Obwiniam własną bytność
skalaną niedopełnieniem
bez przewidzeń
nieentuzjastycznie
skrajnie na około
zakrzep powszedni
odpada strupem czasu
bliżej do obłędu
nieporadności
Czuję palce na skroni
błogosławią obecność
wrosły
nieskazitelną miłością
reanimacja
kamienny głaz spada
z omszałego grobowca duszy
ulga w drobnych
paciorkach nadziei
wracam