Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

DOKĄD IDZIESZ POLSKO, O KTÓRĄ WALCZYŁEM ? / Tadeusz Jackowicz Korczyński

Za zgodą autora publikuejmy jego wspomnienia z internowania go w stanie wojennym spisane pzrez niego i pzrekazane nam w grudiu 2008 r. dla publikacji w Internecie. Auto działał w konspiracyjnej drukarni Niezależnego Związku Studentów w Politechnice Gliwickiej i w stanie wojennym został internowany i umieszczony w ośrodku internowania w Uhhercach (Bieszczady) Sygnatura akt IPN  Rz 57/57 (archiwum IPN w Rzeszowie).



DOKĄD IDZIESZ POLSKO, O KTÓRĄ WALCZYŁEM ?

            

 

                                                           Wstęp:

 

    Lato 1980 r. spędziłem całe w szpitalu. Ze strzępów wiadomości telewizyjnych dowiedziałem się, że w Gdańsku robotnicy stworzyli nowy związek, który głosił prawdę.

   Co było prawdą przedtem? Była jedna prawda głoszona przez oficjalne środki przekazu, która często mijała się z rzeczywistością, a bardziej dociekliwi słuchali radia „Wolna Europa”, gdzie można było się dowiedzieć o zupełnie innych faktach w historii naszego społeczeństwa.

   Jak z zaczarowanego źródła wypłynęły naraz wiadomości, w których Polska była przedstawiana zupełnie inaczej, a fakty, które tam przedstawiano tłumaczyły, rzeczywistość, w której żyliśmy. Znalazłem odpowiedź dlaczego półki sklepowe były puste, pomimo, że żyłem podobno w kraju gdzie produkowano pełną parą, a zatem wszystkiego powinno być pod dostatkiem ( w 1981 r. w sklepie obuwniczym na półce były sandały rozmiar 45 i dwie znudzone ekspedientki ).

Tu znalazłem wytłumaczenie dlaczego wszystkie fakty, które przedstawiały nam oficjalne środki przekazu mijały się z prawdą.

   Po pobycie w szpitalu wróciłem na uczelnię gdzie grupa studentów tworzyła związek, który włączył się w nurt nowej prawdy. Przyłączyłem się do nich i zabrałem się do szukania właściwej drogi. Tak powstał NZS ( Niezależny Związek Studentów ), w którym zostałem jednym z liderów. Sam chciałem zająć się sztuką, która zawsze była moja pasją, a jak się dowiedziałem, że ona też była skażona naleciałościami naszej władzy.

Starałem się  być niezależny od władzy, która kiedyś rządziła naszym krajem i ludzi, którzy dyszeli nienawiścią do tego co było. Potrafiłem dogadać się ze wszystkimi. Nawet w radzie uczelnianej SZSP ( Socjalistyczny Związek Studentów Polskich ) drukowałem ulotki o więźniach politycznych. Z milicją też potrafiłem się dogadać.

W zarządzie uczelnianym działałem przez półtorej roku. Cały czas towarzyszyła nam świadomość, że możemy kiedyś zapłacić komunistom za inne poglądy.

   13 grudnia 1981 roku komuniści położyli kres

 * * *

 

 9.01.1981 – dzień pierwszy i ostatni. Opuściłem dom o 730. Dzień był mroźny, drzewa pokrył biały szron, temperatura spadła do –18o C.

13.12.1980 Jaruzelski ogłosił stan wojenny, wypowiedział wojnę tym, dla których porządek narzucony przez władze związane z reżimem „komunistycznym” były złe, wprowadzały chaos w gospodarkę i nierówność wśród ludzi.

Komuchy rzuciły przeciwko nam milicję i wojsko, karabiny i pałki przeciw pięściom.

Wczoraj byłem u Andrzeja Węgierskiego, tydzień temu poszedł na przesłuchanie, nie wrócił, czy teraz moja kolej ?

   Poukładałem w domu papiery, powiedziałem Ewie jak mnie szukać, byłem u mamy w szpitalu. Respirator działał równo wspomagając jej oddech. Nie powiedziałem jej co mnie czeka, nie zakłócałem jej pozornego spokoju. Po drodze wstąpiłem do proboszcza, potem jeszcze na krótko wpadłem do Pałacu Młodzieży, gdzie miałem pilnować konkursu z fizyki razem z Grażyną. Wystraszona pożegnała się ze mną krótko, nie przeczuwając dni które się zaczynają. Potem jeszcze 40 minut w pociągu do Gliwic, krótka droga z dworca do budynku SB na Barlickiego, kilka schodów, strażnik w mundurze przeczytał moje wezwanie i zamknął za mną drzwi. Potem pokój, biurko i przesłuchanie. Rozmowa cały czas wracała do polityki, SB-eka nic innego nie interesowało. Czasami na krótko wychodził, wtedy wchodził ten „dobry” i mnie pocieszał, mówił o domu, o szkole, starał się mnie rozluźnić, zmiękczyć.

Potem znów zmiana, wracał ten drugi, znów ostre wypytywanie, co robiłem Ja i moi koledzy z NZS-u, z kim, kiedy i po co. Moje kontakty z KPN-em. Potem propozycja współpracy, najpierw zawoalowana, nazywana delikatnie a potem natarczywa. Nic z tego. Lojalka, współpraca ? A jak nie to co ? Zaniecham działalność antysocjalistyczną, mam to podpisać ?

Zamkną mnie, będą jeszcze rozmawiać ? Do pokoju wpadają na przemian „zły” i „dobry”, jeden straszy, a drugi pociesza i zachęca, w końcu decyzja – w Katowicach będzie ciąg dalszy. Potem rewizja, spis wszystkiego co mam i korytarz. Tu długie godziny oczekiwania, młody strażnik mówi :

  • Usiądź Pan.
  • Jeszcze posiedzę – odpowiadam.

W końcu po zmroku przyjeżdża dwóch cywili. Zakuwają mnie w kajdanki, prowadzą do Fiata i ruszamy do Katowic. Drogi puste. na skrzyżowaniach patrole przy płonących kozach, w końcu docieramy do Lompy, po drodze zdawkowa rozmowa, to oni mi przywieźli wezwanie, Mówią że po przesłuchaniu mnie puszczą.  W końcu Katowice – komisariat, a tu wokół zasieki z drutu kolczastego jakby spodziewali się inwazji. Wjeżdżamy windą na czwarte piętro, potem schodami na piąte, tam już nie ma windy. Chyba dla ich bezpieczeństwa. Tu posadzili mnie samego w pokoju, gdzie siedziałem sam przez 2 godziny.  Potem przyszedł po mnie  SB-ek i zjechał ze mną na pierwsze piętro, poprowadził korytarzami, potem przewiązką, zatrzymał się przed metalowymi drzwiami, zadzwonił i otwarły się drzwi aresztu.

Dał im moje papiery i rzucił krótko;

  • Żegnam - Odwrócił się i poszedł.

Zostałem w pokoju z czterema strażnikami, a i najpierw spisali moje dane, potem mnie zrewidowali kazali oddać zegarek, pasek od spodni i sznurówki, po długiej dyskusji zostawili mi tabletki. Potem wyprowadzili na korytarz. Każde piętro kończyło się  zamykaną kratą, a przed wejściem na schody klawisz dwa razy stukał w poręcz i czekał na odpowiedź z drugiej strony. Tu na korytarzu nie mogłem nikogo spotkać. Inny świat.

Otworzyli drzwi - cela nr 16. Obszerna, czteroosobowa, sądząc po czterech katafalkach pod oknem, w rogu klop, a po drugiej stronie umywalka z jednym kurkiem, jak się okazało tylko wrząca woda, można było ją nalać do miski i odstawić, wtedy wystygła, a w radiu "Wolna Europa" mówili, że internowani mają tylko zimną, W celi ośmiu ponurych mężczyzn. Siadłem na katafalku i spytałem faceta;

- Za co siedzisz ?

- Za komunizm.

- Za krzewienie ?

- Nie, za tępienie.

I tak samo wszyscy po kolei. Potem drzwi otwierały się jeszcze osiem razy. Robiło się coraz ciaśniej. Czterech z następnych, to chłopy przywiezione z Gdańska. Zwinęli  ich 13 grudniaw nocy z Grand Hotelu w Sopocie, byli na zjeździe "Solidarności". Zmarznięci, jechali cały dzień Nysą z Wybrzeża.  Pierwszy z nich Rysiu Błaszczyk z Huty Katowice, potem Józek Patyna z Jaworzna, drobny facet Michał Monsior z Rybnika i Jasiu Łużny z Tarnowskich Gór. Przybył jeszcze student  - Jacek Zieliński z Akademii Ekonomicznej. Pod wieczór było nas już 16. Potem zgasili światło, każdy gdzieś się ułożył do snu, po dwóch na katafalku. Ja miałem szczęście, zostałem na katafalku, ośmiu musiało ułożyć się na podłodze. Jakoś przedrzemałem tę noc choć było twardo na dykcie, a facet obok chrapał, zresztą nie tylko on.

Było jeszcze ciemno, jak zaświecili światło i wyprowadzili nas z celi. Jak się okazało na spacerniak. W środku aresztu małe podwórko podzielono wysokim blaszanym płotem na cztery części. Tam przez chyba dziesięć minut chodziliśmy w kółko, jeden za drugim. Potem powrót do celi, śniadanie - ćwiartka chleba, kawałek margaryny i kubek kawy zbożowej. Tak zaczynał się każdy dzień, potem długie godziny czekania, nie wiadomo na co, czasami ktoś otwierał drzwi bez klamki. Wywołują jakieś nazwisko. Człowiek znika. Wraca po kilku godzinach. Przesłuchanie. Co chcą jeszcze wyciągnąć ? Powoli poznajemy się nawzajem. Każdy coś wspomina, dzieli się swoimi troskami, chce wiedzieć dlaczego ? Szuka odpowiedzi  na pytanie, dlaczego komuchy bronią tego co nie ma sensu ? A może tylko własnych przywilejów. Mają za sobą wojsko i milicję. Rację ma ten kto jest silniejszy.

Jest wśród nas facet, który okradał pociągi. Opowiada jak biciem i siłą wyciągali z niego zeznania. Słuchamy jak relacji z Gestapo. Kiedy przyjdzie na nas kolej ? Kilku przyznaje się do tego, że doświadczyli metod przesłuchania jak z powieści Sołżenicyna.

Zaczęły się dni podobne jeden do drugiego, czasami urozmaicone rozmową, a to wypiską, a to znowu jakąś wizytą. Po kilku dniach sprowadzili mnie na dół do małego pokoju, gdzie była Ewa i jakiś SB-ek. Siadłem na krześle z głową zwieszoną;

  • Co u mamy i taty. Jak się czują, co z Grażyną – a potem cisza.
  • To Wy się nawet nie przywitacie ? – rzucił SB-ek.

 Wtedy się do niej przytuliłem, a po kilku chwilach:

  • Koniec widzenia.

Wracam do celi. Znowu stukają w poręcze, żebym nikogo nie spotkał. Ewa przyniosła mi paczkę, a w niej dżinsy, nareszcie przestaną mnie pytać czy jechałem na narty, bo miałem tylko spodnie z ocieplacza. Kiedy indziej po tradycyjnym śniadaniu – ćwiartce chleba i czarnej kawie wzięli mnie na badania do neurologa w poliklinice. Najpierw zakuli w kajdanki, w butach bez sznurówek, w towarzystwie dwóch gliniarzy przeszedłem  przez przychodnię i trafiłem do lekarza. Ten był  normalny, pogadał ze mną, spisał ode mnie adres prof. Aleksandrowicza, a potem napisał w zleceniu lekarskim: „BEZWZGLĘDNY ZAKAZ PRZEBYWANIA W ARESZCIE”.

A więc wyjdę.

Zawieźli mnie z powrotem na Lompy, zdjęli kajdanki i do góry, do celi. Znowu uczyłem się robić kółeczka z dymu papierosa. Na drugi dzień rano, zaraz po spacerze wzięli mnie na dół, dostałem wszystkie moje rzeczy, nawet sznurówki. Zatoczyłem się lekko...

  • Naćpał się z rana – rzucił któryś z klawiszy, po czym zaprowadzili mnie do SUKI.

Zamknęli drzwi i ruszyli. Gdzieś po godzinie SUKA zatrzymała się, otwierają pudło na jakimś więziennym placu:

Bytom – szpital więzienny.

Rozmowa z lekarzem;

  • Panie, my tu nic nie zrobimy, co najwyżej Pan tu poleży.

Nie wyrażam zgody na leżenie. Powrót SUKĄ na Lompy. Znowu opukiwanie poręczy i powrót do starej celi. Jeszcze nie czas opuszczać odosobnienie.

   Następnego dnia wyprowadzili nas do sklepiku więziennego, za pieniędze, które miałem przy aresztowaniu kupiłem papierosy, pastę do zębów i pocztówki. Mogłem napisać kilka i list. Wieczorem Jasiu Łużny snuje opowieści z Tarnowskich Gór i swoje wspomnienia. Po raz pierwszy płaczę ze śmiechu. Rano po śniadaniu wyprowadzają nas na dół do ciasnej celi. przesłuchań. Chyba po godzinie wracamy. W okienkach wywietrzników pojawiły się głośniki. Po godzinie zaczynają piszczeć. Jednostajny pisk ok. 1000 Hz. Po pewnym czasie zaczynają mnie boleć  uszy. Po godzinie wyłączyli. Błoga cisza. Potem co wieczór cenzurowane wiadomości, które jak jakiś jad sączą się z tych urządzeń. Co rano dostajemy gazetę z misternie powycinanymi artykułami. Cenzura cenzury ?

Płyną przeze mnie dni na przestrzał.

Nauczyłem się puszczać kółka z dymu papierosa.

W końcu któregoś dnia drzwi się otwierają;

  • Korczyński, pakuj rzeczy – pełen nadziei idę za klawiszem, a ten zatrzymuje się, otwiera drzwi
  • Wchodź.

Mniejsza cela, w środku dwóch facetów, przedstawiam się krótko, pada odpowiedź;

  • Szymoński
  • Zrałek

Rafał był przewodniczącym „Solidarności” TV Katowice, potem wieczorami snuł opowieści o mackach cenzury, o mechanizmie robienia programów. Marek trafił za kraty za organizowanie  pomocy prześladowanym w Stanie Wojennym. Teraz on tej pomocy oczekiwał. Co za ironia losu. Rafał pisze mi do SB-ków odwołanie, papier jest cierpliwy.

Rafał często chodził do izolatki,  gdzie dostawał papier i długopis. Pisał swój życiorys. Przerwał tę farsę gdy napisał: „Urodziłem się w Polsce Ludowej i było to największe nieszczęście mojego życia”. Marek Zrałek czyta „Mechanikę Kwantową”, jest doktorem fizyki na Uniwersytecie Śląskim, ja czytam książki Rafała, ma ich dużo, żona mu przynosi.

Po tygodniu koniec. Znowu korytarz i inna cela. Tym razem jakiś przestępca i młodzieniec z seminarium, który roznosił paczki rodzinom internowanych. Tu gramy w karty. W tym tygodniu znowu wypiska i wycieczka do łazienki, gdzie czeka lusterko i tępa maszynka do golenia. Drzwi się wieczorem otwierają. Wchodzi SB-ek. Dostaję dokument.

AKT INTERNOWANIA.

Z aktu dowiaduję się, kim jestem: „Jestem inicjatorem i inspiratorem działań zagrażających prawidłowemu funkcjonowaniu organów państwa i administracji państwowej w kraju” a moje przebywanie na wolności zagraża bezpieczeństwu państwa i zagraża funkcjonowaniu administracji. Jak się później przekonałem, nic specjalnego, akty przygotowane jeszcze marcu 1981 r.

   Rano klawisz obudził mnie przed świtem. Po raz kolejny żegnam wpółwięzionych. Tym razem trafiam do depozytu, gdzie oddają mi sznurówki, zegarek i parę drobiazgów z  depozytu. Stamtąd do celi przesłuchań. A tu tłok. Uzbierało się nas 16. Kilku znajomych, wśród tych znajomych Szymoński i Zrałek.

I co dalej ?

Zaczyna się robić gwarno. Każdy ma coś do powiedzenia. Ogólnie jedna konkluzja

 „Nie mają prawa”.

Ustawiam zegarek, który nie nakręcany zapomniał, że  ma mierzyć upływ czasu. Jest 630 rano.

Potem ładują nas do suki..

Opuszczamy areszt. Przez małą szparę obserwujemy świat na zewnątrz. Jedziemy przez Mikołów, Gliwice ulicą Pszczyńską, obok uczelni Grażynki. A potem Strzelce Opolskie.

Tu koniec podróży. Wjeżdżamy na dziedziniec więzienia w Centrum Strzelec.Opuszczamy sukę. Siedzimy w pokoju, czas płynie powoli. Bogdan Kopański znudzony ciszą zaczyna nam opowiadać o walce z Ruskimi w Afganistanie. Jest mahometaninem, był u Afgańskich partyzantów. Wykład przerywają klawisze. Pojedynczo opuszczamy świetlicę.

Trafiamy do magazynu, gdzie przeglądają nasze rzeczy odkładając niektóre do depozytu.

Dostaje czapkę i płócienną szarą podkoszulkę, spodnie, aluminiową psią miskę i kubek

Składam kilkanaście podpisów na różnych listach, a potem gęsiego wędrujemy do pawilonu nr 2. Wchodzimy, widok jak w filmie, więzienie zbudowane za czasów Wilhelma II, wąskie galeryjki na każdym piętrze, przez środek schody, ażurowe, przeźroczyste i niekończące się rzędy drzwi, każde z dwoma zasuwami i zamkiem, każde z judaszem. Po kolei znikają chłopcy za drzwiami. Trafiam do ostatniej celi, narożnej, najzimniejszej z dwoma klientami, Tadkiem Kickim, starszy – Radca Prawny - KPN-owiec, zawzięty wróg czerwonych, drugi to Józek Bocian, najgłośniejszy element antykomunistyczny w Katowicach, autor wszystkich bijatyk z milicją, też KPN. Mamy cele na rogu, kaloryfer nie grzeje, a na dworze jest -15 stopni. Cela jest malutka, mieszczą się  niej dwie piętrowe prycze, jedna w poprzek, a druga wzdłuż, stolik i ubikacja – emaliowane koryto z dziurą zatykaną gumowym korkiem ( to i dobrze, bo sąsiedzi nie mieli korka i odwiedzał ich szczur, który wychodził z rur kanalizacyjnych ) i dwie wypustki na stopy. Kupę trzeba robić w kucki, nikt nie rozleniwi się siedzeniem. Podłogi, było jakieś 0,5 x 2 [ m ]. Na noc kazali nam wystawiać buty i spodnie za drzwi, ja oddawałem jeansy a spałem w spodniach narciarskich ( przynajmniej nie było mi zimo ). Zaczynają się dni podobne jeden do drugiego, rano pobudka – szczęk zasuw od drzwi, apel, śniadanie, spacer, obiad, dwa razy w tygodniu idziemy do świetlicy na godzinę, dwa razy w miesiącu wypiska.

Zapisałem się do lekarza.

Tenże na dzień dobry dał mi termometr, po czym gdy powiedziałem że mam SM, powiedział

- To przyjdź jutro.

   Na drugi dzień przyjmował lekarz ze szpitala w Strzelcach, który wiedział co to SM. Po rozmowie wypisał mi leki i polecenie natychmiastowego zwolnienia. Wkradła się znowu nadzieja, ale daremna. Kilka razy byłem u więziennego wychowawcy, ale ten oferował tylko papier na podania, a ten był znakomity, delikatny, cieniutki – idealnie nadawał się na skręty. Kicki miał worek tytoniu i maszynkę do skrętów, a papierosów zaczęło brakować. a do wypiski było daleko.

   Codziennie rano wyprowadzali nas na spacerniak. Przez pół godziny wędrowaliśmy w kółko, z jednej strony posępny budynek więzienia, a z drugiej mór więzienny, a jeszcze przed nim płot kolczasty. Między płotem a murem biegają psy, wyrośnięte owczarki o wrodzonej agresywności. Z za muru wystawały korony ośnieżonych drzew na których siedziały wrony posępnie kracząc. Spacer był okazją do rozprostowania nóg, porozmawiania z innymi ludźmi.

Dwa razy w tygodniu wychodzimy na godzinę do świetlicy. Jest tam telewizor, mini bilard. Dwa razy mieliśmy w dużej Sali kinowej spotkania z biskupami – Raz z Zimoniem z Katowic, a potem z Nosalem z Opola.

Zacząłem lepić krzyżyki z przeżutego chleba. Ciemny kolor uzyskiwałem mieszając przeżuty chleb z popiołem z papierosów. Dwa razy odwiedził nas bibliotekarz, trafiłem na książkę Irwina Showa – „W imieniu obrony”, życiorys Clarensa Darwoa, który na początku  wieku bronił między innymi związkowców w Stanach Zjednoczonych. O jakże nasz ustrój  przypomina dziki kapitalizm z początku wieku.

 

Po raz ostatni jak się okazało widzę tatę. Rozmowa  zdawkowa pełna niedomówień.

Tata przyjechał z Piotrem (moim bratem ), ale Go nie wpuszczono. Odwiedzać mogła tylko jedna osoba.

  Wróciłem do chłodnej celi i z domu żadnych pocieszających wiadomości.

Powoli zauważyłem, że kończą mi się tabletki z którymi trafiłem do internatu (bardzo silne hormonalne środki, których nie mogłem przestać brać ). Znajomy z parteru, ordynator Oiom-u z Bytomia doradził mi abym symulował omdlenie, bo innego sposobu na reakcję ze strony służb więziennych nie było. Na drugi dzień położyłem się na podłodze i koledzy z sali narobili rabanu. Chwytając mnie za ręce i nogi, wynieśli na środek więzienia. Musiałem uważać, żeby głową nie obijać o podłogę. Po tym incydencie pierwszy przyszedł do mnie lekarz z celi, który mi to doradził. Stwierdził krótko: „zemdlał w skutek braku leków”.

SB-ecy wezwali pogotowie i trafiłem na izbę chorych. Była większa i cieplejsza od celi.

Spędziłem tu kolejny miesiąc pomimo monitów lekarza więziennego dalej moja sytuacja nie uległa zmianie. Przez izbę chorych przewijali się kolejni koledzy, wszyscy wychodzili w skutek interwencji lekarskiej, a ja niezmiennie siedziałem.

Poznałem tu kolejne ciekawe osoby. Pierwszym był Andrzej Świtek, lekarz z Katowic aresztowany po powrocie ze Zjazdu Solidarności w Gdańsku. Potem byli jeszcze Jan Seni działacz z Wrocławia (też był w Gdańsku, ale ostrzeżony przez kolegów uciekł z pociągu którym wracał. Aresztowany dopiero kilka tygodni później. Był też Marian Śledź, człowiek chory na klaustrofobię, którego jak się od Niego dowiedziałem (powiedział mi to w zaufaniu), SB-ecy próbowali złamać, zamykając Go w ciasnej izolatce. Kiedyś na korytarzu spotkałem kolegę z NZS Akademii Medycznej, Krzyśka Gołbę. Jego tez wyciągnęli z internatu po interwencji lekarzy.

Pewnego dnia zauważyliśmy przed więzieniem kawalkady suk milicyjnych. Tego dnia załadowali nas wszystkich i wywieźli gdzieś na wschód Polski. Po drodze był przystanek w Tarnowie. Wieczorem trafiliśmy do Ośrodka Przystosowania Społecznego (OPS) w Uhercach (Bieszczady). Warunki były lepsze bo mieliśmy całe piętro do dyspozycji. Tu spotkalem Michla Monkowskieko ( napisal biuletyn o Katyniu – student z naszej Politechniki ( prawda godzila ).

Rano przeniosłem się do pawilonu nr. 4, gdzie zebrano wszystkich studentów. Spotkałem między innymi Janusza Pazoche i Wojtka Słodowego z Politechniki Gliwickiej. Byli tez chłopcy z Akademii Ekonomicznej i Uniwersytetu Śląskiego. Leszek Piotrowski prawnik z Wodzisławia napisał mi kolejne odwołanie od aktu internowania, bez rezultatu.

Czas płynął powoli w trochę luźniejszej i w miarę wesołej atmosferze. Dzień był podobny jeden do drugiego. Kończył się naszym apelem, gdzie przed otwartym oknem wszyscy więźniowie śpiewali szereg patriotycznych i religijnych pieśni. Pobyt przerywały niedzielne wizyty rodzin, a tak to nic ciekawego się nie działo. Pod sam koniec marca dowiedziałem się, że wychodzę. Zostałem pożegnany przez wszystkich współwięźniów. Chłopcy stanęli na korytarzu i zaśpiewali nasz hymn obozowy na melodię

przedwojennej piosenki „Pierwsza Brygada”:

 

Uherce to ekstremy buta,

Uherce to ekstremy głos,

Rzuciła nas tu zawierucha,

A przeciw nam był Wojtek wódz.

 

refren:

My internowani w Uhercach trzymani

Na stos rzuciliśmy,

Swój życia los na stos, na stos.

 

Uherce to ekstremy buta,

Uherce to ekstremy głos,

Bo lepiej dziś umierać tutaj,

Stojąc niż na kolanach żyć.

 

Tak opuściłem mury więzienia i o dziwo SB-ecy zawieźli mnie nawet na dworzecw Uhercach. Inni współwięźniowie byli wypuszczani za bramę i dalej musieli radzić sobie sami.

Ja wybierając pociąg przypadkiem wsiadłem do nieprawidłowego i obudził mnie dopiero kolejarz, który przy kontroli stwierdził, że jadę nie w tę stronę. Wyskoczyłem na pierwszej stacji, a była to Rzepeć. Tylko dworzec, ulica i gdzieś w oddali domy. Wróciłem dopiero tym samym pociągiem, który jechał z powrotem. W Uhercach trafiłem na dwóch znajomych z więzienia, którzy wyszli po południu. Razem trafiliśmy do Rzeszowa. Tu jak grom z jasnego nieba dowiedziałem się z krótkiej telefonicznej rozmowy, że moi rodzice właśnie zmarli. Tata dwa dni po mamie. Natomiast moja siostra przeżyła załamanie nerwowe, za które w pewnym stopniu czuje się odpowiedzialny.

Nie wiem, czy cena którą zapłacili moi najbliżsi była warta trwania przy własnym zdaniu.

Dzisiaj z perspektywy czasu patrząc na to co się stało wiem, że nie mamy już komuny, ale czy rządzą nami ludzie, którzy wtedy walczyli o jej zlikwidowanie, czy tylko krzykacze, którzy siali zamęt i wtedy i teraz ?

Po latach zastanawiam się co nam zostało z ideałów tamtych dni. Żyjemy w zupełnie innym kraju. Ustrój zmienił się zgodnie z naszymi oczekiwaniami, ale przy władzy są ludzie, o których nigdy nie słyszałem, a prezentują bohaterów tamtego okresu. Chce się krzyknąć: „Dokąd idziesz Polsko, o którą kiedyś walczyłem”?

 




W ilustracji wykorzystano archiwalną fotografię ze specerniaka ośrodka internowania w Uhercach opublikowaną w Tygodniku Sanockim (https://tygodniksanocki.pl/2017/12/13/stan-wojenny-internowani-bieszczadach/)

 

 

 

                                                                                    

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation