Wilki wywołane z lasu / Damian Bralewski

 


ilustracje: Natalia Bralewska (lat 13)


 

 

,,Wilki wywołane z lasu’’

 

 1

Na zewnątrz panował mróz. Krótki, zimowy dzień zbliżał się ku końcowi, spowijając okolicę aurą szarości. w oddali rozciągały się podłużne, łagodne pagórki. Ich nieskazitelna biel kontrastowała z brązowym odcieniem trzonów drzew miejscowego lasu, który okalał zewsząd połacie pól i pogrążone we śnie domostwa. Dookoła panowała cisza, której nie śmiał zmącić nawet najdrobniejszy podmuch wiatru. Zdawało się, że wszystko zamarło w bezruchu. Wyjątkiem był jeden, mały, poruszający się punkt. Środkiem szerokiej, wiejskiej drogi przedzierał się mały chłopiec. w jednej ręce trzymał wymiętą, czarną czapkę z zamszu, a w drugiej strugany ręcznie, drewniany kijek z płaskim zakończeniem, skierowanym ukośnie ku górze. Na środku kija widniał wymalowany czarnym markerem napis: NHL-SD.

Na różowej od zimna twarzy chłopca malował się grymas bólu, a mokre od potu kosmyki jasnych włosów kleiły się do jego czoła. Idąc naprzód podpierał się kijem, wyraźnie kulał. Zaspy zalegające na drodze sięgały mu miejscami za kolana. By przejść przez niektóre z nich, musiał unosić sztywno kulawą nogę niemalże pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Przy ciągłym podnoszeniu i opuszczaniu goleni ból stawał się nie do zniesienia.

Mimo wszystko, tego wieczoru nic nie było w stanie popsuć jego dobrego humoru. Dzisiaj Danny zdobył trzy gole dla swojej drużyny, dzięki czemu on i jego koledzy pokonali swoich odwiecznych rywali z sąsiedniej wsi trzy do dwóch. w ostatnich kilku minutach ,,meczu’’ zdobył złotego gola, puszczając krążek( małą, blaszaną puszkę po konserwie) między nogami bramkarza, wprost do siatki przeciwnika.

Taki mecz! - pomyślał. Niech tylko wrócę do domu!

Danny nie mógł doczekać się już momentu, kiedy opowie wszystko rodzicom. Najbardziej lubił opowiadać o meczach matce. Nie miał starszego, ani młodszego rodzeństwa, a mama wysłuchiwała każdej jego relacji z meczu, wykazując ogromne zainteresowanie. Gdy opowiadał, tata czytał zazwyczaj gazetę. Wyściubiał swoją twarz tylko na chwilę, by spojrzeć na niego z lekkim uśmiechem, po czym wracał z powrotem do lektury. Nie potrafił słuchać tak dobrze, jak czyniła to jego mama.

Danny nie widywał swojego ojca przez większość dnia, więc jedyną okazją do spotkania z nim, była dla niego wspólna kolacja. To właśnie wtedy próbował zwracać na siebie jego uwagę. Zdarzało się jednak, że oczekując na ojca w pokoju gościnnym usypiał późną porą przed telewizorem(dawno po kolacji), a kiedy budził się nazajutrz, tata był już dawno w pracy.

Mój Super Dan! - mówiła często mama, łaskocząc go pod pachami, gdy kończył opowiadać. Kiedy dorośnie, zostanie królem strzelców ligi NHL! - wołała triumfalnie.

Po tych słowach następowała zazwyczaj najobfitsza porcja łaskotek, od których Dan niemal płakał ze śmiechu.

Wtedy kupi mi dom z basenem, odrzutowiec i kabriolet z szyberdachem, a kiedy odda już swojej mamie wszystko, ta załaskocze go na śmierć! – krzyczała radośnie, przypuszczając na niego drugi łaskotkowy atak.

Mały Super Dan miał jednak zawsze świadomość, jakie pytanie padnie z ust jego matki po wszystkich tych zabawach i wygłupach.

– Danny – mówiła. – Tak mamo? – pytał chłopiec.

– Gdzie dzisiaj grałeś? – pytała mama, której wyraz twarzy stawał się poważny, a śmiejące się z nim do tej pory oczy przybierały surowy wygląd.

– Tam gdzie zawsze mamo – odpowiadał.

– Czyli? – dopytywała.

– Na boisku, przy naszej szkole – odpowiadał. – Na tej ślizgawce.

Kiedy wypowiadał te słowa matka zawsze patrzyła mu głęboko w oczy.

– Dobrze Dan – odpowiadała. – Sam wiesz jak niebezpiecznie byłoby grać na stawach Pana Willy’ego, prawda?

- Tak mamo – odpowiadał.

– Pamiętasz co przytrafiło się tam kiedyś małemu Johnowi, synowi naszych sąsiadów? – pytała.

– Tak mamo.

– Wpadł zimą do stawu, bo grał na nim z kolegami w hokeja – mówiła.

– Tak, wiem.

– Poza tym, znajdują się na obrzeżach sąsiedniej wsi i …

- Wiem mamo, to daleko stąd. Daleko i niebezpiecznie – zwykł dokańczać. – Obiecuję, że nie będę tam chodził, nigdy – dodawał po chwili całując matkę w policzek.

W rzeczywistości Danny odwiedzał stawy Pana Willy’ego dwa lub trzy razy w tygodniu. Za każdym razem grali na nim mecze hokeja. Czuł się okropnie okłamując matkę, ale wiedział, jak bardzo potrzebują go chłopaki z drużyny. Poza tym, grali już tyle razy i nic nikomu się do tej pory nie stało… pomyślał.

Bach!

Dalsze rozważania dziesięcioletniego chłopca przerwała nagła fala bólu. Danny zagapił się i zaczepił zesztywniałą nogą o zaspę śniegu, po czym runął na ziemię niczym drzewo nacięte przez drwala - upadkowi towarzyszył ogromny hałas.

Chłopiec poczuł jak śnieg, z którym stykała się obecnie jego twarz, topnieje powoli pod wpływem ciepła.

Teraz wiem, czemu mówi się, że ktoś ,,złapał zająca’’, pomyślał podnosząc się powoli z kolan. Twarz piekła go tak, jakby ktoś natarł ją sumakiem, a pulsujący ból w kolanie przyprawiał niemal o zawroty głowy. Kiedy otrzepywał tułów i ramiona z grudek stwardniałego śniegu podniósł głowę do góry i zamarł w bezruchu.

Na zasypanej śniegiem, wiejskiej drodze, kilka metrów przed nim stało czworonożne, futrzaste stworzenie. Przypatrywało mu się przez chwilę w milczeniu tak, jak myśliwy przypatruje się swojej ofierze przed atakiem. Następnie obniżyło pysk ku ziemi, wystawiając swoje ostre, śnieżno-białe kły i ruszyło powoli w jego stronę, stawiając bezszelestne, miarowe kroki.

Zatrzymało się około siedmiu stóp przed nim, prężąc swój masywny, najeżony kark. z jego umorusanego śniegiem pyska skapywała przeźroczysta ślina, a połyskujące na żółto ślepia skierowane były na twarz Danny’ego.

Dan rozejrzał się nerwowo na boki, a potem skierował wzrok przed siebie. Zdał sobie sprawę, że nie ma dokąd uciec, a oprócz niego i tego potwora nie ma w okolicy żywej duszy. o matko… ,pomyślał, o matko… co robić…

Mózg chłopca wysyłał wyraźne impulsy, by zaczął uciekać, lecz jego nogi nie chciały go słuchać, był zbyt sparaliżowany.

Stworzenie wysunęło jedna z przednich łap przed siebie i wydało przerażający warkot. z jego wilgotnych nozdrzy wydobywała się ciepła para, a krótkie, spiczaste uszy wyprostowały się do pionu. Do warczenia dołączył po chwili obrzydliwy bulgot.

Danny był zszokowany do tego stopnia, że nie wiedział, czy to co widzi przed sobą jest prawdziwe, czy to tylko zły sen

. On chce mnie zabić… co robić… Jezu!

Chciał rzucić się do ucieczki, ale poczuł jak jego głowa staje się bardzo ciężka, a nogi ustępują pod ciężarem ciała. Ostatnią rzeczą jaka przyszła mu na myśl, były słowa jego matki, przestrzegające go przed wędrówkami nad stawy Pana Willy’ego. Chłopak stracił przytomność i osunął się na ziemię.

 

2

Za oknem prószył śnieg. Gałęzie ogródkowych drzew uginały się ku ziemi pod ciężarem spoczywającego na nich śniegu. Zza parapetu okna wystawał czubek iglastego drzewka oraz osadzona na nim wielka, obsypana brokatem gwiazda. Dan wraz z tatą posadzili choinkę przed Bożym Narodzeniem w zeszłym roku. On sam przyczepił na jej szczyt najważniejszy element dekoracji.

Padający śniegi, lód, wiatr… brrr, pomyślał Dan i schował się pod kołdrą tak, że wystawała mu tylko głowa. Miał trzydzieści siedem stopni.

Po wizycie doktora Stuarta poczuł się znacznie lepiej, ale nadal był osłabiony. Doktor zbadał jego puls, zaświecił mu latarką w oczy, kazał wystawić język, a następnie włożył pod pachę mały termometr.

Trzydzieści osiem i pół, powiedział. No wygląda na to, że mamy tu zwykłe przeziębienie. Masz ogromne szczęście kolego, dodał puszczając mu oczko, po czym wyszedł z pokoju razem z rodzicami.

Danny nie pamiętał co stało się podczas wczorajszego wieczoru. Wiedział, że ma bardzo przechlapane, nie wiedział tylko jak bardzo.

Ciekawe jakim cudem znalazłem się w domu, pomyślał i kto mnie tu zaniósł. Nie mogę sobie przypomnieć co było po meczu

… Danny wytężył myśli i zaczął po kolei odtwarzać wydarzenia. Pamiętam złoty gol, ogromną falę radości, żegnanie się z chłopakami i …

Jego rozważania przerwało głośne skrzypnięcie - ktoś otworzył drzwi do jego pokoju. Do środka weszli rodzice. Mama usiadła na drewnianym krześle, znajdującym się przy jego łóżku, a tata stanął za nią, z założonymi rękoma. Danny spojrzał na twarz matki. Nie wiedział, co widzi poprzez jej wyraz. Strach, złość, czy może współczucie.

– Dan – powiedziała

. – Tak mamo? – zapytał.

– Gdzie wczoraj byłeś, kochanie? –zapytała, podpierając podbródek o zaciśniętą dłoń.

– Rano… - zająknął się.

– Chodzi mi o wieczór – wtrąciła.

- Byłem na… - zająknął się powtórnie.

– Na stawach Pana Willy’ego – dokończyła.

– Nie, mamo. Nie byłem tam… - powiedział, spuszczając wzrok na kołdrę.

Nastała krótka chwila ciszy.

– Dan, nie sądzisz, że naważyłeś już dość piwa? – zapytał ojciec.

– No bo… Chłopaki… - zająknął się Danny.

– Nie interesują mnie chłopaki – odpowiedział. - Okłamałeś mnie i mamę, wiele razy – dodał. – Wiesz gdzie znalazł cię Pan Jennings?

– Tato, ja… - w tej chwili Dan wiedział, że wpakował się w poważne tarapaty, a kara, którą wymyślił dla niego ojciec będzie surowa

. – Znalazł cię pół przytomnego na środku drogi z Deenix – oznajmił. Miałeś ogromne szczęście, że przejeżdżał akurat tamtędy. Boże Święty! Dzieciaku! Co ty żeś tam robił? – zapytał.

Dan nadal wpatrywał się w kołdrę z opuszczoną głową.

– Nie zagrasz już więcej w hokeja – oznajmił. – Schowałem twój kij i tylko ja wiem, gdzie się teraz znajduje – dodał, obracając się w stronę drzwi. – Jutro porozmawiamy o tym, co robiłeś na drodze w takim stanie.

– Ale… - zająknął się Dan, zdawał sobie sprawę, że ta rozmowa nie będzie należała do długich. Nic nie pamiętał…

-Ale prawdziwi zawodnicy grają fair play – odparł. – Nie oszukują trenera, ani swoich kolegów z drużyny, a już tym bardziej swojej rodziny- dodał, po czym ulotnił się za progiem drzwi.

Matka Danny’ego dostrzegła napływające mu do oczu łzy.

–Sam wiesz, że zrobiłeś źle kochanie – powiedziała. –Jest mi bardzo przykro z powodu decyzji taty-dodała.- Musisz teraz nad czymś pomyśleć, a ja postaram się porozmawiać z tatą, dobrze?

- Dobrze – odpowiedział, pochlipując.

Mama Danny’ego znikła za progiem drzwi, tak jak przed chwilą uczynił to jego ojciec. Po policzku chłopca spłynęła pierwsza łza. Czuł się tak, jakby ktoś uderzył go z całej siły w głowę obuchem. – Dan? – zapytała mama wychylając się zza framugi drzwi.

Chłopiec spojrzał na matkę ocierając z twarzy kolejne łzy.

– Dam ci jedną radę. Pomyśl nad nią, proszę – powiedziała unosząc lekko brwi. – Nie wywołuj wilka z lasu – oznajmiła, po czym zniknęła na dobre.

Kiedy Danny usłyszał te słowa odechciało mu się płakać. Poczuł, ze jego serce może zaraz eksplodować. w mgnieniu oka przypomniał sobie co przydarzyło się podczas wczorajszego powrotu do domu…

Przed oczami jego wyobraźni stanął wielki, futrzasty potwór, szczerzący do niego swe śnieżnobiałe, ostre jak brzytwa kły.

Chłopiec wybiegł z łóżka i zasłonił wszystkie okna w swoim pokoju. Czuł, że stwór, którego spotkał wtedy na drodze może lada chwila wychylić swój pysk i spojrzeć na niego zza okna.

Kiedy wrócił z powrotem do łóżka, zakrył się kołdrą. Tym razem schował także głowę. Bitwa z potworem, która toczyła się w jego głowie, trwała półtorej godziny. Danny zasnął schowany pod kołdrą, był zwinięty w kłębek niczym embrion.

 

3

… strasznie boli mnie głowa, powiedział Danny, łapiąc się za wystający konar pobliskiego drzewa.

Gdy podnosił się na równe nogi, poczuł, jak bardzo bolą go kolana i łokcie. Oparł się plecami o trzon drzewa. Chciał zobaczyć co znajduje się dalej. Uniemożliwiały mu to jednak rozłożyste gałęzie, otaczających go świerków.

Zorientował się, że stoi na zboczu jakiegoś wzniesienia. Postanowił zejść na dół. Schodził powoli, przytrzymując się rękoma kolejnych drzew. Czuł przeszywający ból w łokciach.

Kiedy znalazł się na samym dole, ujrzał przed sobą ogromną, zaśnieżoną polanę, porośniętą zewsząd iglakami różnej wielkości.

Nie wiedzieć czemu, ruszył przed siebie, w głąb polany.

Na ciemnogranatowym niebie roiło się od gwiazd. Dookoła było bardzo cicho. Danny słyszał wyraźnie, jak pod jego butami skrzypi śnieg.

Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Między gęsto rosnącymi iglakami znajdowały się połacie ciemności, w których panował całkowity mrok, jednak nic poza tym.

 

Ruszył w dalszą drogę. Od tego miejsca lasek sosnowy stawał się coraz rzadszy.

Danny czuł, jak stopniowo narasta w nim niepokój. w dalszym ciągu nie mógł wyzbyć się wrażenia, że jest obserwowany. Od dłuższego czasu chciał obrócić się za siebie, jednak jakaś część jego bała się to zrobić, tłumacząc mu, że to bardzo zły pomysł.

Po dwóch nieudanych próbach udało mu się w końcu spojrzeć do tyłu.

W sosnowej gęstwinie, którą niedawno przemierzał, znajdowały się dwa połyskujące, żółte punkty.

 

 

Danny obrócił głowę z powrotem przed siebie. Pomodlił się w myślach by to, co zobaczył było tylko przywidzeniem, po czym powtórnie skierował wzrok za siebie.

Ujrzał dwie pary okrągłych, żółtych źrenic. Po chwili w sosnowej gęstwinie, między drzewami widniało sześć par, osiem, dziewięć…

Danny poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Doskonale wiedział do kogo należą te ślepia. Rzucił się do ucieczki…

Pomimo obolałego ciała poruszał się bardzo szybko. Biegnąc przed siebie zauważył, że polana jest całkowicie pusta. Na jej środku znajdowało się tylko jedno drzewo. Miało odsłonięte , grube gałęzie, przypominające szczeble drabiny

. To moja jedyna szansa, pomyślał.

Kiedy był w połowie drogi do drzewa usłyszał za plecami posapywania oraz odgłos szybkich, energicznych susów, stawianych na śniegu. Czuł, że nie ma już wiele czasu, a bieg zdawał się nie mieć końca…

Danny nie chciał już obracać się za siebie, wiedział doskonale co może ujrzeć

. Gdy zwisał na ramionach, trzymając się kurczowo najniższej gałęzi drzewa, usłyszał zbliżający się z niesamowitą prędkością odgłos warczenia, po którym nastała sekunda ciszy.

Próbował podciągnąć się do góry, ale nie miał już na to siły…

 

 

 

4

Wśród ludzi utarło się powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami. Rodzice Danny’ego z pewnością zgodziliby się z tą życiową prawdą. Przez ostatnie trzy tygodnie nieszczęścia chodziły za nimi nie parami, a całymi stadami.

Wszystko zaczęło się od feralnego wieczoru, podczas którego Pan Jennings znalazł Dana leżącego nieprzytomnie między zaspami śniegu.

Ethan i Ruth pamiętali dokładnie moment, w którym przyjaciel z sąsiedniej wsi stanął przed drzwiami ich domu o dwunastej w nocy, z ich synem na ramionach. Obawiali się wtedy najgorszego. Okazało się jednak, że Dan jest tylko porządnie wyziębiony i ma ogromnego sińca na kolanie. Przez całą noc majaczył i kręcił się w łóżku. Ruth nie była pewna, ale założyłaby się o niezłą porcję lodów, że Danny mówił co chwilę o wielkich zębach i żółtych ślepiach. Nie miała jednak pojęcia, co to może oznaczać. Następnego dnia Dan dostał wysokiej gorączki i Ruth wezwała znajomego lekarza, ale ten mógł się u nich zjawić dopiero na późny wieczór

. Po wizycie doktora Dan wyglądał dużo lepiej. Przed pójściem do spania porozmawiali z nim o tym, co zrobił. Nie wyglądał na zadowolonego. Kara, którą dał mu Ethan była surowa. Ruth nie przypuszczała jednak, by trwała całą wieczność. Dobrze wiedziała, że z czasem tatusiowe serce namięknie i po dwóch, może trzech tygodniach powinno odpuścić.

Tej samej nocy, kiedy byli pogrążeni w głębokim śnie do ich pokoju przybiegł Danny. Wrzeszczał i dyszał, był mokry od potu. Powiedział, że chce go pożreć ,,wielki wilk i całe jego stado’’. Ruth i Ethan wzięli go między siebie, do swojego łóżka.

Już dawno nie miał takiego koszmaru, pomyślała.

 

 

 

Kolejnego dnia Ethan porozmawiał w jej obecności z Danem. Spytał, co wydarzyło mu się owej nieszczęsnej nocy. Chłopak wzbraniał się długo przed udzieleniem szczerej odpowiedzi, ale po dwóch godzinach ojcowskich przesłuchań wyjawił w końcu swój sekret.

Zaatakował mnie wilk! Powiedział. Wielki i wściekły, warczał i chyba chciał mnie zabić, dodał, po czym rozpłakał się na dobre.

Kiedy Danny się uspokoił, opowiedział dokładnie swoim rodzicom, co miało miejsce owego fatalnego w skutkach wieczoru. Żadne z nich nie mogło jednak uwierzyć w prawdziwość jego historii…

Tego samego dnia, gdy Ruth i Ethan szykowali się do spania, dyskutowali nad tym, co powiedział im Dan

. – Ruth, to niemożliwe…- powiedział Ethan, poprawiając swoją poduszkę. – w naszych stronach wilki uważa się za wymarłe – dodał. – Ostatniego z nich widziałem tu w siedemdziesiątym dziewiątym.

– Tak, ale nasz syn twierdzi, że zaatakował go wilk – odparła.

– Może to był bezpański pies, pełno tu takich… - powiedział.

– Ech, nie jestem tego wcale taka pewna – odparła. – Strasznie martwię się o naszego Dana…

Nastała krótka chwila milczenia.

– Nie przejmuj się Ruthie, wiesz jak Danny potrafi czasem naginać rzeczywistość. To jeszcze młody chłopak, może próbuje jakoś usprawiedliwić swoje zachowanie albo zwyczajnie ponosi go wyobraźnia – powiedział.

– Będzie dobrze? – zapytała. Miała zwyczaj zadawać mu te pytanie, gdy w ich życiu działo się coś niepokojącego. – Będzie dobrze – odparł, całując ją w policzek. – No, śpijmy już.

– Dobranoc – powiedziała.

– Dobranoc, Ruth – odparł, obracając się na bok.

Godzinę później, kiedy Ruth udało się przysnąć, zbudził ją głośny krzyk. Danny miał koszmar, dokładnie taki sam jak poprzedniej nocy. Gdy poszła go uspokoić, powiedział jej, że wielki wilk i jego stado znowu tu są i chcą go zabić. Tej nocy Ruth została z nim w pokoju do samego rana.

 

Następny tydzień był dla Danny’ego horrorem. Co noc śnił mu się ten sam okropny koszmar. Za każdym razem sen wyglądał tak samo… Wyłaniające się za nim żółte ślepia, a następnie ucieczka przed ich wilczymi właścicielami. Danny znał swój koszmar na tyle dobrze, że pamiętał jego najdrobniejsze szczegóły. Ile świerków znajduje się na zboczu wzniesienia, jak rozmieszczone są drzewa na polanie, w którym momencie zacznie uciekać, a nawet ile szczebli (gałęzi) znajduje się na osamotnionej pod koniec snu sośnie.

Rodzice tłumaczyli mu wiele razy, że w okolicy nie mieszkają wilki, a on sam nie ma się czego bać, jednakże wszelkie rozmowy i wyjaśnienia zdawały się na nic.

Pewnego dnia Ethan włączył przy kolacji program telewizyjny Animal Planet. Traf chciał, że druga część programu o ,,Dzikiej Kanadzie’’ poświęcona była wilkowi szaremu. Kiedy tylko Dan zobaczył wyjącego ku księżycowi przedstawiciela psowatych, wybiegł do swojego pokoju i zamknął się w nim do końca dnia.

Kolejny tydzień dał się we znaki nie tylko samemu Danny’emu, ale i Ruth. Jego cykliczny koszmar powodował, że on i jego mama sypiali około trzech godzin na dobę. Ethan przeniósł się do pokoju gościnnego, ponieważ musiał wstawać do pracy przed piątą rano. Pod oczami Danny’ego i Ruth zadomowiły się na dobre worki, efekt niedostatecznej dla organizmu ilości snu. Fałdy znajdujące się nad ich kośćmi policzkowymi stawały się wyraźniejsze z dnia na dzień. Dan stracił parę kilogramów wagi i przypominał stracha na wróble. o ile w pierwszym tygodniu zdarzało mu się wyjść na zewnątrz, do kolegów lub do ogródka na sanki, o tyle teraz starał się nie wychylać nosa z domu.

Całymi dniami czytał komiksy, grał w Play Station i oglądał telewizję. w obawie przed napotkaniem wilków zupełnie zaprzestał gry w hokeja (mimo, że tata cofnął mu już karę).

Pewnego razu Ruth ujrzała sytuację, dzięki której zrozumiała, że zwykły lęk syna, przerodził się już w fobię. Siedząc na parapecie, w piękne zimowe przedpołudnie, zobaczyła jak zachowuje się jej syn, który został właśnie wysłany, by wyrzucić śmieci.

Dan po długotrwałym rozglądaniu się na boki w progu drzwi, wybiegł z impetem do bramy ogródka, ponownie rozejrzał się dookoła, otworzył drzwiczki, wrzucił niedbale worek do stalowego kosza, po czym wrócił z powrotem do domu, zatrzaskując po drodze bramkę i frontowe drzwi.

Ruth zrobiło się żal syna.

Dość tego, pomyślała. Te wilki… znaczy koszmary… wykończą nas na dobre, to musi się skończyć!

Dan opuścił pierwszy dzień szkoły po feriach zimowych na koszt wizyty u lekarza. Rozpoczął się właśnie trzeci tydzień jego walki z niewidzialną, nocną, cykliczną marą

. Lekarz rodzinny odesłał ich do psychologa, przyjmującego w Falls, najbliższym dla nich mieście. Po pięciodniowej serii spotkań z doktorem Kimberley nic się nie zmieniło. Danny wciąż budził się noc w noc zlany potem, krzycząc, że wilki znowu tu są i chcą go pożreć. Chłopcu nie pomagały rozmowy, wyjaśnienia, obejrzane filmy, zalecane przez doktora metody zasypiania, czy przypisywane pigułki. Przeprowadzone sesje zdawały się tylko pogarszać sprawę.

Dzień po ostatniej wizycie u psychologa Ruth zastanawiała się, czy może jeszcze jakoś pomóc swojemu synowi. Kiedy dokończyła kubek kolejnej kawy wpadła na pewien pomysł. Przypomniały jej się ostanie słowa, które wypowiedział do niej doktor Kimberley: - No cóż… w ostateczności może Pani sięgnąć po dość radykalną metodę, jej skuteczność oceniłbym jednak na zaledwie pięćdziesiąt procent. Wiemy, że Danny boi się i nie chce w ogóle wychodzić z domu w obawie przed napotkaniem wilków. Być może powinna Pani zastosować tak zwaną terapię szokową. Niektórzy ludzie po zetknięciu się z problemem w bezpośredniej walce, uświadamiają sobie, że w rzeczywistości boją się tego, czego nie ma. Wie Pani boją się samego wyobrażenia…

Może to porównanie nie jest trochę na miejscu, ale sytuacja Danny’ ego przypomina mi moment, w którym młody pies boi się wejść po raz pierwszy do jeziora. Możemy na niego krzyczeć, tłumaczyć mu, a nawet prosić, by wszedł do wody, ale prawdopodobnie i tak nie posłucha. Gdybyśmy jednak zastali go na pomoście, nad wodą i niespodziewanie go do niej zepchnęli, może okazać się, że po kilku sekundach strach przeminął na dobre, a za kolejnym razem pies wbiegnie do wody sam, bez żadnych oporów…

Ruth poczuła, że musi o czymś porozmawiać z mężem i to jak najprędzej…

5

W kuchni Tofflerów panowała niemal idealna cisza. Jedynym zakłócającym ją dźwiękiem było miarowe tykanie wskazówek zegara naściennego. Ruth, siedząc przy kuchennym stole śledziła wzrokiem ich ruch na tarczy. w zlewie znajdowała się sterta brudnych , duralexowych naczyń. Ruth zamyśliła się do tego stopnia, że zupełnie zapomniała o ich istnieniu. Odkąd Dan i ona nie mogli się normalnie wysypiać, zdarzało jej się zapominać o wielu ważnych sprawach.

Dan… Mój Drogi Dan… rozmyślała, pocierając skronie wierzchem dłoni.

Ruth nie mogła pogodzić się z faktem, że jej syn ze zdrowego, głośnego i radosnego rozrabiaki przemienił się w zabunkrowany w domu i wycofany z życia szary odcień dawnego chłopca. Miała wielką nadzieję, że jutrzejsza wyprawa odmieni los Danny’ ego i pozwoli mu wrócić do siebie.

Ethan wziął na jutro specjalnie wolny dzień od pracy. Na początku miał pewne wątpliwości co do jej pomysłu, jednak po dłuższej dyskusji i rozważeniu argumentów za i przeciw stwierdzili razem, że to dobry pomysł.

Pewnie już śpi… pomyślała. Mimo, że nie idzie jutro do pracy musi wcześnie wstać i przygotować wszystko do wycieczki z Danem.

Dan… Stawiał długo opór odnośnie uczestnictwa w jutrzejszej wyprawie z ojcem, ale ostatecznie się zgodził. On też musi jutro wcześnie wstać, o ile w ogóle zaśnie…

Jej rozważania przerwał donośny krzyk dochodzący z górnego piętra domu:

- Mamo! Idziesz?! – zawołał Danny.

Ruth ocknęła się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i zobaczyła, że jest już prawie jedenasta w nocy. Odkąd Danny ‘ego zaczęły dręczyć koszmary spała razem z nim w jednym pokoju.

Kiedy ruszyła w stronę wyjścia, obróciła się na bok i dostrzegła kątem oka stertę brudnych naczyń.

– Czekaj Dan, zaraz do ciebie przyjdę! – odkrzyknęła, podchodząc do zlewu.

Zmywając naczynia zastanawiała się nad słowami doktora Kimberley i jego terapią szokową. Czy to, że wyśle Dana na wyprawę do lasu naprawdę podziała? w końcu to tylko pięćdziesiąt procent…

6

Nazajutrz rodzice Danny ‘ego przyszykowali do wyprawy wszystkie niezbędne rzeczy.

Kiedy Ruth stała na podjedzie, machając im na pożegnanie ręką, było już południe.

Danny i jego tata jechali do miejsca rozpoczęcia wycieczki przez godzinę. Od początku drogi Dan siedział w milczeniu, wpatrując się w migające za szybą auta, drzewa i znaki drogowe. Ethan natychmiast zauważył jego zachowanie i wpadł na pewien pomysł. Przypomniał sobie najlepsze kawały, jakie znał, po czym zaczął je opowiadać na głos. Pierwszy z nich okazał się za słaby, przy drugim Dan uśmiechnął się lekko, natomiast trzeci i czwarty dowcip wywołały u niego falę głośnego i szczerego śmiechu. Ethan z radością zaobserwował, że Danny przestał wpatrywać się już tępo w szybę auta i zaczął mu zadawać pytania odnośnie dzisiejszej wycieczki.

W końcu trochę wyluzował, pomyślał.

Kiedy dojechali na miejsce Ethan zaparkował starego pickupa przed ogromnym, pasiastym szlabanem

. – No, dalej nie pojedziemy –powiedział, chwytając za klamkę drzwi. – Wysiadka.

Kątem oka dostrzegł, że strach i napięcie powróciły na twarz jego syna. Wysiadł z wozu, po czym pochylił swoją twarz do wnętrza samochodu, w którym siedział wciąż Danny.

– No, chyba nie będziemy tu siedzieć przez resztę dnia, musimy przygotować się do naszej wyprawy! - powiedział. - Tak się składa, że każdy uczestnik musi się do niej uzbroić, a ja coś dla ciebie mam – dodał.

Ethan wyjął z tyłu wozu ogromny, podłużny pakunek. Danny dostrzegł poczynania ojca w bocznym lusterku auta. Po niespełna minucie ciszy wybiegł z samochodu, wyrywając pakunek ojcu. Kiedy rozdarł wszystkie plastry i odsłonił papier, ujrzał wielki, rzeźbiony, drewniany łuk. w folii przyklejonej do pakunku znajdowało się pięć strzał z kutym grotem. Na ramie łuku widniały wypukłe zarysy indiańskich twarzy z pióropuszami.

– Tato! – krzyknął. - Skąd go wziąłeś?! Jest ekstra!

Danny zaczął biegać dookoła szlabanu, udając, że mierzy z broni do wroga.

– Cieszę się, że ci się podoba – powiedział Ethan wyciągając plecaki. – Chodź, mam tu dla ciebie jeszcze taki mały prezent- dodał.

Danny podbiegł do ojca i założył plecak, po czym zabrał z jego dłoni mały, metalowy przedmiot.

- To gwizdek – powiedział Ethan. – Gdyby zdarzyło się coś poważnego albo stracilibyśmy siebie z oczu, nie wahaj się głośno zagwizdać.

Danny obrócił gwizdek w dłoni, a następnie schował go do kieszeni spodni.

– Obawiam się jednak, że jeżeli coś chciałoby nas zaatakować, to nawet nie zdąży do nas dobiec – dodał, wskazując palcem na łuk, który trzymał w dłoni Dan, po czym puścił mu oczko.

Kiedy Ethan wyciągnął ze swojego starego pickupa resztę rzeczy niezbędnych do wyprawy Dan, podszedł do niego i gwizdnął z całej siły za jego plecami.

– Hahahahhah – zaśmiał się chlopiec. - Hahahahah. Tato, ale podskoczyłeś, gdybyś mógł siebie zobaczyć! Hahahah.

Ethan rzeczywiście się przestraszył. Chciał już otworzyć usta, by zwrócić synowi uwagę. Stwierdził jednak, że ten żart udał się Danny ‘emu i po chwili śmiali się z niego razem.

Ethan i Danny po przekroczeniu szlabanu ruszyli główną ścieżką w głąb lasu. Drałowali przez niemal trzy godziny. Czas upływał im szybko na wspólnym żartowaniu oraz licznych bitwach na śnieżki. Podczas jednej z nich Danny dostał śnieżką w twarz i rozpłakał się. Ojciec uspokoił syna, tłumacząc mu, że prawdziwi Indianie mieli mnóstwo ran, a kiedy otrzymywali obrażenia, po policzku nie skapywała im nawet jedna łza. Nie przypuszczał, że za piętnaście minut przyjdzie mu osobiście zmierzyć się z indiańską próbą, o której przed chwilą opowiadał Danny ‘emu. Kiedy schylał się, by ulepić parę śnieżek, Dan wykorzystał ten moment i posłał w jego stronę parę piguł. Gdy podnosił się do góry, jedna z kul trafiła go prosto w krocze. Po policzku Ethan’ a ściekły dwie łzy, ale Danny stał za daleko, by móc je dostrzec.

I dobrze… pomyślał

. Podczas dalszej wyprawy Dan zaczął strzelać z łuku do drzew, udając młodego Indianina. Ethan zauważył, że chłopiec nie trafił ani razu. Postanowił poduczyć go strzelania do celu. Po trzech godzinach marszu zarządził przerwę na odpoczynek, podczas której udzielił mu parę wskazówek odnośnie trzymania łuku, nakładania strzał oraz naciągania cięciwy.

Poskutkowało, podczas dalszych prób Danny trafił do plastikowej butelki aż cztery razy

. Po krótkim szkoleniu przeprowadzonym przez Ethan’a usiedli razem na pniu drzewa, zjedli kanapki, napili się gorącej czekolady z termosu i ruszyli w dalszą drogę.

Kiedy Ethan i Danny przebyli parę kolejnych kilometrów, główna droga, którą dotychczas podążali przekształciła się w wąską, oblodzoną ścieżkę. Ścieżka rozwidlała się pod koniec na trzy małe dróżki. Dan i jego tata wybrali tę środkową, wiodącą delikatnie pod górę, na szczyt stromego, długiego wzniesienia.

Gdy byli już prawie na samej górze Ethan zatrzymał się i wyjął z kieszeni starą, poobdzieraną torbę.

– No Danny, zbliżamy się do głównego punktu. Jeżeli nie pomyliłem dróg, to na samym szczycie tej górki znajduje się mały, drewniany domek i miejsce na ognisko. Przychodziliśmy tu kiedyś z mamą, gdy byliśmy w twoim wieku – powiedział.

– Domek? Serio? Ale super! – powiedział Danny, przykucając przy zwalonym drzewie. – Ale mama to musiała strasznie się męczyć, wchodząc pod tę górkę. Pewnie strasznie ci marudziła.

Ethan uśmiechnął się i spojrzał na syna.

– Słuchaj Dan, zrobimy tak. Ja wejdę na sam szczyt i sprawdzę, czy dobrze trafiliśmy, a ty w tym czasie zbierz parę patyków na ognisko. Najlepiej suchych, krótkich i grubych – powiedział, wręczając synowi torbę. – Nie będzie mnie tylko chwilę. Pamiętaj, w razie co gwiżdż – dodał, ruszając naprzód.

Danny zebrał parę suchych gałęzi i zatrzymał się w miejscu. Ujrzał, jak sylwetka jego ojca niknie powoli za szczytem wzniesienia. Rozejrzał się dookoła siebie.

Spomiędzy przerw, między gęstymi gałęziami dorodnych świerków porastających zbocze wzniesienia dostrzegł olbrzymią, leśną dolinę. Kiedy obrócił głowę w drugą stronę, ujrzał podobny widok. Uświadomił sobie, że muszą być naprawdę wysoko, gdyż znajdujące się na dole drzewa wydawały mu się niezwykle odległe. Kiedy skończył podziwiać leśny krajobraz skierował wzrok na pobocze ścieżki. Na ziemi, przy samej krawędzi zbocza leżał wystający ze śniegu, gruby sęk drewna. Idealny na ognisko, pomyślał, ruszając w stronę drewnianej baryłki.

Chłopiec złapał za sęk oburącz, zaparł się nogami i zaczął ciągnąć. Ani rusz…

Zdenerwowany nieudaną próbą rozstawił szerzej nogi i chwycił głębiej, a następnie szarpnął z całej siły.

Drewniana belka ruszyła się na chwilę do przodu, po czym wróciła na swoje miejsce, odtrącając go do tyłu. Danny wpadł piętą na znajdujący się pod śniegiem pień młodego drzewa i runął w dół. Kiedy koziołkował po zboczu wzniesienia poczuł mocne uderzenie w głowę.

7

Na ciemnogranatowym firmamencie nieba iskrzyły się gwiazdy. Dookoła panowała cisza, którą przerywał co jakiś czas delikatny podmuch wiatru. Czubki iglastych drzew przypominały nastawione na sztorc piki, wbijające się w podszycie nocnej czerni.

Gdzie ja jestem? pomyślał Danny, obracając się na bok. o matko… ale boli mnie głowa, powiedział na głos, łapiąc się za czoło.

Chłopiec podniósł się powoli na nogi, był zesztywniały od bólu i zimna. Zauważył, że dłoń, którą przed chwilą dotykał głowy jest czerwona od krwi. Rozejrzał się dookoła siebie.

Wokół niego znajdowało się mnóstwo rozłożystych świerków. Ich szerokie gałęzie przysłaniały widok na podnóże zbocza.

Co ja tu robie? zapytał na głos, łapiąc się pod biodra. Poczuł, ze jego prawa dłoń spoczywa na szorstkim materiale tkaniny. Skierował wzrok na własny tułów. Przez jego ramię przewieszona była stara torba, w której znajdowały się resztki patyków.

No tak… zbierałem drewno na ognisko i spadłem tu przez ten cholerny, gruby sęk, pomyślał.

Dan uświadomił sobie, że musiał leżeć w śnieżnej zaspie zbocza przez co najmniej dwie godziny. Było już ciemno. Nie wiedział też, gdzie znajduje się teraz jego ojciec i dlaczego go nie odnalazł.

Przypomniał sobie o jednym z ojcowskich prezentów. Włożył rękę do prawej kieszeni. Pusto. Sprawdził drugą. a niech mnie! - krzyknął. Gwizdek musiał wypaść, gdy staczałem się po zboczu -stwierdził.

Chłopiec złożył dłonie w tunel, przystawił je do ust, po czym zaczął krzyczeć

: - Tatoooo! Tatoooo! Ta-to! Ta-to!

Danny nawoływał ojca przez dobre pięć minut. Jego działania okazały się jednak bezskuteczne. Chłopiec zdał sobie sprawę, że musi ruszyć w dół stoku. Zsuwał się powo

li na dół, łapiąc się kolejnych drzew. Jeżeli zdecydowałby się na wspinanie na górę po ciemku, mógłby ponownie spaść, a jego głowa i stawy z pewnością nie wytrzymałyby kolejnych turbulencji. Kiedy znalazł się u podnóża zbocza ujrzał wielką polanę usianą gęsto rosnącymi sosnami. Zatrzymał się na chwilę w miejscu, by odpocząć. Czuł, że jego kolana i łokcie mogą zaraz wybuchnąć. Ból, jaki towarzyszył mu przy schodzeniu był okropny, a w obecnej chwili stał się wręcz niemożliwy do zniesienia

. Musiałem nieźle przywalić, pomyślał.

Po chwili postoju Danny ruszył dalej. Przedzierając się przez iglastą gęstwinę zastanawiał się czemu właściwie wybrał tę drogę - przecież mógł przemieszczać się wzdłuż zbocza.

Po krótkim namyśle stwierdził, że błądzenie u podnóża pagórka nic by nie zmieniło, a znajdująca się przed nim polana była prostsza do przejścia, poza tym wydawała mu się dziwnie znajoma...

Kiedy przesuwał rękoma na bok kolejne partie iglastych gałęzi usłyszał dziwne odgłosy, podobne do czyjegoś jęczenia lub zawodzenia. Przestraszony chłopiec przystanął i nasłuchiwał, w nadziei, że zidentyfikuje zasłyszane przed chwilą dźwięki.

Cisza… Może to wiatr tak wyje, pomyślał, po czym ruszył naprzód.

Przedzierając się przez dalszą część sosnowego labiryntu poczuł dziwny smród, przypominający zapach mokrego, zwierzęcego futra.

Co jest? - zapytał siebie w myślach. - Co tak cuchnie?

Przypomniał sobie, że podobny zapach wyczuwał w domu swojej ciotki. Ciocia Evy trzymała w nim, aż pięć owczarków niemieckich, pamiętał imię każdego z nich. Chłopiec zaczął odczuwać silny niepokój. Usłyszał ponownie jak coś jęczy, lecz tym razem odgłosy były o wiele wyraźniejsze.

To … to… skomlenie, pomyślał. Identyczne jak u psów czy…

Zauważył, jak z drzewek znajdujących się po jego prawej stronie zsuwa się śnieg. Czubki młodych świerków w dalszym ciągu dyndały lekko, przechylając się na boki.

Przerażony, ruszył przed siebie szybkim krokiem. Muszę stąd jak najszybciej wiać, pomyślał.

Po chwili Dan znalazł się poza gęstym labiryntem drzew. Dalszą część polany stanowiła wielka łąka. w tym miejscu widoczność była znacznie lepsza, ponieważ sosny rosły od siebie w odległości co najmniej pięciu metrów.

Przerażony chłopiec przyśpieszył kroku do tego stopnia, że prawie biegł. w obecnej chwili nie czuł ani zimna, ani bólu, ani zmęczenia. Miał wrażenie, że jest obserwowany.

Przystanął na chwilę, by złapać oddech. Dookoła nie było słychać żadnego skomlenia, czy jęczenia. Panowała idealna cisza. Sapiąc z wysiłku, obejrzał się za siebie.

W oddali widniał pierwszy rząd sosnowych żołnierzy. Wszystko było jak wcześniej – w porządku

. Chłopiec ruszył w dalszą drogę. Panująca wokół cisza wcale nie dodawała mu otuchy, wręcz przeciwnie, powodowała narastający w nim niepokój. w tym momencie słyszał tylko szybkie bicie swojego serca i chrupiący pod podeszwami butów śnieg.

Danny walczył ze sobą długo, jednak ostatecznie ciekawość i strach wzięły górę. Nie wytrzymał i obrócił się za siebie. Miał dziwne wrażenie, że za chwilę zobaczy coś, co jest mu bardzo znajome, a zarazem przerażające.

W gęstwinie sosnowego labiryntu dojrzał parę żółtych ślepi.

Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. To niemożliwe… pomyślał.

Zamarł w bezruchu i przełknął ślinę.

Po chwili, w oddali pojawiła się druga para połyskujących na żółto ślepi. Trzecia, czwarta, piąta… dziewiąta…

Dan usłyszał długie, przeciągłe wycie. Zjeżyło mu włosy na głowie.

Przerażony chłopiec wiedział doskonale, kto wydał ten odgłos. Wiedział również, do kogo należą żółte ślepia, nie potrzebował myśleć ani sekundy dłużej.

Nagle w jego głowie rozbrzmiało głośne gwizdnięcie (być może te, którym sam przestraszył dzisiaj swojego ojca), biegnij!!! Zawołał głos wewnątrz Dana. No już!

Chłopak bez chwili namysłu rzucił się do ucieczki.

Po paru sekundach zauważył, że biegnie już po pustej, przykrytej śniegiem łące, a dobiegające zza jego pleców odgłosy warczenia, sapania i ujadania stają się coraz wyraźniejsze.

Dostrzegł osamotnioną sosnę, znajdującą się na samym środku polany. Zaczął biec w jej kierunku z całych sił.

Gdy znajdował się już na wyciągnięcie ręki od drzewa, wyskoczył do góry z wyciągniętymi ramionami. Za plecami usłyszał zbliżający się z niesamowitą prędkością odgłos wściekłego warczenia, po którym nastała sekunda ciszy. Danny złapał się za najniższą gałąź drzewa.

Tym razem się podciągnę, powiedział do siebie w duchu.

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation