Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

O Edynburgu, wcale nie na chłodno / Marta Wałdoch

            W dyskursie publicznym często podnosi się fakt, że nauczyciele mają dużo wolnego. Nie będę się do tego ustosunkowywać, jednak zwrócę uwagę na fakt, że przeżywamy masę emocji w ciągu dnia. i można z nimi funkcjonować normalnie tylko przez jakiś czas. Potem wszelki stres, wszystkie sytuacje, wszystkie emocje trzeba z siebie wyrzucić i wrócić do pracy z naprawdę czystą, świeżą głową, nie tylko dla swojego zdrowia psychicznego, ale przede wszystkim ze względu na dzieci. Wypoczęty nauczyciel to spokojny i kreatywny nauczyciel.

W tym roku jako miejsce odpoczynku i przewietrzenia głowy w czasie ferii wybrałam Edynburg. Ale żeby nie było tak łatwo, kilka dni spędziłam także w Holandii, w ‘s-Hertogenbosch, ośrodku administracyjnym północnej Brabancji.

Holandia ma w sobie czar, urok, domowość. Każde miasto ma w sobie uśmiech i ciepło ludzi. Tutaj nie ma zmartwień, nie ma problemów, nie ma obowiązków. Jest wszechogarniający spokój, brak pośpiechu, miłość i wolność w powietrzu. Jest w Holandii coś, co sprawia, że chcę się zatrzymać. Chcę chłonąć atmosferę Amsterdamu, patrzeć na ludzi w Oss w niewielkiej uliczce, przypominającej te, widziane w Katanii, chcę usiąść nad kanałem w Den Bosch i patrzeć w chmury.

Jeden z najcudowniejszych poranków w ‘s-Hertogenbosch - słońce, niebo o kolorze najpiękniejszego odcienia błękitu, nieśpiesznie uśmiechnięci ludzie na ulicach, mnóstwo rowerów, zapach kawy z restauracyjnych ogródków. Szum, hałas, gwar miasta, ale wcale nieprzeszkadzający, wręcz przeciwnie - to dźwięki nadające tempa miejskiemu krwiobiegowi i w tym wszystkim, na głównej ulicy odchodzącej wprost z rynku, stoi kilkuosobowa romska rodzina - dzieciątka, młodzież, dorośli. Każdy na czymś gra – tamburyna, gitary, bębny i wszyscy śpiewają głośno, radośnie. Nie mam pojęcia, o czym śpiewają, ale czuję ich pozytywne emocje, ich satysfakcję, szczęście z bycia właśnie tu. Uśmiechają się do przechodniów. Jedna starsza pani podchodzi i tańczy do rytmu (a było to niesamowicie rytmiczne, żadna stopa na chodniku nie stanęła inaczej, niż w rytm ich muzyki), inny pan, idący o kulach, przystaje i wybija rytm, uderzając kulą o kulę. Atmosfera jest sielska, luźna. i ja, pośrodku. Przy niezwykłej, romskiej muzyce stoję twarzą do słońca i myślę tylko o tym, że kocham życie, kocham takie minuty, kocham takie miejsca, kocham czerpać energię z radości, kocham czerpać energię od ludzi. a od tej rodziny biła siła.

Celem mojej podróży był jednak Edynburg. i moja chęć przewietrzenia głowy okazała się nie tylko metaforą, ponieważ to miasto jest niesamowicie wietrzne. Ten wiatr jest dziwny. Były miejsca, w których zupełnie nie dało się od niego osłonić. Ale ten wiatr przynosił coś urzekającego ze sobą. Zapach gór, zapach whisky, zapach wieków.

            Góry nie tylko w sensie dosłownym. Nie tylko Arthur’s Seat, najwyższy szczyt Parku Holyrood, położony niedaleko centrum stolicy Szkocji, z którego rozciąga się panoramiczny widok miasta na dwie strony – na zatokę Firth of Forth oraz na całe miasto. Nie tylko Calton Hill, z którego ponownie możemy obserwować miasto, ale jednocześnie podziwiać budowle, które wyglądają jak przeniesione z Aten. Zatrzymam się tu na chwilę, bo to miejsce jest idealnym przykładem tego, w jakiej symbiozie to miasto funkcjonuje z naturą, cisza z hałasem, pośpiech ze spokojem, dostojność z szaleństwem. z tego miejsca można też zobaczyć całą gamę edynburskiej perspektywy. Można patrzeć na niego od ogółu do szczegółu i od szczegółu do ogółu, i zakochiwać się na nowo, ponownie i ciągle.

            Ale góry również w sensie metaforycznym. Bo Edynburg to miasto piętrzące się, to miasto na mieście. To miasto przywodzące na myśl Nałkowską Granicę, na której, na wulkanicznym szczycie, króluje niewyobrażalnie ogromny zamek. Najstarszy jego budynek pochodzi z XII wieku i jest to Kaplica Świętej Małgorzaty Szkockiej. Narastające na siebie miasto jest konsekwencją uwarunkowania terenu. Jest niezwykle górzyste. Dojście do głównej ulicy to schodzenie, przejście główną ulicą, to wchodzenie. i mnóstwo schodów. i jeszcze więcej schodów, uliczek, zakamarków, miejsc dziwnych, nieoczywistych. Wszędzie chciałoby się zajrzeć, przystanąć, zobaczyć, powąchać. i ciągle w głowie euforyczne okrzyki, bo mimo tego, że byłam na tej ulicy poprzedniego wieczoru, to nie było widać tego, a za to to, za dnia wygląda zupełnie inaczej. Edynburg to miasto plastyczne, miasto półcieni, miasto pocztówka, miasto wieków, miasto trwania.

            Na samym dole owej granicy, zapach bursztynowej wody. Bary i puby w piwnicach, z kamiennymi murami, wciśnięte między sklep z pamiątkami a sklep z kaszmirowymi wyrobami. o ile na wulkanicznym szczycie jest dostojnie, królewsko, bogato, historycznie, to pod nim jest rockowo, ciężko, ale ludzie w obu przypadkach są uśmiechnięci, mili, pomocni, serdeczni, otwarci.

            (Nie)szybka anegdota z jednego z whisky barów. „The World’s End” ma intensywnie niebieskie wejście, w środku zaledwie kilka stolików, ale miejsce dla muzyków jakoś udało się zmieścić. Niezwykłe umiejscowienie sprawia, że trudno go minąć obojętnie. i trudno pominąć także historię miejsca i jego nazwę. Bowiem był to koniec świata w XVI wieku, w czasie wojny szkocko-angielskiej, w której szkocki król Jakub IV, poległ. Wybudowany mur miał bronić mieszkańców, zapewniać im bezpieczeństwo. Ci, którzy znajdowali się za murem, nie należeli do ich świata.

            Chciałam spróbować konkretnej marki whisky, więc podchodzę do baru i proszę o nią. Barman, z brodą raczej wikinga (uprzejmi Szkoci w kiltach raczej takowych nie posiadają), sprawdza stan owego trunku i widzę, że jest nikły. Więc odwracam głowę do mojej towarzyszki podróży ze słowami: no nie mów, że nie ma. Na co barman podnosi butelkę, odwraca się do mnie i mówi: nie ma. Proszę wyobrazić sobie moje zdziwienie w tym momencie. Ale barman był uparty, więc cyk, drewniane drzwiczki pod jego stopami się otworzyły, zszedł po schodkach i wrócił z pełną butelką bursztynowego trunku. Kiedy podawał mi szklankę, zapytałam, czy mówi po polsku. Powiedział, że jest szkockim Polakiem, minę miał przy tym bardzo poważną. Moje zdziwienie pozwoliło mi tylko wykrztusić – naprawdę? Ale barman-chochlik zaśmiał się tylko i powiedział, że nie, że rozumie pewne frazy. Kiedy robiłyśmy zdjęcia z moimi towarzyszkami, stanął za nami i zauważyłam to dopiero, oglądając je. Ale muszę przyznać, że zdjęcia z mistrzem drugiego planu są jednymi z moich ulubionych.

            Tacy właśnie są Szkoci. Mnóstwo luzu, uśmiechu, radości, satysfakcji z tego, co robią. Mówisz w restauracji z pewną obawą, że potrzebujesz jeszcze chwilę na wybranie dania (kuchnia szkocka jest… nieoczywista. W zasadzie opiera się na tym, co naturalne dla tych terenów, ale! znalezienie restauracji z lokalnym jedzeniem nie było zadaniem łatwym. Dookoła raczej kuchnia chińska, nepalska, indyjska, śródziemnomorska, oczywiście fast foody), a oni ci mówią - masz tyle czasu, ile chcesz. Nikt nikogo nie popędza, nie nakazuje, nie zakazuje, nie ogranicza, bardzo łatwo przychodzi wtapianie się w miasto.  Jest w ich istnieniu swoboda. Swoboda bycia sobą.

            Mogłabym pisać o Edynburgu wiele, bo to miasto harmonii, której w życiu szukam i potrzebuję. To miasto ma wiele twarzy. Chyba dlatego tak dobrze się rozumiemy. Czas jednak wracać do pracy. Wrócę do moich dzieci z tym, czego powoli zaczynało mi brakować – ze spokojem duszy, z brakiem poczucia zmęczenia, niezrozumienia, bez obaw. Takie przerwy w pracy nauczyciela są ważne. Pozwalają na odnalezienie dystansu prywatnego i zawodowego, pozwalają odsunąć emocje. Więc może i mamy dużo wolnego, ale to wolne pozwala na wrócenie do pracy z nową perspektywą, nowymi pomysłami, nową miłością – do siebie, życia i dzieci.

           

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation