Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Pokój z widokiem na morze / Maja A. Kowalska

             Jako piętnastolatek nigdy nie pomyślałbym, że coś takiego może przytrafić się mi – bo naprawdę byłem zwyczajny. Niczym się nie wyróżniałem. w ogóle, gdyby to się nie stało, nadal uważałbym, że nie może spotkać mnie. Każdy tak myśli. Dlaczego niby ja? Są tysiące ludzi na świecie, dlaczego akurat mi mogłoby się coś stać?

            Jednak stało się. Od czasu, kiedy świat był mój – bo naprawdę był – i miałem jakieś marzenia, minęły trzy lata. To nie jest proste, tak sobie leżeć przez pięć godzin dziennie, trzy razy w tygodniu, i myśleć, co by było, gdybym nie musiał mieć dializy.

            Cholernie nie lubię o tym mówić. Moja choroba ma chyba najbardziej irytującą nazwę świata – ostra niewydolność nerek, w skrócie ONN. To właśnie przez to niemal trzy ostatnie lata spędziłem na szpitalnej sali. Wyobrażasz sobie? Osiemnastoletni facet, muzyk, lubiany i popularny – pokonany przez własne nerki...? To ja. Aleksander. Miło mi poznać.

Przez pierwsze dwa lata nie było wcale tak źle, kiedy podłączali mnie do maszyny filtrującej krew, obok siedziała Marta. Zawsze z jakąś książką, albo coś. Czytała mi Tolkiena. Lubiłem Tolkiena. Kiedyś lubiłem naprawdę dużo rzeczy. Marta wiedziała które i przez pięć godzin dializy próbowała mnie jakoś zająć. Nawet wtedy, kiedy w ogóle się do niej nie odzywałem.

            Kiedy to sobie przypomnę, czuję się podle. Ostatni rok spędzam te godziny sam. i dobrze mi tak. i wcale nie dobrze. To nie moja wina, że dializa rujnuje mój dobry nastrój. Podłączają mnie – i jakby pojawia się inny Aleksander. Ten gorszy, którego Marta nie znała. i dlatego odeszła.
            To moja wina.

            Teraz znowu jestem podłączony, ostatni raz w tym tygodniu. Patrzę za okno. Ale zamiast ładnego krajobrazu widzę kolejne okno, tylko starsze i brzydsze. Bo szpital sąsiaduje z kamienicą, która umiera.

Zabawne. Serio, świetne miejsce na opuszczoną kamienicę. Jakby to, że szpital już jest ponurym miejscem, nie wystarczało. Podobno małe dzieci z neurochirurgicznego się jej boją, tej kamienicy. Bo z okien oddziału neuro widać całe opuszczone piętro. Jest historia, że straszy tam "Czarna Baba", czy coś takiego. Gówniarze same sobie wymyślają, a potem pielęgniarki muszą zostawać z nimi w salach, bo się boją.

            Z mojego okna widać pokój z fortepianem. Nie pianinem, ale prawdziwym, starym jak świat fortepianem. Też umiem grać, to była moja pasja. Wszyscy mówili mi, że jestem w tym dobry, że kariera, że wszystko super. i naprawdę by tak było, gdyby nie oenen. Chce mi się wymiotować. Naprawdę, czuję mdłości, wszystko przez dializę, nienawidzę was, nerki, zamykam oczy...

            Budzę się, ale nadal czuję się okropnie. Jakbym siedział w lepkiej pajęczynie. Na zewnątrz już się ściemnia. Pieprzona zima. Jest dopiero piąta, a czuję się tak, jakby była noc. Kiedyś noc zaczynała się dla mnie wtedy, kiedy ostatni kumpel poszedł do domu po próbie mojego zespołu muzycznego. Teraz nie mam siły na nic.

            Zaraz zaraz. Czy w opuszczonej kamienicy powinno się świecić światło? Mrużę oczy. Jasne, że nie. Wygląda na to, że ktoś się tam wprowadził. Serio, kim trzeba być, żeby to zrobić? Sąsiedztwo szpitala odstrasza, to musi być jakiś wariat. Światło świeci się akurat w pokoju z fortepianem. Dokładnie naprzeciwko mnie. Jest jeszcze brzydszy niż bez oświetlenia. Peerelowski. Tynk odpada od ściany, z sufitu żałośnie zwisa samotna żarówka. Żadnych obrazków, mebli... a nie. Jest jedno krzesło. Wygląda tak, jakby błagało, by na nim nie siadać.

            Jeszcze tylko chwilka i mnie odłączą. Czuję się jak robot. Bez dializatora jestem nienaładowany. Zabawne.

            Ciekawe, kto zdecydował się mieszkać w tej ruderze? Wyobrażam sobie tylko jakąś starą babinkę albo dziadka, tak starych, że już nie mogą się ruszać. Są cali siwi i noszą śmieszne sweterki w kwadraty, jak wszyscy starsi ludzie. Może to właśnie będzie małżeństwo? Chociaż, tak w ogóle to mnie to nie obchodzi.

            Chcę się jeszcze zdrzemnąć, ale zanim zdążam zamknąć powieki, drzwi od pokoju z fortepianem otwierają się gwałtownie. Nowy mieszkaniec próbuje wtargać do środka szary materac. No tak, przecież nie da się spać na fortepianie, ani na krześle. Ale... ta postać jest jakaś dziwnie mała. i wcale nie jest stara, nie ma siwych włosów ani sweterka w kwadraty. To chyba dziewczyna. Ma bardzo krótkie ciemne włosy. Ubranie też ma czarne, jak zakonnica. O, właśnie wepchnęła materac do pokoju i wywróciła się przy tym na brzuch, aż nogi jej zostały w górze. Prycham z rozbawieniem.

            Chyba jestem złym człowiekiem.

            – No, Aleks, koniec tego leżenia, do roboty leniu śmierdzący – mówi doktor Judyta, która znikąd pojawiła się tuż obok mojego łóżka. Uwielbiam tą doktorkę. Ma siwe włosy i nosi sweterki w kwadraty, a na nie zarzuca biały fartuch. Teraz majstruje przy tych wszystkich kabelkach z moją krwią. Zaczyna się odpinanie, jestem naładowany.

            – Dlaczego od razu śmierdzący? – odpowiadam, próbując się uśmiechnąć. Nie idzie mi to. Patrzę przez okno, na pokój z fortepianem, materacem i krzesłem. Na materacu siedzi dziewczyna i rozgląda się dookoła z uśmiechem, jakby znajdowała się w najpiękniejszym miejscu na świecie. Wychodzi na to, że miałem rację. Tylko wariat mógłby tam zamieszkać.

            – Nie pyskuj – pogroziła mi doktorka, ale jak zwykle żartem. a może półżartem, kto ją tam wie. Czasem zdarza mi się jej pyskować. Raz się ostro pokłóciliśmy, wtedy, kiedy Marta odeszła. Ale teraz już mnie to nie gniewa.

            Zbieram się, powolutku, moje mięśnie wciąż są odrętwiałe. Jakoś tak nie ma we mnie ochoty na cokolwiek. Jestem jak wyjęty z pralki. z tą różnicą, że nie pachnę wcale proszkiem o zapachu tulipanów, tylko potem. Judytka jednak trafiła z tym "leniem śmierdzącym".

            Przed wyjściem z sali zerkam jeszcze raz przez okno z widokiem na kamienicę. Dziewczyna leży na szarym materacu, podkurczając pod siebie nogi. Chyba zasnęła. Nie zgasiła światła. Pewnie była bardzo zmęczona. Jedyne, co mnie zastanawia, to ten jej uśmieszek. w tej całej otaczającej ją brzydocie peerelowskiego wystroju wygląda... dość dziwnie.
            Mówiłem, wariatka – myślę.

*&*F

            Gdybym był bogaty (tak naprawdę, obrzydliwie bogaty), a jakiś człowiek wymyśliłby cudowny lek na oenen – bez wahania oddałbym mu wszystkie swoje pieniądze. No dobra, trzy czwarte z tego co bym miał. Bądźmy rozsądni. Chodzi mi o to, że jeden Bóg wie, jak bardzo mi się nudzi, tu, w szpitalnej sali. Tak, znowu tu jestem. Dzisiaj poniedziałek, godzina szesnasta trzydzieści. Po korytarzu latają jakieś dzieci, które przyszły w odwiedziny. Nie do mnie. Do mnie podobno nie trzeba przychodzić, przecież zawsze wracam do domu.

            – Kto ostatni ten zgniłe jajca! – wrzeszczy jedno, a inne rozwrzeszczane biegną za nim, co by nie być zgniłymi jajcami. Jak ja bym tylko mógł wstać, to...

            Nie wiem, telepatia...? Wszystko nagle ucichło. Uśmiecham się do siebie zadowolony, oczywiście w myślach. Ale po chwili już wiem, dlaczego nastała cisza. Czuję, że ktoś mnie obserwuje.
            Faktycznie, drzwi do mojej sali są uchylone, a zza nich wystają cztery głowy dzieci, które przed chwilą jeszcze latały po korytarzu. Oczy mają ogromne, a nosy i policzki zaczerwienione od biegania. Jedna głowa jest łysa. Ta twarz nie ma rumieńców.

            – Ale blady – mówi właśnie ta głowa, patrząc na mnie z przerażeniem. Zupełnie tak, jakbym ja był bardziej przerażający.

            – Patrz, czy Stetoskop nie idzie – karci głowę inna głowa.

            – Pewnie już nie żyje – kontynuuje swoje przemyślenia na mój temat pierwsza głowa. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Ja z niej też.

            – To po co mu te wszystkie kable?

            – Bo to robot. Ładuje się.

            – Przecież to kable z krwią.

            – To nie krew, tylko paliwo.

            – To robot, przecież widzisz, że nie mruga – oznajmiła głowa z rysunkiem serduszka na policzku.

            Mrugnąłem.

            Nigdy chyba nie widziałem, żeby ktoś tak szybko spierniczał. Gnojki nie zamknęły za sobą drzwi. Będzie trudno zasnąć przy takim jazgocie na korytarzu.

            Zamykam oczy. Jeszcze dużo czasu.

            Leżę tak już dosyć długo, ale... za cholerę nie mogę zasnąć. Nawet nie dlatego, że jest głośno, bo wcale nie jest. Stetoskop złapał całą czwórkę już dawno temu. Mimo to wciąż mam poczucie, że ktoś mnie obserwuje. Obracam głowę, patrzę na drzwi. Nie ma tam jednak żadnych głów. Nawet Judytki. Jestem sam.

            Spojrzałem za okno, na pokój z fortepianem. No tak, jest jeszcze ta dziewczyna! Zupełnie o niej zapomniałem. To ona na mnie patrzyła. Jestem tego pewien, czułem to na skórze. Teraz jednak udaje, że wcale nie, że właśnie jest bardzo zajęta i ma mnie w nosie. Bardzo śmieszne. Tylko ona mogła na mnie patrzeć.

            Teraz stoi tyłem do okna i do mojego łóżka. Jest przewiązana białym fartuchem, zupełnie jak chirurg. w dłoni trzyma wałek do malowania ścian. Maluje je na niebiesko.

            Super. Zawsze chciałem mieć pokój z widokiem na morze.

            Obserwuję ją sobie. Znowu jest ubrana na czarno. Może ma jakąś żałobę? Albo jest aktorką. Słyszałem, że czarny to kolor teatru. Włosy spięła w krótką kitkę. Dzisiaj założyła też podkolanówki w paski. Może myślała, że nikt jej nie zobaczy.

            Zabawne.
            O, właśnie wyszła z pokoju. Bardzo dobrze. Przynajmniej nie będę się bał, że znów będzie na mnie patrzeć.

            Szkoda, że poszła. Ma ładne łydki.

            Teraz nareszcie mogę zamknąć oczy. Gdybym zasnął teraz i obudził sie pod koniec dializy, miałbym wystarczająco dużo energii na inne rzeczy, które robią normalni ludzie. Na przykład... grałbym na gitarze do trzeciej nad ranem. Tej nocy będę w domu sam, rodzice wyjechali do Budapesztu, mają trzydziestą pierwszą rocznicę. Kurczę, to jest coś. Przy nich mój związek z Martą...

            Znów czuję, że mnie obserwuje.

            Otwieram oczy i unoszę głowę nad poduszkę. Dziewczyna z naprzeciwka jednak znowu udaje, że wcale mnie nie widzi. Aktoreczka. Wałkuje peerelowską ścianę na niebiesko, znowu obrócona tyłem. Tyle, że tym razem podryguje w rytm muzyki z radia. Postawiła je na ofoliowanym krześle, które – jestem tego pewny – nie uniosłoby większego ciężaru.

            Tańczy do Michaela Jacksona, bo skacze na różne strony i próbuje się kręcić jak on. Chyba nie jest zawodową tancerką. Noga poślizgnęła jej się na folii, a ona nagle przechyliła się do przodu i przycisnęła policzek do niebieskiego wałka. Śmieję się bezgłośnie, kiedy widzę jej zdezorientowaną minę. Ale się zezłościła! Teraz jeden policzek ma niebieski, a drugi czerwony. Odkłada wałek i wychodzi z pokoju, pewnie żeby zetrzeć to świństwo z twarzy.

            Przyłapuję się na tym, że zagryzam usta w uśmiechu. Nie pamiętam, żebym to ostatnio robił. w ogóle nie chce mi się spać. Nici z mojego grania do trzeciej nad ranem.

            – Aleks, masz gorączkę?

            Doktor Judyta zawsze pojawia się znikąd. Ona strasznie cicho chodzi. Teraz patrzy na mnie jak na dziwoląga.

            – Nie, dlaczego? – pytam, mając nadzieję, że to prawda.

            – a dobrze się czujesz? – pyta dalej doktorka, majstrując przy dializatorze.

            – Dobrze – odpowiadam zgonie z prawdą.

            Judytka zrobiła minę, jakby mówiła: "coś nowego", a potem dodała: – Koniec na dzisiaj. Trzy godziny ci wystarczą. Nie masz już nic złego we krwi. Masz za to dwie godziny więcej życia. Ciesz się póki możesz.

            Kiwam głową. No tak, póki mogę. Dializa może mi przedłużyć życie od teraz o mniej więcej siedemnaście lat. Przyzwoicie. Nigdy nie chciałem się zestarzeć i nosić sweterków w kwadraty.

            Zerkam na pokój z ofoliowanym fortepianem. Dziewczyna nadal maluje ściany na niebiesko. Kiedy już zarzucam torbę na ramię i zakładam czapkę, obraca się. w tym momencie mnie zobaczyła, zrobiła najobojętniejszą minę na świecie, a potem udała, że ma mnie w nosie. Wzięła do ręki kubek i napiła się z niego czegoś dobrego, bo się uśmiechnęła.

            No ja po prostu wiedziałem, wiedziałem, że to ona mnie obserwowała. Aktoreczka!

*&*

            W domu jest pusto i cicho. Nawet nie zapalam świateł, chcę, żeby ta noc trwała. Nie musiałbym już nigdy w życiu stąd wychodzić. Jest tak, jakby ktoś zamroził czas. Teraz mogę robić co mi się podoba.

            Kładę się na łóżku i zamykam oczy.

            Ciekawe, jak ma na imię?

*&*

            Urządzenie obok mojej głowy pika miarowo, jak metronom. Zagrałbym coś na gitarze. Pik. Albo na fortepianie. Pik. Strasznie mi się nudzi. Pik. Czekam, aż się ściemni. Pik. Wtedy Aktoreczka zapali światło. Pik. Pik. Pik. Albo i nie. Pik. Ostatnio nie było jej w domu. Pik. Nie miałem z kogo się pośmiać. Pik. Pik. Może ma jakieś zajęcia po szkole? Pik. Bo nie wygląda na starszą ode mnie. Pik. a ja mam maturę w tym roku. Pik. Pik. Pik. Pik. Pik. Chyba powinienem zacząć się uczyć.

            Pik. Pik.

            A, pierniczę. Gdzie ona?

            Dzisiaj jest środa. w środy zawsze wraca wcześniej, najczęściej z jakimś nowym "czymś", co udekoruje pokój. Ostatnio przyniosła obraz z flamingiem. Jeszcze wcześniej postawiła żółty nakrapiany wazon tuż obok fortepianowej nogi. Kupiła jakiś okrągły stolik, a na nim postawiła radio. Teraz robi się tam jakoś przytulniej, choć wciąż jest bardzo peerelowsko. Jedyne co nie pasuje do peerelu, to tylko niebieskie ściany.

            Pik.

            Zwariuję. Została jeszcze tylko godzina leżenia zanim mnie odepną, a w kamienicy naprzeciwko – pustka. Jakby znowu umarła. Jakby znowu została porzucona. Pik. Nigdy niekochana, jak ja.

            Marszczę brwi. Chyba wyszło ze mnie zbyt dużo krwi, bo zaczynam bredzić. Najwyższa pora się ogarnąć. Właśnie teraz.

            Pik.
            Otwieram oczy. Cholera, zasnąłem.

            Pani Judytka odpina kable od mojego ramienia. Jestem naładowany.

            – No co, Aleks... – zaczyna mówić, ale jej nie słucham. w pokoju z fortepianem pali się światło. Przecieram oczy, mrugam szybko, wytężam wzrok. Wstrzymuję oddech.

            Aktoreczka płacze. Strasznie, beznadziejnie płacze. Jej twarzyczka jest cała mokra i czerwona. Siedzi na podłodze, oparta o ścianę. Wygląda tak, jakby zawalił jej się cały świat.

            Podniosła głowę i spojrzała, mogę przysiąc, centralnie na mnie. Przestała płakać.

            Wstała z podłogi. Podeszła do okna i zasłoniła firanki.

            Zapomniałem wspomnieć, że firanki też już kupiła.

*&*

            Jest godzina dwudziesta pierwsza, a ja wciąż stoję przed obdartymi drzwiami tej pieprzonej kamienicy. Jest mi cholernie zimno. Czuję, że moje palce u stóp zamarzają.

            Szybka decyzja. Wchodzić, czy nie?

            W ogóle, dlaczego obchodzi mnie dziewczyna, której kompletnie nie znam? To bezsensowne i głupie. Boże, jakie to głupie!

            Owijam się mocniej szalikiem. Stoję tak jeszcze chwilę. Jeszcze chwilkę. Przecież ona płacze. Chwytam za klamkę. Aleks, co ty wyprawiasz?

            Obracam się na pięcie i wracam do domu.

 

*&*

            Nie mogę uwierzyć, że chciałem to zrobić. Idiota.

 

*&*

            Nie mogę uwierzyć, że tego nie zrobiłem.

 

 

  

*&*

            Nawet teraz firanki w pokoju z fortepianem są szczelnie zasłonięte. Nadal nie wiem, co jej się stało i dlaczego płakała. Drażni mnie to.

            Chciałbym ją zobaczyć.

            Niewygodnie mi. Materac ma już wgniecenia od ciężaru mojego ciała. a przecież wcale nie jestem gruby. Można nawet powiedzieć, że mam wagę idealną. Twarz też jest niczego sobie, włosy mam boskie, dziewczyny zerkają na mnie z uśmieszkiem. i mięśnie też mam, lubię jeździć na rowerze. Poza tym jestem muzykiem. Ogólnie rzecz biorąc, gdyby nie ONN, byłbym naprawdę niezły.

            Więc dlaczego ona nie chce odsłonić tych pieprzonych firanek?!

            Wcale mnie to nie obchodzi.

            – Chcesz jednego?

            Obracam gwałtownie głowę. Tuż obok dializatora stoi dziecko z rysunkiem serduszka na policzku. Dziewczynka. w moim kierunku wyciąga chudą i długą rękę z paczką precelków.

            Patrzę na nią, zdziwiony, że nie bała się tu wejść. Czasem widok maszyny filtrującej krew może przerazić. Ta dziewczynka pewnie jest już tutaj długo. w sensie w szpitalu.

            – Nie to nie – odpowiada sama sobie, a ja robię zdziwioną minę. Mała przeżuwa precelki i w skupieniu patrzy na moją rękę przyłączoną do dializatora.

            – Nie boli cię to? – pyta w końcu. w pewnym momencie robi krok do przodu i dotyka głównej rurki z krwią.

            – Hej, nie ruszaj tego – mówię ostro. i dobrze. Gdyby uszkodziła ten kabel, mogłaby mnie zabić. Wizja, gdzie małe dziecko z serduszkiem na policzku zabija osiemnastolatka, przeraziła mnie trochę. – Lepiej się odsuń

            – Czyli cię boli. – dziewczynka unosi brwi i patrzy na mnie z dezaprobatą. Zaniemówiłem. o co chodzi tej małej? Szuka przyjaciół? Boi się "Czarnej Baby"? Zgubiła się?

            – Wcale nie boli – odpowiadam pochmurnie i obserwuję każdy jej ruch. Nie pozwolę jej już dotknąć mojego kabla.

            – Wszyscy faceci tak mówią, kiedy w pobliżu jest ładna dziewczyna – mówi bez mrugnięcia okiem mała, a ja przekrzywiam głowę i przyglądam się jej uważnie.

            No najpiękniejsza to o na nie jest.

            – Tak sądzisz? – odpowiadam ostrożnie. w kwestii wyglądu to nawet z dziewczynkami lepiej nie zadzierać.

            – Nie martw się, i tak nie jesteś w moim typie – mówi dziecko i wpakowuje sobie garść precelków do buzi. Wypuszczam powietrze z niedowierzaniem. Wtedy dziewczynka z podejrzanym uśmieszkiem wskazuje wzrokiem na okno naprzeciwko nas. – Mówiłam o niej, głupku

            Obracam głowę i patrzę przez szybę. w niebieskim pokoju, na parapecie, z kubkiem czegoś gorącego w ręku siedzi moja Aktoreczka. Wcale nie płacze, ale przygląda się mi i małej dziewczynce. Zupełnie bezceremonialnie mi się przygląda...! Dzisiaj zrobiła sobie dwa koczki i wygląda trochę jak Myszka Miki. Znowu ubrała się na czarno.

            – a ty skąd wiedziałaś, że... – "ona tam mieszka?" chciałem zapytać, ale małej z serduszkiem już nie było w mojej sali. Wyparowała. Matko, jak dzieci potrafią szybko spierniczać...!
            Aktoreczka oparła głowę o szybę i zamknęła oczy. Wygląda tak, jakby sobie coś śpiewała pod nosem. Ma śliczną buzię. Cała jest śliczna. Ciekawe, jak brzmi jej głos? Przyłapałem się na tym, że zacząłem się uśmiechać.

            Ona też mnie przyłapała. Znienacka podniosła powieki i widząc mnie, też się uśmiechnęła. a sekundę później zeskoczyła z parapetu i zgasiła światło.

            Cholera. Przygryzam usta.

 

*&*

            Zimno jak diabli. Tym razem nie stoję pod kamienicą pół godziny, jak ostatnio. Nie. Teraz jest inaczej. Wahałem się tylko połowę z tego czasu.

            Stare drzwi skrzypnęły tak głośno, że chyba w szpitalu usłyszeli. Jest ciemno. Włączam latarkę w telefonie, nie chcę świecić górnego światła. To byłoby podejrzane

            Które to piętro? Trzecie, przedostatnie. Które mieszkanie...? Jeśli liczyć okna... Szlag. Nie pomyślałem o tym. Nie mam pojęcia, które to mogą być drzwi. Może pukać do wszystkich po kolei? Przecież i tak tylko ona tam mieszka.

            A jeśli wezwie policję?

            Człowieku, uspokój się. Ile ty masz lat?

            Czuję się tak, jakbym był w wieku tej małej z serduszkiem. Brakuje mi tylko paczki z precelkami.

            No i gdzie ja jestem? To jest labirynt, a nie kamienica!

W tym momencie, piętro wyżej, dokładnie nade mną, otwierają się drzwi. Klatka schodowa już nie jest zupełnie ciemna. Na ścianie naprzeciwko widzę prostokąt światła, a w nim cień dziewczyny. Trzyma za klamkę i wychyla się.

            – Baśka? To ty?

            Dotknąłem plecami ściany i drżącymi ze strachu rękami wyłączyłem latarkę w telefonie. Oczy mam szeroko otwarte. Chyba nie oddycham.

            Boże, spraw, żeby mnie nie zobaczyła.

            – Wiem, że to ty Baśka, no – zawołała znowu, ale już wcale nie tak pewnie jak wcześniej. Serce walnęło mnie w pierś jak kamień. a więc to tak brzmi twój głos...

            Ale teraz... idź już sobie. Idź do niebieskiego pokoju, usiądź na materacu i puść głośno radio. Nie chcę, żebyś się mnie przestraszyła.

            Póki co, to ja tu sikam w gacie, przypominam sobie.

            Drzwi zamykają się. Na klucz i zasuwkę.

            Znowu mogę oddychać.

 

*&*

            No i dobrze. Co bym jej powiedział? "Chciałem tylko zobaczyć twój uśmiech"? Żałosne.

 

 

*&*

            Pik. Pik. Pik.

            Jest mi wstyd.

            Dziewczyna z naprzeciwka chyba zrozumiała, że to byłem ja. Nie dość, że firanki są zasłonięte, to jeszcze światło jest zgaszone. Może się mnie teraz boi. Pomyślała, że chciałem jej zrobić krzywdę.

            Wszystko nie tak, nie tak! Aleksander, ty tchórzu.

            Próbuję czytać Tolkiena, wypożyczyłem sobie wczoraj Władcę Pierścieni. Szósty raz. Lubię Tolkiena. To tak, jakbym odwiedzał starego przyjaciela...

            Zerkam za okno.

            Nikogo tam nie ma.

            Zaciskam zęby. To nie ma znaczenia, nie widziała cię. Ani cię nie zna. Ty też jej nie znasz. Nie znacie się. Żadne uśmiechy nie mają znaczenia, gdy sie nie rozmawia. a więc spokojnie możesz zapomnieć, że istnieje Aktoreczka.

            Zerkam za okno.

            Nadal nikogo nie ma. Może się wyprowadziła?

            Zamykam książkę i obracam głowę do ściany. Jeśli zasnę, nie będę musiał myśleć. To tak, jakby mnie tu nie było. Na świecie.

            – Dzisiaj posiedzisz sobie dłużej, mój drogi – słyszę obok siebie głos Judytki. To niewiarygodne, jak ona cicho chodzi. – Godzina w jedną czy drugą stronę...

            Nie mam ochoty dzisiaj żartować. Ani się odzywać. Zamykam oczy. Moje życie może się nazywać "Dzień Dobry Oenen".

            – Może byś się odezwał, królewiczu? – dodaje po chwili. Czuję na skórze, jak na mnie patrzy.
            Nie odzywam się.

            – Hm, no dobrze. Zostawiam cię teraz.

            Jak zawsze. Jak wszyscy.

            Słyszę, jak za doktorką zamykają się drzwi. Gdybym chociaż miał jakiegoś sąsiada, z którym mógłbym pogadać. Albo nawet tą dziewczynkę z precelkami. Skąd ona się w ogóle urwała? w sumie to była całkiem śmieszna.

            Wciąż czuję, że ktoś mnie obserwuje.

            O nie, nie tym razem! Nie spojrzę za okno. Jej tam nie ma. Firanki są zasunięte. Światło zgaszone. Pewnie teraz jest gdzieś na mieście, bawi się z tą Baśką, czy jak jej tam było. Obojętne.
            Pierniczę, zaraz zwariuję, czuję, że ktoś na mnie patrzy. Otwieram oczy. Sekundę później otwieram je najszerzej, jak tylko człowiek potrafi otworzyć oczy

            Na szpitalnym krześle, które zawsze stało puste, siedzi i macha nogami Aktoreczka. Podpiera brodę na łokciach. Patrzy na mnie i przekrzywia głowę.

            – Cześć – mówi śmiało, jakbyśmy się już znali. – Chciałam tylko zobaczyć twój uśmiech.

 

 

                                                                 * KONIEC *

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation