Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

numer 38 jest obecnie redagowany i zostanie zamknięty w dniu 1 kwietnia 2020 r.
  >>> w układzie chronologicznym
  >>> w układzie alfabetycznym 
  >>> popularność

  >>> zobacz wcześniejsze numery

Krawiec / Natalia Grudzień

 

Nie pamiętam momentu, kiedy to wszystko się zaczęło. Miałem wrażenie, że świat przyspieszył tak nagle, bez wcześniejszego uprzedzenia, za co byłem mu zły. Inaczej mógłbym się przecież przygotować, podjąć jakieś działanie, a wtenczas pozostałem bezsilny.

Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że to wszystko może być moją winą. Spędzałem większość dni w swoim małym, ciemnym pomieszczeniu, szyjąc. Przychodziłem do pracy przed świtem, a wracałem o zmierzchu, kiedy miasto powoli kładło się do snu.

Można było więc powiedzieć, że po trochu mieszkałem w tym małym, osowiałym pomieszczeniu, które z czasem stało się moim domem. Wiedziałem, że przez to odizolowywałem się od świata. Niekiedy miałem to sobie za złe, w końcu nie można tkwić wiecznie w zamkniętych czterech ścianach.

Słyszałem jednak, że świat zaczyna się rozpadać na tysiące małych kawałków, że staje się ruiną. Nie patrzyłem się na to i nie chciałem spoglądać wtedy w oczy rzeczywistości, aż do pewnego momentu, kiedy przyszła do mnie moja jedyna córka. Miała na imię Sara, była urodzoną marzycielką, która codziennie spędzała czas nad książką, popijając przy tym zieloną herbatę ze skórką pomarańczy. Uwielbiała szczególnie te stare historie zapisane na kartach wielkich ksiąg. Swoją osobą tworzyła pewien urok magii. Kiedy na nią patrzyłem, widziałem w niej odbicie mojej żony, która kilka lat temu odeszła. Ten sam błysk w oku mówiący o szczęściu, ubarwiony lazurem i nieskończoną ilością małych iskierek. To wszystko powodowało, że za każdym spojrzeniem na Sarę, moje wspomnienia wracały.

Tym razem też w mojej głowie pojawił się obraz kobiety, która po raz pierwszy złapała mnie delikatnie za rękę i poprowadziła w dorosły świat, którego się tak bałem. Moja córka była jej odzwierciedleniem i w ówczesnej porze tylko ona szła ze mną przez świat, tak bym nie upadł.

Pewnego wrześniowego dnia, gdy świeciło jeszcze słońce, przyszła do mojego zakładu. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że jest już piętnasta. Była już po lekcjach. W ostatnim czasie zawsze do mnie wpadała choć na chwilę. Cieszyłem się tym, choć miałem wyrzuty sumienia, że nie poświęcam jej zbyt wiele czasu, że nie jestem takim tatą, na jakiego zasłużyła. Prawie nigdy nie było mnie w domu, nie umiałem ugotować i nawet zbytnio z nią rozmawiać po śmierci jej mamy. Ona jednak to rozumiała, za co byłem jej ogromnie wdzięczny.

Kiedy weszła do środka, wstałem od stołu, na którym leżała stara maszyna do szycia, kilka kolorowych nici, a także igieł. Następnie podszedłem do niej i przytuliłem ją.

— Witaj kochanie, może chcesz się napić herbaty lub kakao? – starałem się ją miło przywitać.

— Spokojnie, usiądź sobie tato. Wiem, że masz dużo pracy. Ja wstawię mleko i zrobię nam picie.

— Dziękuję - odpowiedziałem i znów przysiadłem na niewielki, drewniany taborecik. Włączyłem maszynę, naprawiając kilka sukienek naszej sąsiadki Lory. Uwielbia ona chodzić na spacery z psem, który jest od niej znacznie silniejszy. Kończy więc się to najczęściej upadkiem, a przy tym rozerwaniem jej tkanin. Już prawie kończyłem, kiedy podeszła Sara, niosąc dwa kubki gorącego napoju. Postawiła je na stoliku, a następnie usiadła naprzeciwko mnie. Oderwałem ostatnią nitkę od ubrania, a następnie zerknąłem na nią z uśmiechem.  Widziałem, że na jej twarzy gościł pewien niepokój.

— Wszystko w porządku? – zapytałem, martwiąc się o nią po trochu.

— Chyba tak, chociaż wiesz, że brakuje mi Ciebie… – jej głos brzmiał posępnie – Nie wiem, czy widzisz, co dzieje się ze światem, jednak ja się boję. Myślałam nawet o tym, czy nie powinniśmy wyjechać. To miejsce niedługo  będzie ruiną, a my wraz z nim.

— Wiesz, że nas nie stać na to. – odparłem zmartwiony.

— To nie chodzi o pieniądze tato! – usiłowała przemówić mi do rozsądku – Proszę cię o to, abyś wyszedł dziś godzinę wcześniej. Oprowadzę cię po naszym mieście i pokaże ci wszystko. Myślę, że wtedy mnie zrozumiesz.

— W porządku – odpowiedziałem, bojąc się tego wszystkiego. Spojrzałem się jeszcze raz na nią, jak popijała kakao w spokoju. Chciałem być choć trochę bliżej niej tego dnia, dlatego próbowałem z nią porozmawiać, tak jak kiedyś:

— Wszystko dobrze w szkole?

— Tak, ale… –  nie dokończyła zdania. Widziałem jednak jej głębokie zdziwienie, które nie do końca zostało przeze mnie zrozumiane

— Ale co?

— Nic, po prostu dawno nie zadawałeś mi już takich pytań. – spojrzała się na mnie z uśmiechem. Wiedziałem, że brakowało jej tego. Niewiarygodne, jak słowa mogą wpłynąć na nasze życie.

— Chciałbym to zmienić… – powiedziałem wzruszony, a Sara podeszła i uścisnęła mnie tak mocno, że wszystkie moje troski nagle uleciały gdzieś z powietrzem. Pozostała tylko cudowna myśl o niej.

Resztę czasu spędziłem, dokańczając zaczętą dziś pracę, zajęło mi to jakieś dwie godziny. Sara tymczasem czytała swoją ulubioną książkę w ukryciu, a niekiedy podchodziła do mnie, opowiadając mi o niej. Wyszliśmy razem późnym popołudniem. Dokładnie zamknąłem za sobą zakład pracy i popatrzyłem się w dal tuż za mną. Zauważyłem wówczas słońce na niebie, które tkwiło wtedy w górze. Dodawało człowiekowi ciepła, jednocześnie napełniając nadzieją. Już  dawno nie widziałem takiego widoku. Na krótką chwilę zachwycił mnie ów krajobraz niewyobrażalnie, sprawiając, że moja dusza nabrała w sobie innych kolorów niż czerń. Spoglądałem się na wszystko dość skrupulatnie, podążając za krokami mojej córki. Na początku nie wiedziałem, gdzie mnie prowadzi, aż doszliśmy do rynku, gdzie nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Zdjąłem okulary i je przetarłem, upewniając się, czy to na pewno jest wszystko prawdą. Założyłem je jednak z powrotem, a świat tuż obok mnie się nie zmienił. Spojrzałem się wtedy na Sarę. Jej wzrok mówił jednak, że to wszystko jest prawdą. Usłyszałem krzyki. Podszedłem do przodu, jednak nie za blisko, tak, by zachować bezpieczną odległość. Nade mną unosiła się gęsta mgła, a wśród niej znajdowali się ludzie w strojach szarpiących bestii. Ranili oni swoje ciała. Jeden obdarł drugiego ze skóry, a inny ukradł mu jedzenie. Człowiek nagle przeistaczał się w potwora, który przystrojony w pazury, kły i cuchnącą skórę zabijał powoli innych. Na ziemi spoczywała krew, obok których leżały martwe ciała.

— Kim oni są? – spojrzałem się w stronę mojej córki.

— To ludzie… – odrzekła wzruszona

— Jak to ludzie? – zdziwiłem się jej odpowiedzią

— Ich wnętrze… – Przez chwilę stałem w ciszy, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Potem zadałem jednak najważniejsze dla mnie pytanie:

— Jak ich powstrzymać?

— Sądzę, że to niemożliwe. – powiedziała i machnęła ręką na znak, abym podszedł do niej, a kiedy się zbliżyłem, szepnęła tylko – Chodźmy już do domu…

— Tak po prostu mamy iść, nic z tym nie robiąc?! – Nie rozumiałem jej postawy. Wydawało mi się, że poddała się bez walki, tracąc szansę na wygraną.

— Ich nie da się uleczyć. – próbowała mi to wytłumaczyć, choć trochę bezskutecznie

— Ktoś próbował?

— Niemal wszyscy, ale sam widziałeś ciała na ziemi. Możesz się tylko domyślać, jak to się skończyło… – powiedziała, robiąc krok do tyłu. Zawróciliśmy wtedy, nie sięgając już do tego tematu.

Kiedy wróciliśmy do domu, szybko poszedłem spać, choć w głębi duszy zastanawiałem się nad całym tym zdarzeniem. Co jeśli ja też jestem bestią? Czy to jest właśnie alter ego, które przemawia w niektórych? Ta myśl nie dawała mi spokoju. Byłem pewien, że istnieje sposób na to, by ocalić ludzi.

Nazajutrz kiedy poszedłem do pracy, przed zakładem czekało na mnie kilka osób. Zdarzało się to dosyć rzadko, jednak specjalnie mnie nie zdziwiło. Przywitałem się i wchodząc do środka, zaprosiłem klientów do siebie. Wszyscy o dziwo weszli razem.

— W czym mogę pomóc? – zapytałem uprzejmym głosem.

— Nie wiem, czy spełnia pan takie usługi, jednak potrzebuję, aby zszył pan serce.

— Serce? – zapytałem zdziwiony, a klienci skinęli głową na moje niedowierzanie. Starsza pani wytłumaczyła mi:

— Mój brat rozerwał mi je wczoraj. Mojej siostrze obok jej mąż, innym dzieci, a nawet nieznajomi. Podobno da się je zszyć i wówczas normalnie funkcjonować bez tego sztucznego, które mamy dzisiaj… Tylko pan jest tu jak na razie krawcem. Czy dałoby radę dokonać takiej usługi?

— Spróbuję – powiedziałem lekko zaskoczony sam swoim twierdzeniem. Wtedy wszyscy postawili obok mnie podpisane torby z narządem i wyszli, dziękując.

 Pożegnałem ich, sam nie wiedząc, co mogę o tym myśleć. Wziąłem pierwszą torbę z brzegu i wyjąłem z niej serce rozdzielone  na kilka kawałków. Trochę przeraził mnie ten widok, jednak kiedy tylko wziąłem  igłę i nitkę, szło mi o wiele sprawniej. Nagle zauważyłem, że dałem radę i przede mną znajdowała się całość. W krótkim czasie przychodziło do mnie coraz więcej takich osób. Każdego dnia miałem do zszycia kilkanaście serc, aż w końcu stałem się niczym chirurg i nazwano mnie: krawcem ludzkich serc. Starałem się też wcześniej wychodzić z pracy. Nigdy nie chciałbym, aby rozerwano duszę mojej córki, a martwiłem się, że może to się stać. Obawiałem się jednak wracać sam do domu. Bestie zaczęły okrążać całe miasto, napadając na zwykłych przechodniów. Kilka razy odciągnąłem ich, lecz niekiedy zostałem silnie uderzony.

Tego dnia stali tuż obok budynku mojej pracy. Znienawidzili mnie za zszywanie rozpadniętych kawałków duszy. Kiedy wyjąłem swoją głowę zza drzwi, złapali mnie usilnie za kark, przewracając na bok. Łzy pojawiły mi się w oczach. Próbowałem im uciec, lecz było ich pięciu na mnie samego. Nie miałem wtedy szans.

— Dlaczego to robicie ? – zapytałem leżąc obolały na ziemi.

— Chodzi ci o ciebie? Bo jeśli tak, to jestem pewny, że wiesz, dlaczego… – powiedział szyderczo.

— Co ci zrobiłem? – zapytałem, wciąż się nie poddając

— Nie żądaj wyjaśnień, tylko obiecaj, że więcej już tego nie zrobisz. – Uderzył mnie butem w plecy. Ból zdawał się w tej chwili nie mieć końca...

— Nie mogę tego obiecać…

— W takim razie skończysz jak reszta. Albo ty, albo twoja córka. – wrzasnął, unosząc się gniewem.

— Skąd wiecie o mojej córce?! – zapytałem przerażony

— Mamy ją w samochodzie. Nie masz zbyt wiele czasu. Wybieraj! – znów jego głos wybrzmiał z nienawiścią

— Uwolnijcie ją! – wrzasnąłem z wszystkich sił. Nie mogłem się jednak podnieść. – Zróbcie ze mną, co chcecie, ale dajcie jej spokój.

— Zgodnie z twoim życzeniem – powiedział, wyjmując z kieszeni długi nóż, którym uderzył mnie prosto w serce. Tuż przed ostatnim oddechem usłyszałem tylko krzyk dochodzący z auta. To Sara. Byłem tego pewny. Dalej świat  zaczął się tylko rozmazywać, aż w końcu nadszedł moment, kiedy pozostała przede mną tylko głęboka czerń.

Po pewnej chwili obudziłem się jednak. Stałem właśnie nad niewielkim gaikiem, a obok mnie była Sara, która kończyła zaciskiwać pętelkę, zszywając moją duszę.  Następnie pomogła mi wstać i razem zszyliśmy rozszarpane serce ziemi, które ludzie rozcięli na milion kawałków. Świat odetchnął. Nad nami pojawiła się tylko iskra ze splecionym sercem życia. Z nieba odezwał się głos, który dodał mi nadziei: " Tylko miłość pozwala uratować cały świat, spleść ze sobą, to co niemożliwe, odbudować ruiny i budować mosty wśród oceanów. Tylko miłość sprawia, że człowiek staje się prawdziwym człowiekiem, budując wszechświat".  Następnie razem z Sarą poszliśmy naprzód, gdzie schody zbudowane z chmur wskazały nam drogę, gdzie dalej iść...

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation