Z letargu wyrwał Nikitę porządny lep w plecy, którego sprzedał mu Krecha.
- Te, obudź się! Mamy zadanie do zrobienia!
- Spadaj na drzewo, Krecha. – odgryzł się Nikita. Siedział z Krechą w krzakach przy parkingu już od jakiejś godziny, a wciąż nie pojawił się tam żaden samochód. Krecha właśnie wypalał trzeciego papierosa, a Nikita myślał tylko o tym, że chce mu się spać. Ale jeśli chcieli zdobyć pieniądze, musieli tam siedzieć, dopóki nie przyjedzie jakiś cholerny samochód.
Parking znajdował się przy moście. Był to wielki, ponury wiadukt, pod którym nikt nie raczył postawić latarni, pozwalając mu zakryć wszystko pod sobą swoim czarnym cielskiem. Górą mknęły po jezdni rozpędzone samochody, odgrodzone od ciemności jedynie cienką barierką.
A na dole rozciągał się park, który nocą odstraszał wszystkich tych, którzy mieli coś do stracenia.
Ale Nikita i Krecha nie mieli niczego. Dlatego siedzieli w tych krzakach.
Nagle Krecha buchnął Nikicie dymem w twarz i kucnął obok niego. Na parking wtoczył się samochód. Krążył przez jakiś czas w ciemnościach w poszukiwaniu dogodnego lokum dla swojego wielkiego nadwozia typu combi, aż w końcu zaparkował, zajmując sobą dwa miejsca. Po chwili ze środka wygramolił się elegancki okularnik w najmodniejszym garniturze, z teczką w ręce. Wyglądał na podręcznikowego pracoholika, który wraca do domu w środku nocy i liczy na to, że jego utrzymanka tkwiąca w bezterminowym konkubinacie doceni jego starania o wyhodowanie udaru mózgu.
Zamknął swoje auto pilotem i poczekał, aż dwa razy mignie mu światłami na dobranoc, a potem oddalił się w stronę nicości pod wiaduktem.
- Idź. – Krecha wypchnął Nikitę z krzaków.
- Czemu ja? – zawarczał oburzony Nikita.
- Bo tak. – uciął Krecha i rzucił w niego kominiarką. Nikita wystawił do niego środkowy palec, a potem naciągnął kominiarkę na twarz. Teraz widać mu było tylko połyskujące w mroku białka oczu.
Typ z teczką zniknął w nocnej otchłani pod mostem, oświetlając sobie drogę marną latarką. Nikita wyszedł na środek parkingu. Postawił kołnierz swojej skórzanej kurtki na sztorc i zgarbił się nieco, jakby przez to miało go być mniej widać. Włożył ręce do kieszeni i szybko podążył śladem swojej niedoszłej ofiary, a kiedy tylko znalazł się w ciemności pod wiaduktem, zaczął biec. Już chciał wziąć urzędasa z zaskoczenia, gdy ten niespodziewanie w ostatniej chwili odwrócił się i przywalił mu latarką w nos. Nikita jednak się tym nie przejął. Jeden strzał z pięści wystarczył, by elegancik padł na ziemię, wijąc się i błagając, żeby Nikita nic mu nie robił.
- Dawaj kluczyki do auta. – zawarczał Nikita głosem, jakiego używają szanujący się przestępcy. Okularnikowi tak bardzo trzęsły się ręce, że ledwo dał radę otworzyć teczkę i podać Nikicie kluczyki. Nikita pośpiesznie wyrwał mu z ręki trofeum, obejrzał się za siebie, po czym sprzedał urzędasowi porządnego kopniaka i pobiegł z powrotem na parking.
- Masz? – wrzasnął Krecha, który był już przy samochodzie.
- Łap. – Nikita rzucił mu kluczyki. Krecha złapał je w obie ręce i otworzył pilotem auto, a potem obaj wsiedli do środka.
Tymczasem urzędas zdążył już pozbierać się z ziemi i odzyskać przytomność umysłu. Wyciągnął z teczki telefon i zadzwonił na policję.
Jednocześnie Krecha włożył kluczyki do stacyjki i energicznie je przekręcił. Auto zatrzęsło się, głośno zaburczało i odpaliło, gotowe do jazdy.
- No jedź, jedź! – krzyczał i miotał się Nikita, bo z zewnątrz już dało się słyszeć wycie syren radiowozów, które nadciągały żeby, w imię od dawna omijającej obu przestępców sprawiedliwości, wsadzić ich do więzienia.
- No nie mogę, co to jest?! – ryknął wściekle Krecha, szamocząc się wokół kierownicy, pedałów i gałki zmiany biegów.
Bo jak się okazało, elegancik posiadał wycofany z produkcji model samochodu bez automatycznej skrzyni biegów, którym ani Krecha, ani Nikita nie potrafili jeździć.
Po chwili ciemność pod wiaduktem wypełniły niebieskie i czerwone światła.