Obudził mnie stukot pazurów o panele. Poruszyłam się, zmieniając pozycję, a wtedy usłyszałam oburzone mruknięcie, po którym wyczułam na pościeli ruch.
- Kugar, śpij… - odezwałam się niemrawo. Nie posłuchał mnie. Czułam, że kot przeciągnął się i zeskoczył z łóżka. Otworzyłam jedno oko, żeby zobaczyć, jak Kugar otwiera sobie łapą przymknięte drzwi i wychodzi na korytarz. Do pokoju momentalnie wbiegł drugi czworonożny mieszkaniec tego domu i wskoczył mi na pościel, merdając ogonem, jakby dostał właśnie największy przysmak świata. Zamknęłam szybko oczy, udając, że nadal śpię, ale ukochana przeze mnie, biało – czarna kupa futra nie zamierzała zejść z łóżka, wiedząc, że zaraz się podniosę i chwycę w ręce smycz.
Dwukrotne liźnięcie po policzku.
- Złaź, Pasterz. – zakryłam głowę kołdrą. Pies nie zamierzał dać za wygraną. Szczeknął kilkukrotnie i zaczął „kopać” łapami w kołdrze.
- Jak zaraz nie uciszysz tego psa, to zapomnij o kawie, którą właśnie miałam zamiar zrobić. – padło od strony drzwi. Wyjrzałam spod kołdry. w progu mojego pokoju stała Perła i patrzyła na mnie jeszcze zaspanym wzrokiem.
- Po co mam go uciszać, skoro nie śpisz? – spytałam, siadając. Pasterz nareszcie zszedł z łóżka, ale usiadł wyczekująco na środku pokoju, czekając aż ostatecznie wstanę.
- Bo wiesz, że nie lubię hałasu z rana. Chcesz tą kawę? – moja przyjaciółka oparła skroń o futrynę.
- Tak, chcę. Wypiję i pójdę z tym wariatem na spacer. Dasz jeść Kugarowi i Sabrze? – zsunęłam się z łóżka.
- Dam. Tylko ubierz się ciepło, bo chyba jest kilka stopni poniżej zera.
- Że co? – zdziwiłam się.
- Mamy zimę. Co cię tak zaskoczyło? – wzruszyła ramionami.
- Bo wczoraj jeszcze nie było mrozu.
- Ale przyszedł w nocy. – odparła Perła i cofnęła się do kuchni. Wyjrzałam przez okno. Oślepiła mnie biel świeżego śniegu, który przykrył okolicę.
Cholera. Śnieg i mróz. Cudownie.
Opatuliłam się najlepiej, jak umiałam, ale kiedy tylko wyszłam z bloku, mróz ściął mi policzki, jak bat. Oczy aż zabolały mnie od iskrzącego się na mrozie i słońcu śniegu.
- Jasny gwint… - zamruczałam. Pasterz wyleciał przede mnie, przez co szarpnął smyczą. Poczułam, że buty ślizgają mi się na wydeptanej drodze do chodnika. Jezu. Zabiję się dziś przez tego psa.
Pasterz kochał śnieg. z resztą, Pasterz kochał wszystko, co wiązało się ze spacerem. Mogło lać – pies był szczęśliwy. Mogło wiać, jak podczas huraganu – pies był szczęśliwy. Nawet grad, ani upał mu nie przeszkadzały. Dla niego ważne było tylko to, żeby wylecieć na dwór i zmusić mnie do ganiania z nim na pobliskich łąkach.
- Pasterz, czekaj! – zawołałam, kiedy pies zaczął mnie ciągnąć w stronę większych zasp obok ulicy. Wskoczył w śnieg, a ja straciłam równowagę. Nim zdołałam krzyknąć coś więcej, runęłam boleśnie na niedokładnie wydeptany śnieg, puszczając smycz. Pasterz poleciał kawałek dalej, nurkując w zaspach, a ja dźwignęłam się, siadając. Odruchowo zaklęłam pod nosem, otrzepując dłonie.
Diabelny mróz, diabelny śnieg, diabelne buty, które nie mają dobrej przyczepności i diabelny…
- Nic ci nie jest? – padło nade mną. Gwałtownie podniosłam wzrok. Słońce sprawiło, że nie dostrzegłam twarzy osoby, która się nade mną pochylała. Mężczyzna. Tyle wywnioskowałam z barwy głosu.
- Chyba nie… - mruknęłam, zasłaniając oczy.
- Chodź, pomogę ci. – wyciągnął do mnie dłoń. Skorzystałam. Podniósł mnie jednym, pewnym ruchem i to z taką siłą, że dosłownie na niego wpadłam. Zaśmiałam się i spojrzałam na jego twarz.
O słodyczy niebiańska.
Te oczy. Ta twarz. Czy ciebie wyrzeźbiły anioły, czy co?
- Rety… - wyrzuciłam z siebie.
- Nie potłukłaś się? Strasznie dziś ślisko. Ja sam prawie pocałowałem chodnik rano. – roześmiał się. Czemu on ciągle trzymał dłonie na moich ramionach?
- Jest dobrze. To przez niego. To znaczy… mojego psa. – wymamrotałam, zerkając ponad jego ramię. Pasterz w najlepsze skakał w śniegu i szczekał, jakby zamierzał coś upolować.
- Domyśliłem się, że to twój. – powiedział wesoło i obejrzał się na psa. – Chodź tu, kolego! – zawołał, pochylając się w stronę mojego pupila.
- Chodzący dzikus. – westchnęłam, poprawiając kosmyki włosów. Gdybym wiedziała, że spotkam dziś takiego Adonisa, to trochę bym się umalowała. i założyła coś lepszego, niż stare dżinsy.
Pasterz podbiegł do nas i z radością pozwolił się pogłaskać.
- Trochę rozsadza cię energia. – chłopak ujął w dłonie pysk psa, a potem zerknął na obrożę i przyjrzał się zawieszce. – Prawda, Pasterz? – wyprostował się, podając mi końcówkę smyczy.
- Dzięki. Chyba nigdy cię tu wcześniej nie widziałam. – powiedziałam cicho.
- Niedawno się tutaj przeniosłem. Jestem tu dopiero dwa tygodnie.
- Wynająłeś mieszkanie?
- Tak. Jedno z tych tutaj… - wskazał szereg domów po drugiej stronie. o borze liściasty. Będzie mieszkał naprzeciwko mnie. Co za szczęście.
- To fajna okolica. Widziałeś już kafejkę na końcu ulicy?
- Jeszcze nie, ale widziałem, że jest tu sporo ciekawych miejsc. Może mi pokażesz w wolnej chwili? – uśmiechnął się.
No pewnie, że ci pokażę, „Panie Jestem Przystojny, jak jasna cholera”
Kurde, ale on się uśmiechał.
- Chętnie. Jutro? – zdobyłam się na słaby uśmiech.
- Pewnie. – zgodził się i wyciągnął z kieszeni kurtki telefon. Odblokował ekran, wstukał coś, a potem pokazał mi wyświetlacz. – Wpiszesz mi swój numer?
- No jasne. – mruknęłam i chwyciłam za jego komórkę. Lekko drżącymi palcami wstukałam numer i oddałam mu telefon.
- Świetnie. Odezwę się wieczorem. Do usłyszenia. – puścił mi oko, a potem minął mnie i oddalił się w stronę miasta. Obejrzałam się za nim, gdy znikał w oddali.
A niech mnie.
Mam randkę.
Jednak ten dzień nie jest tak całkiem do kitu.
Pociągnęłam psa do domu. Wleciałam jak burza do mieszkania, uwalniając pasterza od smyczy, a potem zrzuciłam kurtkę i buty. Pobiegłam do kuchni, gdzie Perła właśnie raczyła się kawą. Kugar i Sabra, moje dwa miauczące pupile siedziały przy lodówce, patrząc na nas.
- Nie zamarzłaś? – odezwała się Perła.
- Nie. Rozgrzał mnie nieoczekiwany przypadek. – odparłam.
- Co się stało?
- Mamy nowego sąsiada.
- Kogo? – odstawiła kubek.
- Przystojny, jak diabli, miły, wesoły, lubi zwierzęta i jest w moim typie. – wymieniłam na palcach, śmieją