z cyklu: (bez)SENSOWNA SZKOŁA
Z przerażeniem odkryłem, że uczniowie są kompletnie bezkrytyczni do tego co mówię. Ewentualnie po prostu i tak nie słuchają co mówię.
Na zajęciach opowiadam o teorii promieniowania. Mylę dwa zagadnienia i przedstawiam je kompletnie na odwrót. Czuję, gdzieś tam z tyłu czaszki, że coś jest nie tak. Nikt nie reaguje, wszyscy potakują.
Po chwili puszczam film, który dodaje do mojej narracji parę ładnych obrazków, trochę inaczej tłumaczy - tak by większość zrozumiała. Na filmie wprost przedstawiają te same zagadnienia - oczywiście na odwrót i prawidłowo. Ja już wiem, że się pomyliłem.
Nerwowo czekam na reakcje typu: ale pan się pomylił, ale tam mówią na odwrót, a pan mówił inaczej - na filmie jest pomyłka. Cokolwiek.
Mija sekunda, dwie, trzy. Kompletna cisza. Film leci dalej.
W przeciągu 10 minut klasa dostała dwie sprzeczne dane, a nikt kompletnie nie reaguje. Jestem w szoku jeszcze kilka sekund. Zatrzymuje film i pytam, czy nie zauważyli czegoś dziwnego na nagraniu. Uczniowie patrzą po sobie i kręcą głową - nieee. Niby co?
Mówię wprost, że pomyliłem A z B, a na filmie było dobrze wytłumaczone. Efekt? Aaaa, bo pan jak mówi to tak mądrze. Nie zwróciliśmy uwagi. Koniec tematu.
Przeraża mnie to. Nie ma nawet kawałka krytycznego myślenia. Mimo to, że wielokrotnie powtarzam, że mogę się mylić, że nawet w książkach pojawiają się błędy, o źródłach internetowych nawet nie wspomnę.
Takie sytuacje tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że mogę sobie mówić. Mówię, a tam, z drugiej strony tego po prostu nie słuchać. Siedzą młodzi ludzie i tylko myślą jak otrzymać pozytywną ocenę i zdać. Nie nauczyć się i czego dowiedzieć, nie być mądrzejszym i bardziej doświadczonym - tylko wypełnić wymagania oceny.
W takim wypadku chyba jednak można nauczyciela zastąpić halucynacjami AI. Nikt się nie zorientuje. Nawet MEN. Do tego AI nie potrzebuje prestiżu.