Właściwa droga / Karolina Chojnacka

Drukuj

 


            Ściągnęłam nogę z gazu i powoli zjechałam na pobocze. Była to pierwsza stacja od kilkunastu kilometrów, więc wolałam nie ryzykować i zatankować, zanim sytuacja już całkiem stanie się niczym wątek z amerykańskiego filmu. Oczami wyobraźni widziałam siebie na środku pustkowia, bez benzyny, bez wody, bez nadziei, że ktoś przypadkowo będzie tamtędy przejeżdżał. Zaparkowałam i zarzuciłam na ramiona jeansową kurtkę. Zaciągnęłam ręczny i zabrawszy kluczyki, wysiadłam z samochodu. Uderzyło we mnie ciepłe powietrze. Słońce świeciło wysoko i chociaż był środek zimy, temperatura spokojnie przekraczała piętnaście stopni. Jedynie chłodny wiatr wędrował po ubitej ziemi, niosąc ze sobą ziarenka piasku. Stacja była bardzo malutka i skromna. Nieduża budka i dwa dystrybutory z benzyną. Zsunęłam na nos czarne okulary przeciwsłoneczne i podeszłam do maski. Otworzyłam pokrywę, a w górę uniosła się chmura dymu. Zakaszlałam i zaczęłam przecinać ręką powietrze. Spojrzałam na silnik, był trochę przegrzany, ale to nic czego nie dałoby się naprawić. Zamknęłam maskę i pogładziłam dłonią swojego starego niebieskiego mustanga.

- Tyle wspomnień, tyle lat... Już cieszyłeś się emeryturą, co staruszku? Nic z tego. Jeszcze nie teraz, ale obiecuję, że to już ostatnia taka wyprawa. Teraz naprawdę jedziemy po to, co nam się należy. - powiedziałam z sentymentem.

Kiedy napełniłam już bak, ruszyłam w kierunku sklepiku. Budynek był mały. Zamiast klimatyzacji, na suficie obracał się duży wiatrak. w skład asortymentu wchodziły jedynie najpotrzebniejsze drobiazgi. Za ladą stał jakiś młody chłopak, który nie wydawał się zbyt szczęśliwy pracą w takim miejscu. Musiał czuć się niezwykle samotny.

Zapłaciłam za paliwo i kupiłam kilka rzeczy, po czym wyszłam na zewnątrz. Stanęłam pod prymitywnie skonstruowaną wiatą, obok samochodu i rozejrzałam się po okolicy. Pusto. Powietrze na wysokości mojego wzroku falowało od wiatru, a w koło rozciągała się preria. Zakładałam, że skoro natrafiłyśmy na stację, to niedaleko powinno znajdować się jakieś miasto — inaczej komu byłaby potrzebna stacja benzynowa pośrodku niczego?

Nagle zauważyłam ruch na przednim siedzeniu. Od razu wszystkie myśli wróciły na ziemię, musiałam się skupić. Wyglądało na to, że moja pasażerka w końcu się obudziła. Wrzuciłam zakupy, na tył samochodu i usiadłam za kierownicę.

- Hej, jak się czujesz? - zapytałam, zamykając drzwi i odwracając się w jej stronę.

- Lepiej... - odpowiedziała zachrypniętym głosem i spuściła wzrok.

- Nie chciałam cię budzić, więc sama wybrałam coś do jedzenia. - dodałam, zapalając silnik. - w torbie na tylnym siedzeniu znajdziesz wodę i kilka kanapek. Kupiłam też trochę lodu, na twoje oko, ale musisz się pośpieszyć, żeby się nie roztopił.

- Dziękuję. - Dziewczyna ożywiła się trochę i sięgnęła do tyłu, żeby sprawdzić zawartość reklamówki.

Wjechałam z powrotem na drogę. w samochodzie panowała cisza. Czuć było napięcie.

-Więc... Dokąd zmierzasz? - zagadnęłam w końcu dziewczynę.

- Przed siebie. - odparła krótko, gryząc kanapkę.

- a to zabawne, bo ja też... - zażartowałam. - To może, pojedziemy razem? - zerknęłam w jej stronę. Dostrzegłam błysk w jej oku, na co się uśmiechnęłam. Nieznajoma pokiwała ochoczo głową.

- z przyjemnością. - odparła nagle z ogromnym entuzjazmem.

Nie było już chyba nic więcej do powiedzenia. Opuściłam szyby w oknach i włączyłam radio, a wiatr zaczął rozwiewać mi włosy. To było istne szaleństwo! - Jechałam starym gratem po nieznanych i zawiłych drogach Teksasu z nieznajomą u boku. Zaśmiałam się. Jechałam przed siebie i w tamtej chwili wydawało się, że to bez dwóch zdań, najlepszy kierunek.


***

Czas mijał, a na horyzoncie wciąż nie było widać, chociażby zarysu cywilizacji. Radio nie grało już od dawna, więc w samochodzie panowała cisza, przerywana gwizdem wiatru, który wpadał przez otwarte szyby do pojazdu. Trzymałam mocno obie ręce na kierownicy, cały czas nerwowo zerkając w tylne lusterko. Zbliżał się wieczór i bardzo zależało mi na jakimś bezpiecznym schronieniu na noc. Poziom stresu rósł, a cisza zaczęła mi ciążyć, aż nie mogłam swobodnie zaczerpnąć powietrza. Czułam się przytłoczona niewypowiedzianymi słowami, które unosiły się między nami. Postanowiłam w końcu odezwać się jako pierwsza.

- Właściwie, to nawet nie wiem, jak się nazywasz? - ta wiadomość dotarła do mnie tak nagle i od razu spowodowała, że w głowie zaczęły kiełkować zalążki przeróżnych myśli. Jak mogłam być tak głupia, żeby w podróż z własnym bagażem problemów zabrać kompletnie obcą osobę, która ewidentnie przed czymś uciekała... Już sam impuls, jakim było zagrodzenie drogi wybiegającej z lasu dziewczynie w podartym ubraniu i zabranie jej ze sobą, był zdecydowanie lekkomyślny i tak bardzo w moim stylu. Tym razem jednak powinnam była się powstrzymać. Otwartość na ludzi nie raz okazywała się moim wrogiem, a wkrótce może okazać się nawet i zgubą.

Dziewczyna popatrzyła na mnie niezrozumiałym wzrokiem. Zapewne wyrwałam ją z głębokiej zadumy. Kiedy już przeanalizowała w głowie moje pytanie, nieśmiało odwróciła wzrok.

- Może lepiej, żebyśmy nie znały naszych imion. - odparła.

Byłam zaskoczona jej odpowiedzią.

- Dlaczego? - wyrwało mi się pytanie, bez wcześniejszego zastanowienia.

- Ze względu na naszą sytuację. Wydaje mi się, że bezpieczniej będzie, jak pozostaniemy dla siebie na tyle anonimowe, na ile to możliwe. - jej ton był bardzo rzeczowy.

Spojrzałam na drogę. Zapanowała znowu cisza.

- Ale skoro już mamy razem uciekać... - zaczęłam.

- Uciekać? Jak to uciekać? Skąd ten pomysł? - przerwała mi nieznajoma, udając zaskoczoną moim pomysłem. Zaśmiałam się.

-Żaden ze mnie Sherlock Holmes, ale sądząc po twoim ubraniu i sytuacji, w jakiej się znajdowałaś, kiedy się spotkałyśmy, mogę śmiało stwierdzić, że przed kimś uciekasz...

Dziewczyna zapadła się w fotel.

- Może... - szepnęła. - Jednak bezpieczniej dla mnie i dla ciebie, żebym na razie nic nie mówiła.

- w porządku, ale możemy przecież rozmawiać? Skoro i tak zmierzamy w tym samym kierunku i nie wygląda na to, żeby w najbliższym czasie miało się coś zmienić, to możemy, chociaż odrobinę się poznać. Porozmawiajmy nawet o pogodzie! Cokolwiek!- zawołałam.

Dziewczyna pokiwała głową, chociaż wciąż nie była do końca przekonana.

- Okay, w takim razie mów mi A. - przedstawiła się moja pasażerka. - Mam dwadzieścia lat i urodziłam się w Ameryce, chociaż mam rodzinę w Azji i Europie.

Domyśliłam się tego sama. Jej uroda, jak i strój wskazywały na azjatyckie pochodzenie.

 - a ty? – dodała.

Odchrząknęłam.

- Mów mi proszę K. Mam dwadzieścia jeden lat i pochodzę z Nowego Yorku.

- Co dziewczyna z Nowego Yorku robi w Teksasie? - zawołała A.

- o to samo mogłabym zapytać cię. - spojrzałam się na nią znacząco.

Znowu trafiłyśmy na ślepy zaułek. Najwyraźniej nasze sekrety były tak wielkim obciążeniem, że nie umiałyśmy chociaż na chwile się od nich uwolnić.

- Patrz! Jest miasto, tam widzę światła! - wskazałam palcem na lewo od drogi, którą podążałyśmy. - Najwyższa pora.

- Wolałabym, żebyśmy trzymały się na uboczu. - powiedziała A.

- Uwierz mi, że ja też. Ale zanim znajdziemy jakieś miejsce do spania, to kupimy ci nowe ubranie. - spojrzałam na jej podartą sukienkę. - w tym stroju i tak byś się za bardzo wyróżniała, nawet gdyby był w jednym kawałku.

- Kiedy ja nie mam żadnych pieniędzy! - zaprotestowała dziewczyna.

- Spokojnie, jestem na to przygotowana. Niestety gotówki nie starczy na jakoś bardzo długo, a z karty kredytowej oczywiście nie skorzystamy, więc za jakiś czas trzeba będzie skombinować forsę. – nie zabrzmiało to zachęcająco. 

Sądząc po minie, A. nie wpadło do głowy żadne legalne rozwiązanie problemu, ale nie skomentowała tego, tylko spróbowała przekierować rozmowę na inne tory. Skupiłam się na drodze, słuchając jej uważnie. Byłam jej wdzięczna za przejęcie inicjatywy. Przyjemnie było pogadać nawet o banalnych i mało znaczących rzeczach, bo w takich chwilach wzmaga się potrzeba posiadania przyjaciela, bratniej duszy, kogoś komu można zaufać w tym całym bałaganie, nawet jeśli miałby to być przyjaciel, którego imię to losowa litera alfabetu.


***

Dochodziła dwudziesta pierwsza, mimo to po ulicach spacerowało pełno ludzi. Miasto nie było duże, bardziej małe, ciche i biedne. Może dwie większe ulice i kilka mniejszych alejek. Nie było żadnych bloków, tylko nieduże domy, przy których od frontu siedzieli właściciele, rozmawiając z sąsiadami, a dzieci bawiły się, biegając wzdłuż drogi. Jechałyśmy powoli, rozglądając się uważnie po okolicy.

- Wygląda to dość... - zaczęłam.

- Spokojnie... - dokończyła cicho A.

- Tam jest napisane, że mają wolne pokoje. - powiedziałam.

- Poczekaj, naprawdę myślę, że powinnyśmy oddalić się trochę od głównej ulicy. - pokiwałam na słowa dziewczyny. Cały czas zapominałam, że powinnyśmy być bardziej ostrożne.

Skręciłyśmy jeszcze kilka razy i znalazłyśmy jakiś mały i tani hotel na uboczu. Wzięłyśmy nasz cały dobytek, na który składała się jedna stara skórzana walizka i poszłyśmy do pokoju. Zdecydowałam się nie rozpakowywać za bardzo. Pożyczyłam A. kilka ubrań, żeby mogła się przebrać. Zwykłe jeansy i czarną bluzę z kapturem.

Zabrałam trochę pieniędzy, a stare ubrania wrzuciłam do foliowej torby, po czym wyszłyśmy z pokoju. Torebkę wrzuciłam do pierwszego lepszego kosza na śmieci i razem z A. ruszyłyśmy na poszukiwanie nowej odzieży, nowej tożsamości.

Wyposażenie lokalnych sklepów było dość ubogie, dlatego musiałyśmy odwiedzić kilka różnych miejsc, żeby w końcu za niewielką sumę kupić jakieś ciuchy, jedzenie i inne potrzebne drobiazgi. Kiedy już wracałyśmy do hotelu, było bardzo późno. Miejsce przyjaznych sąsiadów zajęli mężczyźni w skórzanych kurtkach, z brodą i wiernymi motocyklami. Miałam kilka razy w życiu styczność z jakimś gangiem i wolałam trzymać się od nich z daleka. Oni zawsze zwiastowali kłopoty. Oddaliłyśmy się więc od głównej ulicy i nagle dostrzegłam mały kameralny lokal.

- Może wejdziemy? - zaproponowałam.

- No nie wiem. - odparła A. - Nie mówiłaś, że powinnyśmy unikać tłumów?

- Tak, ale to mały lokal, pewnie przychodzą tu sami miejscowi i niewielu ludzi o nim wie. Jedno piwo nam nie zaszkodzi, a zasłużyłyśmy.

- Ja nie piję. - zadeklarowała dziewczyna. - Ale jak chcesz, to w sumie możemy zajrzeć.

W powietrzu unosił się dym. Bar faktycznie zajmowali sami miejscowi. Usiadłyśmy w kącie i zamówiłyśmy piwo oraz sok. Atmosfera była spokojna. Jacyś starsi mieszkańcy grali przy jednym stoliku w brydża, inni zabijali czas przy stole bilardowym, albo po prostu na rozmowie. Dostałyśmy nasze zamówienie i oddałyśmy się pogawędce. Nagle zauważyłam jakiś ruch przy wejściu. Do pomieszczenia weszła trójka mężczyzn. Na pierwszy rzut oka nie różnili się od innych motocyklistów — ręce pokryte tatuażami, czarne ubranie, skórzane kurtki i czarne bandanki. Wtedy jednak to dostrzegłam, mały tatuaż na prawym przedramieniu, znak którym podpisywał się tylko jeden gang w całych Stanach. Schyliłam gwałtownie głowę, odwracając wzrok.

- K.? Coś się stało? - zapytała dziewczyna, patrząc na mnie.

- Ciiii — syknęłam. – Czy wspominałam już o tym, jak czasem głupie są moje pomysły? Widzisz tych gości przy wejściu?

  1. dyskretnie spojrzała w tamtym kierunku. Była w tym dobra, ja nie umiem być dyskretna.

- No tak, zajęli miejsce w rogu, naprzeciwko wyjścia.

- Niedobrze... - powiedziałam. - Musimy się stąd wynosić. Nie mogą mnie zobaczyć.

- Oszalałaś?! - A. zrobiła wielkie oczy. - Przecież to jest niewykonalne, nieważne jak wyjdziesz, będziesz musiała przejść koło nich.

Zapadła cisza. Moje serce galopowało jak szalone, a setki myśli przelatywało przez moją głowę.

- Już wiem. - nieomal krzyknęłam. - Zrobimy tak, ja pójdę do łazienki i spróbuje wydostać się oknem, a ty jakby nigdy nic wyjdź za kilka minut drzwiami i spotkamy się na tyłach.

- Skąd wiesz, że w łazience jest okno? - zapytała A.

Mądre pytanie, ja o tym nie pomyślałam, no bo dlaczego w łazience miałoby nie być okna?

- Raz się żyje. - odparłam, patrząc w bok. Dziewczyna westchnęła, ale kiwnęła głową na potwierdzenie.

Odliczyłam do pięciu i wstałam. Kilka osób podniosło na mnie wzrok, ale nikt się za bardzo tym nie przejął. Poszłam za bar i zamknęłam drzwi od łazienki. Zaczęłam się gorączkowo rozglądać. Westchnęłam z ulgą — wiedziałam, że musi być okno. Niestety było małe i dość wysoko nad ziemią. Zaczęłam się wspinać po umywalce oraz kaloryferze. Podciągnęłam się na parapecie, żeby otworzyć okno. w ostatniej chwili udało mi się przytrzymać szybę, żeby nie uderzyła o ścianę, nie robiąc przy tym zbędnego hałasu. Podciągnęłam się wyżej na rękach i spojrzałam w dół. Odległość od ziemi była dość spora, ale nie miałam innego wyjścia. Przecisnęłam się do połowy i zaczęłam jakoś przekładać nogę. Najpierw jedną, potem drugą. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie w pasie i pomaga bezpiecznie zejść. Kiedy już znalazłam się na ziemi, odetchnęłam z ulgą. Otrzepałam ubranie.

- Dzięki za pomoc, ale dałabym radę sama. - powiedziałam, odwracając się gotowa ujrzeć moją nową koleżankę. Kiedy jednak dostrzegłam wysokiego mężczyznę w skórzanej kurtce, zamarłam.

- Nie ma za co. - odparł zachrypniętym głosem, uśmiechając się zwycięsko.

Nagle dostrzegłam to, czego się obawiałam. Na jego szyi znajdował się tatuaż czarnego skorpiona. Był jednym z nich. Moja pierwsza myśl to ucieczka. Zerwałam się z miejsca i już chciałam biec, kiedy złapał mnie, po czym przyszpilił do ściany. Miał czarne trochę przydługie włosy, które opadały mu na oczy, na jego ciemne duże oczy. Był dość młody, może niewiele starszy ode mnie. Bałam się. Nie wiedziałam co zrobić, nagle wszystko zaczęło tracić sens. Czułam się przegrana i bezradna.

- a więc to jest ta poszukiwana dziewczyna? - zapytał sam siebie. - Bez obrazy, ale po tak pilnym nakazie odnalezienia spodziewałem się czegoś innego... Czegoś bardziej, no nie wiem... Niebezpiecznego? a tymczasem wyglądasz jak małe wkurzone kociątko. - powiedział, gładząc mnie po policzku.

- Pozory mylą — syknęłam, odsuwając się na tyle, ile mogłam. - a kotki drapią.

Chłopak zaśmiał się na moją uwagę i zabrał rękę.

- Nie boję się pazurków, za to ty powinnaś się bać mojego szefa. Jestem naprawdę ciekaw, dlaczego interesuje go taka dziewczynka. Jak ktoś taki, jak ty mógł zaleźć za skórę przywódcy jednego z największych gangów?

- Pancio nie pochwalił się swoim pieskom, co mu ostatnio zginęło? - nieznajomy zmarszczył brwi na moją odpowiedź. - Oj... a posłuszne kundle biegają po świecie w zamian za pustą obietnicę wszystkiego...

Chłopak zmarszczył brwi. Był zły.

- Może skończmy już na dziś tę rozmowę. Będziemy mieli dużo czasu w drodze powrotnej na pogawędki. - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Nigdzie nie idę. Jak chcesz, mogę ci to przeliterować. Także pozdrów swojego Pana, może dostaniesz, chociaż nagrodę za starania.

Trochę przesadziłam, bo chłopak krzyknął i walną pięścią w ścianę kilka centymetrów od mojej głowy. Zamarłam.

- Zamknij się w końcu. Ja nie będę tego literował, bo zakładam, że już zrozumiałaś. - przełknęłam ślinę i wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Nic się nie odezwałam.

Nagle dostrzegłam ruch w ciemności.

- Przekaż szefowi, że nie dam się zakuć w kajdany. - powiedziałam.

To, co się wydarzyło potem, było niczym z filmu akcji – każda myśl była sekundą, a zaraz po niej nadchodził czyn. Uniosłam szybko kolano w górę i z całej siły go kopnęłam. Chłopak zawył, a wtedy zza pleców wyskoczyła A. z czymś długim w ręku i uderzyła napastnika. Po chwili chłopak upadł na ziemie, zwijając się z bólu. Zyskałyśmy kilka minut.

- Spadamy. - rzuciłam i obie zaczęłyśmy biec w kierunku hotelu.


***

- Co tak długo? - krzyknęłam, kiedy byłyśmy już kawałek od baru. Biegłyśmy ramię w ramię.

- Nie ma za co. - odparła, sapiąc dziewczyna.

Dobiegłyśmy do hotelu i wpadłyśmy do pokoju, zamykając drzwi.

-Zbieraj rzeczy, nie mamy dużo czasu.

Dziesięć minut później jechałyśmy już samochodem, a miasteczko zostało daleko za nami.

- Co teraz zrobimy? - zapytała A.

- Będziemy jechać całą noc, musimy ich jakoś zgubić. - powiedziałam, wpatrując się w drogę przed sobą. Było kompletnie ciemno, mimo to dodałam gazu.

- Nie mogę... Nie wiem co robić?! - dziewczyna zaczęła panikować, co było zaskakujące biorąc pod uwagę, że to ja nieomal zostałam uprowadzona.

- Przede wszystkim się uspokój. - starałam się, żeby mój głos zabrzmiał opanowanie.

- Coś ty im zrobiła?! - krzyknęła A. Milczałam. - Wiem, co mówiłam, ale zmieniłam zdanie, chcę wiedzieć, w co się właśnie wplątałam. - zażądała dziewczyna.

Westchnęłam. Miała rację. Kości zostały rzucone, od teraz stała się częścią mojego świata, nieważne jak bardzo odbiegało to od moich planów.

- Mój ojciec zawsze był dobrym i bardzo mądrym człowiekiem. - zaczęłam. - Wiele bogatych firm się o niego wykłócało. Niestety nadeszły też ciężkie czasy. Tata wpadł w długi, a ze względu na wiek bank nie chciał udzielić mu pożyczki. w tamtym okresie bardzo potrzebowaliśmy pieniędzy...

- Więc twój tata pożyczył kasę od gangu. - pokiwałam twierdząco głową.

- Potem wszystko się jakoś ułożyło i tata był gotów spłacić swój dług, jednak szef zażądał czegoś innego w zamian.

- Czego? - dopytywała A.

- Tego nie wiem... Wiem tylko tyle, że wszystkie informacje znajdowały się na pendrivie. - zamilkłam. Moje serce zabiło szybciej. - Tata ma już swoje lata, nie chciałam, żeby się w to bawił. Zresztą nie jestem zwolennikiem takich metod "wymiany", więc ukradłam pendriva.

Zapanowała cisza, którą przerywało coraz żywsze bicie serca. Żadna z nas nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć.

- i co zamierzasz zrobić? - dziewczyna zadała pytanie, które tak naprawdę co chwila pojawiało się w mojej głowie od czasu opuszczenia rodzinnego domu.

- Nie wiem. - szepnęłam, bo taka była prawda. To, co zrobiłam, było chyba najbardziej lekkomyślną decyzją w moim życiu. Nie rozumiałam nawet powodu, dla którego tak się zachowałam, po prostu zrobiłam, jak czułam. - Na pewno nie chcę się poddać. Ojciec chciał spłacić dług, dał im nawet pieniądze. Ten głupi pendrive to moje jedyne zabezpieczenie. Przynajmniej zostawili moją rodzinę w spokoju. Bóg jeden wie, czego zażądaliby później... z takimi typami się nie negocjuje.

- Nie jesteś ciekawa, co jest w środku?

- Jestem... Ale zanim to sprawdzimy, musimy ich zgubić. - znowu zapanowała cisza. Każde uderzenie mojego serca przypominało mi, że żyję. Każde uderzenie wołało jedno słowo… „ kłamca”. - a ty?

Dziewczyna popatrzyła na mnie niezrozumiałym wzrokiem.

- Co ja?

- No, jaka jest twoja historia. Chyba mam prawo ją znać, skoro niechcący wplątałam cię w swoją zawiłą przygodę.

  1. zmieszała się lekko i zaciągnęła mocniej kaptur na głowę.

- No dobrze... - wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. - Należę do bogatej i szanowanej się rodziny... a raczej należałam. Kilka dni temu ojciec wygnał mnie z domu. Mało tego, jest kilka osób w naszej rodzinie, którzy życzą mi śmierci.

- Co ty takiego zrobiłaś? - zawołałam zdziwiona.

- Jakiś rok temu poznałam chłopaka... - jej ton głosu się zmienił.

- Oho, to zawsze się tak zaczyna. Mówię ci, z nimi to same problemy. - wtrąciłam. A. zaśmiała się krótko na moją uwagę.

- On był inny. Był dobry i życzliwy. Na początku tylko się przyjaźniliśmy, ale szybko przerodziło się to w coś głębszego. To było jak ze snów...

Poczułam ukłucie w sercu. Wspomnienia zalały mój umysł, a ja próbowałam jak najskuteczniej je rozpędzić. Kiedyś opowiem tę historię, jednak to nie był jeszcze ten czas.

- Jedyną przeszkodą w naszej miłości było to, że wiedziałam, iż prędzej czy później ojciec będzie chciał mnie wydać za mąż, a on zdecydowanie nie był wymarzonym zięciem.  Moja rodzina to tradycjonaliści, a małżeństwo oznaczało zamknięcie mnie w czterech ścianach. w końcu postanowiłam sprzeciwić się rodzicom, kulturze i tradycji…

- Niegrzeczna z ciebie dziewczynka... - skomentowałam.

- Bez komentarza. - odparła. - Wszystko wyszło na jaw, kiedy ojciec znalazł mi w końcu kandydata na męża. Dalej to już możesz sobie wyobrazić, jak to się potoczyło.

- Hej... – szepnęłam na widok przygnębienia malującego się na jej twarzy. - Wszystko będzie dobrze, jakoś sobie poradzimy. - powiedziałam i chwyciłam ją za rękę. - Nie jesteś sama.

- Dzięki. - odparła A.

- Patrz jaka piękna noc! - zawołam, żeby zmienić temat.

Znajdowałyśmy się daleko od świateł miasta, więc bez problemu widziałyśmy niebo pokryte milionem gwiazd. Spuściłam znowu szyby, a wiatr od razu otulił nas swoim chłodem, szargając nasze włosy na wszystkie strony. Jechałyśmy razem przez ciemną noc, a demony ukryte w mroku nie były nam straszne. Trzymałyśmy się za ręce, mając nadzieję, a cisza wyrażała więcej, niż tysiąc słów.

Dopiero później miało się okazać, że to cisza przed burzą.