Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 




  >>> w układzie tematycznym
  >>> w układzie chronologicznym
  >>> w układzie alfabetycznym 
  >>> popularność

  >>> zobacz wcześniejsze numery

Uśmiech / Paweł Kuziemski

 

Ów dziwny dom stał w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Niezmienny. Ponury i odrapany. Niepasujący do reszty budynków na ulicy. Nie żeby była ona jakaś nowoczesna czy bardzo zadbana, ale ten dom dziwnym sposobem wyróżniał się ogromnie. Dziwić może zatem, że władze miasta nigdy nawet nie próbowały go przebudowywać, ani w żaden inny sposób zmieniać jego wyglądu. 

            Ach, ileż to plotek krążyło nad tym starym domostwem. Ileż to historii, legend czy ballad nawet, opiewało jego losy. Liczba ich była legion, a jako że historiami tymi chętnie dzielono się nad kieliszkami alkoholu toteż drugi z legionów werbował się w niebywale szybkim tempie.

            Jedna z takowych plotek wiązała ten dom z Leonem von Reikiem, brandenburskim arystokratą, skazanym za odprawianie magicznych rytuałów. Jak mówiła wieść - część z nich miała się odbywać właśnie w tym domu. Jednak nikt, nigdy nie dowiódł prawdziwości tych pogłosek. Może i dobrze, bo gdyby ktoś spróbował okazałoby się, że żaden mag czy czarnoksiężnik nigdy tu nie mieszkał a obrzędów dokonano tu tylko raz, gdy ksiądz przybył tu z wiatykiem do świętej pamięci matuli hrabiego. Ale z racji że, mało kto zadaje sobie trud sprawdzenia plotek, widmo arystokraty z Brandenburgi zdawało się cały czas unosić nad tym domostwem.

            Kolejna z tez nakazywała domowi powstać w miejscu starego cmentarza, gdzie ponoć dawne ludy składały swym bogom krwawe ofiary, wyrywając serca swym wrogom. Wieść gminna nie precyzowała jednak o jakie ludy
i o jakie konkretnie obrzędy miałoby chodzić.

Jeszcze inni wiązali nieszczęsne domostwo ze skarbami, które miałyby być w nim ukryte a niezauważone dotąd wskutek rozlicznych klątwy mających ów skarb chronić. Ale znowu – czyj to skarb i co miałby on zawierać - o tym plotki milczały.

            Podobnych teorii krążyło jeszcze wiele. Nie było człowieka, który spamiętałby je wszystkie. a z faktu niedoprecyzowania tych przypuszczeń, można było wnosić, że w gruncie rzeczy dom ten nie obchodził nikogo. Trzeba jednak oddać, że społeczność miejska zrobiła to co do niej należało - wymyśliła kilka historyjek, nadających domostwu jakiś sens a raz do roku wysyłała nawet jakiegoś historyka tudzież konserwatora zabytków, by ocenił stan budynku i w razie konieczności dokonał niezbędnych poprawek.

            Ale ten dom naprawdę posiadał swój nieodkryty dotąd sekret. Nikt bowiem nie wiedział, że za lewą ścianą najgłębszej z piwnic, znajduję się jeszcze jeden, niewielki pokój.

W nim to do jednej ze ścian przykuty był od wieków bezimienny chłopak. Po prostu stał przy niej. Bez powodu. Bez żadnej historii czy celu, który miałby wyjaśnić jego pochodzenie, lub chociaż same przyczyny jego obecności tutaj. Warto byłoby tu też wspomnieć, że na przeciwległej ścianie stał ogromny regał wypełniony po brzegi książkami. Od klasyków po najbardziej modernistycznych bojowników literatury. Od patriotycznej poezji starożytnych Greków, aż do nowatorów poetyckich pokroju Stefana Themersona. Książki te nie były jednak ułożone w żadnej konkretnej kolejności, stanowiły raczej bezkształtną masę poupychaną na półkach, choć nie można było odmówić im pewnego uroku.

            I chociaż czas mijał nieubłaganie, w tym ukrytym pokoju nie zmieniało się nic. Zupełnie jakby był on poza wszelką pojętą rzeczywistością.

Aż do dzisiaj, gdyż to właśnie dziś świat mógł usłyszeć o tym człowieku po raz pierwszy, a to za sprawą nijakiego Antoniego Welmonta.

Był to doświadczony konserwator zabytków. Wysłany został aby ocenił stan tego, jakże zabytkowego budynku. Nie było w tym zresztą niczego dziwnego, przecież co roku kogoś wysyłano.

Zaczął od góry. Spokojnym, fachowym krokiem przemierzał kolejne korytarze. Miarowo i rytmicznie – z góry na dół.  z wyuczoną dokładnością spisywał kolejne pęknięcia w ścianach. w końcu wstąpił do samych piwnic. i kiedy tam odnajdywał następne uchybienia w konstrukcji, usłyszał cichy jęk. Trwał on jedynie kilka sekund. Kilka niegodnych uwagi mgnień czasu. Ale dla Welmonta czas ten zdawał się być niezwykle długi. Jakby każdy z pojedynczych dźwięków, tworzących ów jęk, odcisnął mu tajemnicze znamię na duszy.

Wiedziony instynktem Welmont szybko opuścił podziemia budynku. w ciągu kilku chwil znalazł się w barze, gdzie, mimo że był w godzinach pracy, zdecydował się pokrzepić szklaneczką dobrego alkoholu. Potem oddał sprawozdanie i wrócił do domu.

            Mimo to kolejne dni nie były dla niego zbyt spokojne. Przez cały ten czas chodził napięty i rozkojarzony. Jego myśli ustawicznie zbaczały w stronę owego jęku. i mimo że Welmont wytrwale wyjaśniał go sobie, już to za pomącą szumiącego wiatru, już to za pomocą ogromu pracy wykonywanej przez fundamenty tego budynku, nie chciały od niego odstąpić. w końcu uznał, że nie ma innego sposobu na uspokojenie swojego sumienia (bądź własnej ciekawości) niż ponowne wstąpienie w owe piwnice.

            I znowu, kiedy przekroczył przez próg ostatniego ze znanych światu pokojów, usłyszał ten sam jęk. Zwięzły i wyraźny. Jednakże tym razem Welmont zamiast uciec, poszedł nieśmiało w kierunku ściany zza której ów jęk dobiegał. Obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Nie wyróżniała się ona niczym szczególnym. Nieśmiało przyłożył do niej ucho.

            I ta jedna chwila nierozwagi wystarczyła. Nagle konserwator zabytków znalazł się po drugiej stronie ściany.

Przykuty do ściany chłopak poderwał się gwałtownie.

            - Jesteś wreszcie – wszystkie słowa wypowiedziane przez chłopaka przedzielone były nienaturalnymi wydechami powietrza.

            - Ja? – Antoni Welmont sam się sobie dziwił z jakim spokojem rozmawia z tą przedziwną istotą – Ale ja w ogóle nie wiem o co chodzi.

            - Nie musisz. Wszystko ci zaraz wytłumaczę. Widzisz… Ja… Ja potrzebowałem kogoś. Bez znaczenia kogo, byleby mógł mnie zrozumieć. a ty miałeś pecha że, dotarłeś tu jako pierwszy. Jesteś pierwszym z tych, którzy odpowiedzieli własnej ciekawości. Wysłuchasz więc tego co ci powiem. Mieszkam tu od zawszę. Swojego poprzedniego życia prawie nie pamiętam. Tylko pojedyncze obrazy. Kobietę. Matkę czy kochankę – nie wiem. Jezioro. Książki. Dużo książek. i strach. Czysty, żywy, nieprzejednany strach. Już nawet nie pamiętam przed czym. i to wszystko co mogę ci powiedzieć. Niewiele tego, prawda? Ale zapamiętasz to? Proszę cię …. To … dla mnie ... ważne. 

            - Zapamiętam – odrzekł Welmont tonem niemalże nabożnym. Znać było, że wyczuł powagę tego spotkania. Właśnie takie nagłe spotkania czynią z ludzi przyjaciół. Przynajmniej z ludzi równych sobie. 

Welmont podszedł w kierunku biblioteczki. Wyciągnął rękę, chcąc przejrzeć jej zawartość.

- Nie dotykaj – syknął chłopak.

- Dlaczego?

- Nigdy nie opuściłem tej ściany. Te książki zawsze były nieosiągalnym dla mnie celem. Tyle myśli, tyle opowieści mogących natchnąć moje życie. a ja nie mogłem ich nawet dotknąć. Więc proszę byś i ty ich nie dotykał.

Cisza. Welmont zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Nie miał pojęcia co się dzieje a niecodzienność dzisiejszego zdarzenia zaczynała powoli do niego docierać. a ciężka, dławiąca cisza potęgowała płynący z tej niepewności lęk. 

- Naprawdę, nigdy nie odszedłeś od tej ściany? – zapytał Welmont, by odwrócić swoją uwagę od strachu.

W odpowiedzi chłopak zabrzęczał tylko łańcuchem.

- i nigdy nie próbowałeś ich zerwać?

- Po co? Nie słyszysz ich brzęku.

- Spróbuj. Po prostu szarpnij nimi.

Chłopak uśmiechnął się z politowaniem. Pokręcił głową, lecz posłusznie wytężył całą swoją siłę i szarpnął się wprzód. i wtedy stała się rzecz niespodziewana. Łańcuch powoli zaczął odrywać się od ściany. Jeszcze jedno szarpnięcie. a po nim następne. i łańcuch ustąpił.

Chłopak padł na kolana. Rozejrzał się wokół siebie. Skierował wzrok na resztki łańcucha bezładnie leżące teraz obok niego. Roześmiał się wesoło.
W końcu był wolny. Po tylu latach mógł pójść tam gdzie chciał. Mógł wstać i odejść.

- No to co? Spadamy chyba? – przerwał jego rozważania Welmont.

Podeszli do ściany. Jednej, drugiej, trzeciej ale przy żadnej nie mogli znaleźć wyjścia. Strach zaczął rosnąć. Jeszcze raz zbadali całe pomieszczenie. Ale wyjścia już nie było.

I wtedy nareszcie go zobaczyli. Przeraźliwy uśmiech starego, zepsutego domostwa.

Tego domu już nie ma. Pewnego dnia znikł. Żaden z mieszkańców już go nie pamięta. Ponoć inni ludzie widzieli go w innych, odleglejszych jeszcze miastach. Ponoć stoi gdzieś do dzisiaj i wabi do siebie kolejne ofiary. Być może, pewnego dnia zniknie kolejny marzyciel, któremu nawet godziny pracy nie przeszkadzają w znajdywaniu odpowiedzi na dręczące go pytania. Może nawet ktoś zauważ jego nieobecność. Ale cóż, to będzie już temat zupełnie innej opowieści i zupełnie innych plotek. 

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation