Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Huk / Natalia Grudzień

 

***

Pamiętam jej zapach. To była woń jabłek, które zbierała ze swojego sadu, a później przerabiała na marmoladę. W kuchni zresztą przybywała przez większość swojego czasu, przemieszczając się tylko do niewielkiego pokoju ustawionego dookoła książkami. Przypominam sobie również noce wśród nich i nasze wspólne patrzenie się w niebo. Pamiętam też jej uśmiech, który uwidaczniał jej zmarszczki tuż przy oczach. Dzięki temu jednemu gestowi jakoś było mi lżej, tak przyjemniej, cieplej i mniej samotnie. Zachowałem w pamięci jej obraz i ją całą. Teraz z kolei nie ma dnia, by nie było jej przy mnie. 

 

***

Pamiętam dzień huku. Z poszarzałego nieba płynęły łzy w postaci kropel deszczu. Biegłem wtedy, ile tylko miałem sił w moich łapach. Gdzieś w głębi siebie, płakałem. Nie wiedziałem, gdzie iść i co właściwie mogę zrobić. Nie było przede mną moich przyjaciół, ludzi, którym zaufałem. Nie było zakątka, do którego mógłbym się udać. Była tylko nicość. Czasami pragnąłem wymazać ich twarze z mojej pamięci, jednak nie umiałem tego zrobić. Gdyby jednak ktoś powiedział mi wtedy jak, zapewne byłoby mi znacznie łatwiej. Z tamtego okresu zapamiętałem tylko twarz małej dziewczynki, która miała łzy w oczach i wielki samochód, z którego mnie wyrzucono. Wołałem do nich. Chciałem wejść, jednak… Potem była tylko burza, kilka potężnych grzmotów, które sprawiły, że moja sierść na chwilę uniosła się do góry. Deszcz, samochody, blask lamp – te obrazy zostały zarejestrowane gdzieś w mojej głowie. Ja jednak czuję najmocniej smutek z tamtej chwili. Płacz i bezsilność – to one towarzyszyły mi najmocniej.

 

***

Huk był tylko chwilą. Myślałem, że odchodzę. Chciałem widzieć światło w tunelu i twarz kogoś, kto ma serce na twarzy. Tego pierwszego nie widziałem, choć to drugie zauważyłem nie wiedząc skąd. To właśnie ona – starsza pani ubrana w fartuszek w kwiaty z okularami na nosie i szepcząca do mnie coś, co nie bardzo rozumiałem. Jedno byłem tylko w stanie pojąć, że jej uśmiech jest darem z nieba. Potem czułem się coraz lepiej. 

 

***

Dziś czuję, że ten moment dał mi wiele do myślenia. Nie wiem dlaczego jej wtedy zaufałem. Chyba za szybko się przywiązywałem, a może potrzebowałem kogoś, bo przecież ludzie potrzebują się nawzajem i zwierzęta również. a ja traciłem powoli wiarę. Nie myślcie sobie jednak, że to była zła decyzja. To było chyba jedno z najlepszych postanowień, jakie podjąłem, choć tak jeśli sobie pomyślę, to nie miałem zbyt wiele w moim życiu do uzgadniania z samym sobą. Byłem niewolnikiem ludzi, choć z drugiej strony zawsze mogłem uciec. Teraz kiedy sobie myślę o życiu psa, to przede wszystkim jego główną wartością jest miłość. Nie znałem jednak życia ludzi. Kiedy jeszcze byłem przy mojej mamie, ona zawsze powtarzała mi, że naszą misją jest być ich cichym aniołem, który chroni i kocha. Więcej słów nie pamiętałem. Zresztą byłem dość szybko zabrany od mamy. Szczeniaczki ludzie odbierają najszybciej, a kiedy dorastają, odrzuca się je jak zabawkę.

 

***

Tak nie było jednak z moją panią, która tamtego dnia jak przypuszczam, uratowała mi życie. Nie mówiła nic więcej. Owinęła mnie tylko dookoła swoich piersi uściskiem dłoni, a następnie podarowała mi miłość.

 

***

Mieszkałem przez krótki czas razem z nią w domu. Najczęściej wypuszczała mnie jednak na podwórko, tak bym mógł sobie pobiegać, a przynajmniej tak wnioskowałem z jej rozmowy. Tam poznałem przez płot Feliksa, który mówił mi codziennie, że żyję tylko w świecie różowych okularów. 

— Nie ma miłości – mówił do mnie pewnego razu – Ta staruszka prędzej czy później zostawi cię samego. 

— Skąd to wiesz?

— Jeszcze nie znasz życia szczeniaczku! – zaśmiał się tylko, odchodząc

— Ale… – chciałem cokolwiek odpowiedzieć 

— Kiedyś wspomnisz moje słowa, bratku – stwierdził tylko, oddalając się na tyle daleko, bym nie mógł zasięgnąć go wzrokiem. 

I choć chciałbym powiedzieć, że nie miał racji, to… 

 

***

Pamiętam książki, które otaczały zewsząd cały pokój staruszki. Nazywała się Zosia – tak przynajmniej ja ją nazwałem wówczas. Ona też wołała na mnie jakoś dziwnie Aleks, Aleksy – jakoś tak, choć w sumie to nie gra tutaj większej roli. Przypominam sobie, że codziennie wędrowałem pomiędzy półkami wypełnionymi książkami, a kuchnią skąd dostawałem jedzenie. Tam zresztą najczęściej malował się uśmiech kobiety. Nocą, tuż przed snem, opowiadała mi o swoim mężu na wojnie, który nie wrócił, o dzieciach, które zginęły wywiezione na Syberii i o tym, jak bardzo jest samotna. Płakała wówczas, a ja ocierałem jej łzy łapą. Potem pozwalała mi się położyć obok niej i wtedy czułem ciepło, miłość, o której mówiła mi mama. 

***

 Zachowałem też w pamięci ogród i kilka drzew, na które wspinała się Zosia za pomocą drabiny. Wołałem ją, kiedy tylko lekko przechyliła się w jedną to w drugą stronę. Patrzyła wtedy na mnie, śmiejąc się, a potem schodziła, głaszcząc mnie. 

 

*** 

Lęk – to było jedyne słuszne słowo, które ogarnęło moją duszę, kiedy zadzwonił budzik. Nie do końca wiedziałem, co miał oznaczać. Szczekałem więc tak głośno, jak to tylko możliwe. Próbowałem jakoś zlikwidować ten dźwięk, jednak on nic nie dawał. Drapałem więc delikatnie staruszkę po plecach, później ocierając się o jej bark pyszczkiem, ona jednak dalej leżała w tej samej pozycji. 

 

***

Potem pamiętam tylko smród i brak. Kręciłem się wzdłuż i wszerz po pokoju. Kilka razy okrążyłem kuchnię. Szczekałem głośniej niż zwykle. Byłem głodny, zły i nie do końca rozumiałem, co właściwie się stało. Wyszedłem na ogródek, jednak dalej nic. Trwała tylko pustka. 

 

***

Nagle książki nie miały sensu. Nie słyszałem szelestu przewracanych kartek. Nie widziałem wypływającego mleka z rondla ani przechylającej się drabiny raz w jedną to w drugą stronę. Nie słyszałem opowieści o Stasiu – mężu, który nie wrócił i Tadku, który miał być poetą. Nagle wszystko zgasło, a ja nie wiedziałem, co zrobić. Usiadłem jeszcze raz przy staruszce i płakałem. Chciałem ją wybudzić. Chciałem zrobić cokolwiek. Pustka – to było jedyne trafne określenie, jakie się we mnie kumulowało. 

 

***

Wieczorem znów byłem na ogrodzie. Patrzyłem się prosto w gwiazdy, wierząc, że gdzieś pośród nich kryje się nadzieja. Moja mama pokazywała nam je, mówiąc, że to kiedyś pośród nich odnajdziemy siłę do dalszego istnienia. Teraz jednak to nic nie dawało. Życie było jakimś niekończącym się absurdem. Po co tu jestem i po co byłem? Mam znowu odejść, mam biec, iść? 

— Chyba to najlepsze rozwiązanie – słyszałem wówczas jakiś głos, który nie wiedziałem, czy dobiega gdzieś z nieba czy może z wnętrza mnie samego. 

— Kto to mówi? – spytałem wówczas, rozglądając się we wszystkie strony

— Głos zza płotu – zaśmiał się pies – a tak poważnie, to ja Feliks. Odeszła, prawda?
— Ona nie może… – próbowałem dokończyć, jednak nie miałem na to sił

— Wiem, wiem – odpowiedział tylko pies – Nie może wstać i nie wstanie. Wyczułem, że coś jest nie tak tuż nad ranem. Mówiłem, że odejdzie, bracie.

— Dlaczego to zrobiła? – nie mogłem tego pojąć – Kochałem ją przecież.

— Wszyscy to robimy – powiedział, zamyślając się na chwilę – Takie jest życie, kochany

— To po co żyjemy? – próbowałem zrozumieć jakikolwiek sens istnienia

— By nieść ślady – powiedział bez namysłu głos zza płotu

— Nieść ślady?! – dopytywałem się, nie bardzo rozumiejąc

— Odciskujesz swoje łapy na drodze – powiedział – Podobnie odciskujesz znak serca w życiu, tak by inni mogli podążać twoim krokiem. Koniec końców i tak wszyscy będziemy razem – zamyślił się na chwilę – a teraz chodź, chyba nie zamierzasz siedzieć tutaj bezczynnie

— Gdzie mam iść? – pytałem – i co ze staruszką?
— Zaufaj mi, wiem, co robię – powiedział, zaczynając biec.

 

***

Z tamtego wieczoru pamiętam tylko wiatr we włosach. Pamięć zresztą jest tak ulotna, że dziś nie wiem, czy te wszystkie zdarzenia były tylko historią ułożoną w mojej głowie, czy rzeczywistością, a może splątały się razem w jedność? Biegnąc pomiędzy gwiazdami, czułem, jak ktoś delikatnie mnie przytulał pośród wiatru. Był to ciepły dotyk. Kojarzyłem go skądś. Był mi tak znany i choć wtedy nie mogłem sobie przypomnieć, skąd go znam, to potem byłem niemal pewny. 

 

***

Niezwykłe było dla mnie to, ile ludzie pozostawiają po sobie rzeczy, jak bardzo zapełniają przestrzeń w życiu i serce, które nie może wypuścić obrazu człowieka z objęć. Tak też było z Zosią. Biegnąc wówczas, czułem, że pewnie zawędruję jeszcze nie raz do miejsc, o których nawet sobie nie śniłem. Byłem jednak pewny, że nie trafię więcej na nią. Codziennie jednak widziałem ją przed oczami. Kochałem ją i czułem, że ona też mnie kocha.

 

***

Pod koniec jesieni, jakieś dziesięć lat później, poczułem ból w klatce piersiowej. Nie znalazłem domu. Nie znalazłem człowieka. To dalej był tylko huk, który pamiętam najbardziej. Potem jednak było coś pięknego. Tam widziałem staruszkę, która czytała jedną z historii Zafona, zagryzając przy tym kanapkę z marmoladą jabłkową. Kiedy tylko mnie zauważyła, widziałem jej uśmiech. To on właśnie spowodował, że to życie było choć trochę mniej absurdalne. Potem pamiętam tylko łzę i gorące dłonie, co sprawiły, że nagle zagoiły się we mnie wszystkie rany po jej odejściu. Nagle byliśmy razem...

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation