A. siedziała i tajemniczo się uśmiechała do siebie. W głowie przelatywało jej tysiąc myśli na minutę, ale nie zatrzymała się na żadnej z nich.
- Pisarz…. – mruknęła pod nosem.
– Kim właściwie jest pisarz? – powiedziała w końcu głośno i wyraźnie na głos.
- Każdy jeden to szuja i kłamca. Lepiej z nimi nie zadzierać. Są gorsi od niejednego zabójcy. Potrafią cię uśmiercić i z byle znajomości stworzyć romans stulecia. W dodatku potrafią dobrać słowa tak, żebyś w końcu nie wiedział, co jest prawdą a co kłamstwem. Perfidni egoiści, którzy dołożą sobie, co chcą do tego, co widzą. A widzą skubańce więcej niż inni. Jeżdżą tramwajami, przypatrują się ludziom a potem zapisują te swoje obserwacje na dwustu kartkach. Pisarze poniekąd są szaleńcami, bo komu chciałoby się tworzyć nową rzeczywistość. Uśmiercają na kartkach tych, których w rzeczywistości nie mogą i kochają się z tymi, z którymi na żywo kochać się nigdy nie będą
– A. wygłosiła swoje myśli z takim przejęciem aż dostała wypieków na twarzy. Następnie siadła na podłodze. Na kolanach położyła starannie książkę a na nią czystą kartkę.
- O czym by tu dzisiaj napisać?- zastanawiała się.
– Wiem! Historia będzie o świętach Bożego Narodzenia, przecież już będą za miesiąc.
Popatrzyła, mrużąc oczy na choinkę, która stała dokładnie w tym samym miejscu, co rok temu, lekko przykurzona.
Alicja nigdy nie lubiła świąt. Choinkę ubierała z przymusu. Przytłaczały ją te wszystkie bombki i światełka, które miały kojarzyć się z radością.
Nie może jednak inaczej. Zamazała to, co napisała i zamknęła na chwilę oczy.
To był magiczny czas. Alicja krzątała się po pokoju w poszukiwaniu bombek. Uwielbiała święta. Nie mogła doczekać się momentu, kiedy w końcu ponownie ubierze choinkę. Każdą z nich wieszała zawsze niezwykle starannie, z gracją, powoli, wyszukując wolnej gałązki.
Ale z kim Alicja spędzi święta? A. odłożyła jednak długopis, nie mogła się skupić i stworzyć konkretnej fabuły. Zarzuciła na siebie szalik i czarną puchową kurtkę. W sklepie był tłum ludzi, a w tle leciała ta sama, do znudzenia piosenka „Merry Christmas”. Sięgnęła po piwo i pierogi z mięsem. Coś musiała zjeść, a nie wiedziała do końca, na co ma ochotę. W dodatku nie gotowała, więc jedyną formą przeżycia, było paczkowane jedzenie. W kolejce przed A. stała starsza Pani, która potrzebowała się wygadać, więc wybrała sobie za ofiarę ekspedientkę.
- O jak drogo, tyle pieniędzy za to wszystko – skarżyła się staruszka.
- Pewnie będzie pani miała dużo gości podczas świąt? – zagaiła od niechcenia sprzedawczyni, nie podnosząc nawet wzroku na staruszkę. Starsza pani spuściła wzrok, w jej oczach dało się zauważyć łzy.
- Nie proszę pani, będę tylko ja i pies. Syn wyjechał kilkanaście lat temu i tyle go widziałam. Nawet na święta już nie przyjeżdża, może zadzwoni – powiedziała z nadzieją w głosie zawstydzona. Ekspedientka dopiero teraz podniosła wzrok na kobietę.
- To po co pani tyle jedzenia? Za to, co pani kupiła, można by nakarmić pół osiedla? – zapytała zaskoczona.
- Bo widzi pani, jak się nie ma, co się chce, to czasami trzeba to sobie po prostu wyobrazić, żeby poczuć się lepiej. Gdy rozłożę pięć talerzy, a nie jeden i na każdy położę coś do jedzenia, mam wrażenie, że nie jestem sama w święta. Zamykam oczy i słyszę głos syna, gwar w pokoju, gdzie prześcigają się wnuki. Najgorzej jest jednak otworzyć oczy. Podniesienie powiek psuje wszystko, pali niczym ogień nawet najlepsze marzenia. Niszczy jak lawina wszystko to, co chcielibyśmy, żeby się wydarzyło, a wiemy, że się nie wydarzy. Tak wyglądają moje święta. Są udawaną chwilą szczęścia, że nie jestem w nie po raz kolejny sama w domu…..
Starsza pani zapłaciła, a ludzie w kolejce przebierali nogami. Jedni z zawstydzenia, że takie rzeczy się dzieją, inni gotowi pożreć kobietę żywcem, bo zamiast kupować, to opowiada farmazony a jeszcze inni szepczący pod nosem, jak to wychowała tego syna, że nie zadzwoni nawet na święta. Kobieta nie zważając na to, co działo się dookoła, wzięła te kilka toreb i po prostu wyszła powolnym krokiem, lekko przygarbiona.
A. miała ochotę rzucić się w pogoń za panią. Pomóc jej nieść siatki, porozmawiać, zaprosić na wigilię, którą też spędza sama, ale nim zapłaciła za swoje zakupy, staruszka zniknęła. A. wracała powoli, co kilka kroków stając, żeby poprawiać siatki z zakupami. Nie rozpakowując ich po powrocie, siadła w tym samym miejscu, co wcześniej z książką i kartką.
To był magiczny czas. Alicja krzątała się po pokoju w poszukiwaniu bombek. Uwielbiała święta. Nie mogła doczekać się momentu, kiedy w końcu ponownie ubierze choinkę. Każdą z nich wieszała zawsze niezwykle starannie, z gracją, powoli, wyszukując wolnej gałązki. Te święta miały być szczególne, bo zaprosiła na nie sąsiadkę, której od dawna nikt nie odwiedzał. Gdy kończyła powoli ubierać drzewko, ktoś zapukał do drzwi. Ku zaskoczeniu Alicji w drzwiach stała sąsiadka z torbą pełną zakupów.
- Ależ Pani Mario nie trzeba było! – nawet jeśli Alicja myślała inaczej, nie wypadało tego powiedzieć na głos. Zabrała siatki i posadziła Panią Marię przy kominku. Chwilę później do domu wrócił brat Alicji z dwoma synami, którzy brykali po całym mieszkaniu, jakby cały dzień spędzony w szkole ich zrelaksował a nie zmęczył. Mężczyzna włączył kolędy i pomógł Alicji przyszykowywać kolację. A Pani Maria siedziała z zamkniętymi oczami przy kominku.
- Pieprzeni kłamcy – syknęła A. – Pisarze to pieprzeni kłamcy z bujną wyobraźnią.
A. wstała i zaczęła rozpakowywać torby, po czym wróciła jednak do kartki i coś szybko na niej zapisała, uśmiechając się pod nosem.
Pani Maria wyglądała na pogrążoną w mocnym śnie, jednak tak naprawdę Pani Maria już nie żyła, tylko nikt z domowników o tym jeszcze nie wiedział. Ale kto był zabójcą?
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe.