Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

[Zabiłam dziś człowieka] / Natalia Grudzień

Zabiłam dziś człowieka. Ten człowiek był mną. Nie myślcie sobie jednak, że była to śmierć samobójcza. Nie wzięłam żadnych tabletek. Nie wyjęłam żyletki. Nie powiesiłam liny. To był inny kraniec.

 Byłam na plaży i strzelałam do samej siebie. Jeden raz. Drugi. Teraz to już na pewno nie żyję – myślałam. Tak dla upewnienia strzeliłam jednak trzeci, a potem czwarty i ostatni piąty raz. A potem tak stałam i czekałam. Co dalej? Zabiłam człowieka. Nikt mnie nie szukał. Nikt nie wymierzał mi procesu. Nikt nie dał mi kary. A przecież najpierw jest zbrodnia – tak jak w moim przypadku, a dopiero potem kara. A nie… To chyba jednak inna opowieść.

Stoję na tej plaży i próbuję wpatrywać się w swoją martwą warstwę. Leży ona w morzu, sunąc się wraz z falami do innego wybrzeża. Nie czuję żadnej pustki. Nicości. Jestem trochę jak porcelanowa lalka. A jednak wciąż żyję. Zabiłam siebie. I jestem. W dalszym ciągu odczuwam. Nie da się bowiem tak od razu nie czuć. Najpierw trzeba człowieka dać na odwyk od uczuć. Zamknąć go szczelnie w małej klatce. W szpitalu. W tłumie i pozbawić go pierwiastka człowieczeństwa.  Potem on może być już ciałem. Zwykłym ssakiem poruszającym się po ziemi. Jego ciało odejdzie wówczas w wiecznym tańcu śmierci. I co potem? Wtedy chyba dopiero jest pustka. Koniec. Jeżeli nie bowiem wewnętrznej warstwy, zostaje sama skóra. Proch. Nie ma nic więcej. Nie ma. Nie… 

            Wiatr posuwa moje ciało naprzód. Z nieba spada jedna kropla deszczu. Następnie stukają kolejne krople, tworząc dookoła kałuże. Moknę na tym deszczu i patrzę, jak moja warstwa  przesiąka zarówno od morza, jak i od deszczu wodą. W końcu zwilgotniała rozrywa się niczym papier. Zostają tylko niewielkie kawałki. W pewnym momencie nie widać ich. Tonę. Choć nadal jestem na ziemi. 

            Powinnam wrócić do domu. Nie mam jednak domu. Mam tylko mieszkanie. Cztery kąty napełnione kurzem i smutkiem. Bezgłosem. Ciałem. Pożądaniem. Ta plaża chyba jest moim domem. Tutaj jest mi jakoś najbliżej do człowieka. Choć dziś w zasadzie się z nim żegnam. Zabiłam siebie bezkarnie. Zastanawia mnie to, czy może nie powinnam gdzieś tego zgłosić? Wybrać numer na policję, na straż, na cokolwiek, co mnie skaże? Zamiast tego czekam jednak, aż w końcu ktoś przyjdzie i zabierze mnie stąd siłą. Sama nie potrafię odejść. 

            W końcu nadchodzi noc. Słońce przeistacza się z płonących barw bursztynu, ognia, żurawiny i pomarańczy, zmieniając się miejscem ze srebrzystym księżycem. Zerkam na niego i czekam na ten moment, myśląc, że to może stamtąd nadejdzie ta siła wyższa skazująca mnie. Nie można tak przecież żyć, wiedząc, że zabiło się samego siebie. I dalej iść przez świat. Dalej kroczyć jakąś ścieżkę, nie mając w sobie pełni człowieczeństwa. Mijają zaledwie ułamki sekundy, gdy poświata księżyca odbija się w ogromnym strumieniu wody. Podchodzę bliżej wody i chcę zobaczyć swoje odbicie. Czy coś się zmieniło? Czy dalej jestem tą samą postacią? Nawet bez tej jednej warstwy? Nawet bez… Szukam w wodzie swojej twarzy, jednak nie mogę jej ujrzeć. Dookoła są tysiące nie moich Oczu, nie moich nosów i nie moich ust. Tysiące – nie hiperbolizuję. To jednak dość dziwne. Wydawało mi się, że jestem sama na tej plaży, że… Spoglądam na plażę. Jestem sama. Jedno jedyne ciało na plaży. Zerkam na wodę. Tysiące Oczu. W końcu szczypię sama siebie, myśląc, że w ten sposób obudzę się z tego koszmaru zabójstwa. Nie. Może mnie już nie ma? Może jestem kimś innym? Może… 

            Wchodzę do wody. Czuję przeraźliwe zimno docierające do każdego pierwiastka mojego ciała. Z czasem robi się coraz cieplej, aż nie czuję potężnego bólu. Ulga. Uwolnienie. Choć przecież jestem wolna. Mogłam sama odejść – to chyba jest wolność, chyba… W pewnym momencie wypływam w głębszą, nieznaną mi przestrzeń wodną. Próbuję odnaleźć moje skrawki. Nie wiem dlaczego. Tak po prostu. Chcę je zobaczyć jeszcze raz. Rozstać się z nimi. I spróbować żyć dalej. W pewnym momencie światło księżyca świeci jednak zbyt mocno w moje oczy. To dość ekscentryczne jak na księżyc – myślę sobie, a potem widzę, jak tysiące wodnych oczu nagle jest na ziemi. Poza oczami mają mundury. Świecą latarką mi w czy. Każą wyjść z wody dobrowolnie. Wychodzę więc. Milczę. Stoję przed nimi i próbuję nie parsknąć śmiechem. Zastanawiam się bowiem, jak to tak nagle wodne Oczy stały się policjantami? Oni pewnie myślą, że ja na to nie byłam przygotowana. Przecież ja czekałam! – chcę im powiedzieć. Milczę jednak, zostawiając to dla siebie.   

Po pewnym czasie wsiadłam do tego ich samochodu i jechałam, nie pytając dokąd. Droga była długa. Przepełniona ciszą. Wonią potu. I mgły. W końcu Oczy stanęły pod moim mieszkaniem? A więc to było tym więzieniem, tak? A więc to było… Weszłam do środka. Nie sprzeciwiałam się. Oni jednak milczeli. Wepchnęli mnie siłą do mieszkania, następnie weszli, nie zamykając za sobą drzwi. 

            — Czy przyznaje się pani do winy? – usłyszałam w końcu pytanie. Potwierdziłam skinieniem głowy. Nie związano moich rąk w kajdanki. Dwaj panowie w mundurach patrzyli na siebie pytająco. 

            — Jaką karę pani chce? – spytali w końcu. 

            Zdziwiłam się. Jaką karę chcę? – kto zadaje takie pytania. Uznałam, że to chyba ich pierwszy dzień w pracy i jeszcze ich nie przeszkolili. Wyglądali jednak na doświadczonych. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, lekko skonfundowana całą tą sytuacją. 

            — Widzi pan ten łańcuch? – spytałam w końcu, wskazując na przedmiot leżący z oddali. Mężczyzna skinął głową – Mógłby mi pan go podać? 

            Był znacznie cięższy, niż myślałam. Wzięłam go jednak do swoich rąk. Następnie związałam się nim dookoła i przyczepiłam do szafy. Nie mogłam się poruszyć. Oddychałam z trudem. Sierżanci ponownie spojrzeli na siebie pytająco, a następnie odeszli, jak gdyby nigdy nic, nie zamykając drzwi. 

            Doczekałam się więc kary. W końcu nadeszła. W pokoju dalej czułam zapach rozpaczy. Nie pojawiła się jednak nicość. Pustka. Siedziałam uwiązana, spoglądając na wystrój pomieszczenia. Naprzeciwko mnie stało lustro i w zasadzie to ono interesowało mnie teraz najmocniej. Chciałam się w nim spojrzeć, by w końcu ujrzeć siebie. Podniosłam więc wzrok ku górze i wówczas spojrzałam na twarz obcego. To nie ja! – krzyknęłam. Nie, to nie jestem ja. Nie! W końcu świat zaczął się zwężać. Łańcuch przygniatał moje płuca. Brakowało mi oddechu. Na samym końcu była czarna plama. Nic więcej. 

            Zabiłam człowieka. Ten człowiek był mną. To była warstwa, ta wewnętrzna strona człowieka. A teraz w samym środku mieszka ten obcy. Obcy od początku mojego istnienia. I jakoś nie umiem sprawić, by ta obcość zmieniła się w przyjaźń. Jestem obca wewnątrz siebie. Związana sama sobą. 


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.














(

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation