Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Powrót / Natalia Grudzień

            Z oddali było słychać grzmot. Niebo pokryło się pajęczą siecią wypełnioną wyładowaniami elektrycznymi. Upadła gałąź. Inna złamała się. Straciła życie w ciągu ułamku sekundy. Po chwili spadły na nią pojedyncze krople deszczu. Z czasem kropelka nabrzmiała. Urosła. Rozmnożyła się. Dotykała każdą napotkaną osobę. Nie ominęła nikogo. Nie zrobiła żadnych wyjątków. W środku tego chaosu zapragnął jeszcze szczekać pies. Jego mowa, jeśli można to tak nazwać, przypominała niekończące się crescendo pozostające na najwyższym dźwięku, punkcie kulminacyjnym. Nie było miejsca na bezgłos. Nie przeszkadzało to jednak pewnemu staruszkowi wziąć pozostałą ciszę z zewnątrz i włożyć ją do kieszeni. Zrobił tak też, przysiadłszy wcześniej na dworcowej ławce. Nie przeszkadzała mu pajęcza sieć na niebie. Odgłos burzy. Nawet pies z oddali. Przyodział się bowiem w niewielki kawałek milczenia, czekając. Pociąg miał przyjechać za jakąś godzinę. Wolał być jednak wcześniej. Przezorny zawsze ubezpieczony – mówił sam do siebie. 

            Nasłuchiwał odgłosu szczekania psa. Spoglądał na pajęczą sieć bez grama dygotu. Jego dłonie nie pocierały się nawzajem, próbując zapewnić sobie choć odrobinę ciepła. Sprawiał wrażenie, jakby było mu wszystko jedno. W końcu jego oczy znudzone tym samym widokiem zamykały się  na moment. Trudno określić, czy było to mrugnięcie, czy też nie. Trwało krótką wieczność. Nie wiadomo także, gdzie się wówczas znajdował. Mógł wędrować po różnych światach. Być zarazem w przeszłości. Przyszłości. Być tu i teraz. Człowiek przecież chcąc nie chcąc, przenosi się w czasie.. Jest czas Babci Gieni. Dziadka Stasia. Poli, jakiejś pierwszej miłości o niebieskich oczach. Czas mamy. Taty. Jacka i Agatki. Kolorowych mazaków. Jasności. Zmierzchu. Pajęczej sieci, co wyrywa człowieka z gwałtownego snu. Tak też było ze staruszkiem. Co jakiś czas przymykał oczy, aby je za chwilę znów otworzyć. I tak w kółko. Dookoła niego nie było nikogo. Cisza zapakowana w kieszeni rozgościła się po jego wnętrzu. Otoczyła nawet jego zewnętrzną powłokę, tak że już nie docierało do niego szczekanie psa. Ani grzmot. Patrzył się w jeden punkt tuż przed nim. Znak stop. Co jakiś czas, tak by nie zasnąć, odwracał wzrok ku zegarowi. Odliczał. Jeden. Dwa. Czterdzieści. Czterdzieści dziewięć. Co było dalej? – mówił na głos i zaczynał liczyć od nowa. 

            Noc była ubrana w przezroczysty płaszcz. Pod spodem była zaś zupełnie naga. W jej oczach można było ujrzeć siebie. Przypominała rzekę. Płynęła, a w jej skrawku tkwiło odbicie. Człowiek jednak bał się spoglądać w ślepia nocy. Rozebrać się przed samym sobą nie jest tak łatwo. 

Z oddali było słychać grzmot. Staruszek wstał. Nie wiedział, ile pozostało czasu. To, że patrzył co jakiś czas na zegarek, nie oznacza koniecznie, że liczył. Czekał cierpliwie. Nie miał nic do stracenia. Musiał jednak rozprostować kości. Przebywanie przez tyle godzin na jednej ławce nie jest takie zdrowe dla ludzi w jego wieku. Wędrował więc od początku do końca stacji, ubrany w milczenie. W końcu chodzenie znudziło mu się na tyle, że spoglądał na godzinę, licząc, ile jeszcze czasu pozostało. Według jego obliczeń pociąg miał być zaledwie za kilka minut. Zagapił się. Wymachiwał energicznie rękoma. Nogami. Nie wiedział, gdzie stanąć. Co ze sobą zrobić. Jak zareagować. To już za chwilę. Za moment. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Był tak rozradowany, że nie zauważył przed sobą kamienia. Potknął się. Upadł. W tym czasie cisza wypadła mu z kieszeni. Pobiegła na inny dworzec. Grzmot uderzył o platformę. Pies szczekał nieustannie. Szlabany się zamknęły, a pociąg nadjeżdżał. 

Staruszek nie mógł wstać. Próbował się o coś oprzeć. Ten wstrętny kamień! – mówił pod nosem. W końcu mu się udało. Pociąg stanął tuż przed nim. Ludzie wysiedli. Spoglądał się wówczas na głowy osób wychodzących z pojazdu w zwartym szeregu niczym z mrowiska. Nie widział jednak niebieskich oczu ani brązowych loków. Uśmiechu. Nie było nikogo, choć byli wszyscy. Pociąg odjechał. Zrobiło się pusto. 

Staruszek odszedł. Machnął ręką, licząc, że to coś da i udał się w kierunku swojego domu. Jutro przyjdzie ponownie. Wraca tutaj codziennie. 

 


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation