociągały za sobą gliniaste smugi tłustej farby, nadając nowy kształt wizerunku na płótnie.
Twarz klauna miała oddać grymas plugawy.
Na oczach malarza, wino malowało swoją wersję odpychającej ohydny.
Rysy twarzy, rozciągnęły się złośliwie. Nos zgarbił, na krawędź pęknięcia. Oczy wypadły z orbit, a usta rozwarły tak, jak gdyby miały pożreć głowę obserwującego, przeistoczenie klauna. Z pożółkłych przeskalowanych zębisk, ściekała gęsta zielonkawa farba, dojmująco skojarzona ze wstrętnym śluzem, cieknącym po brodzie na podłogę, z chlupotem tworząc bagnistą kałużę trującego jadu.
Malarz cofną się, przytykając wierzch dłoni do ust i mrużąc oczy.
Przeraził go widok istoty namalowanej przez ściekające wino.
To była kwintesencja ohydy. Twarz wykrzywiona w gargulcowatym, przerysowanym w wykrzywieniu obliczu, nieskończonej pogardy. Rozmazanego oblicza duszy, bezdennie złej. Żądnej uwolnienia najgorszych instynktów, znanych z czeluści piekielnych. Morda złośliwa. Dysząca pragnieniem niszczenia i zadawaniem cierpienia.
Ślepo nienawidząca. Kierowana instynktem godnym kamienia. Bez ziarna myślenia.
Oblicze czystego zła, w jakie da się zmienić człowieka.
Kreatura podarowana nienawiści, jako symbol na sztandary.
Im większa ohyda, tym nienawiść piękniejsza. Wabiąca uwagi kamer, jak ekskrementy muchy.
Nawet noc, blasku wstrętu nie przesłania.
Ohyda pomnikowa.
Widok wstrętu nienawiści, który zatruwa umysł w niezapomnieniu, by prześladować w snach.
To nowy krajobraz naszego świata .


Grzegorz Jaszczurowski, Gdańsk, z pogardy do eskalacji ohydy nienawiści, 4 kwietnia 2025

za: https://www.facebook.com/grzegorz.jaszczurowski.