Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

graficzny identyfikator działu FELIETONY

Niemy głos (3) / Dominika Danieluk

Rozdział III  

Od feralnego dnia włamania jak i zdewastowania przez trójkę nastolatków życie w kamienicy toczyło się swoim rytmem. Przynajmniej dla wszystkich oprócz Elżbiety. Jej przyjaciele jakoś specjalnie się tym nie przejmowali. Po całej akcji powiedzieli jedynie, że ma udawać, że nic nie wie. Ktokolwiek by pytał, ma mówić, że cały dzień spędziła z chłopakami, a o 22 rozstali się. Poszła spać. Palili papierosy, gadali o szkole, czy o innych pierdołach. To wszystko. Żadnych szczegółów, które mogłyby namieszać.  

Jednak dla niej nie było to takie łatwe. Jej myśli cały czas krążyły wokół tego co zrobili. Sama nie wiedziała, dlaczego dała się namówić na coś tak idiotycznego. Dokonała aktu włamania oraz wandalizmu. Mogli dostać za to kilka lat więzienia.  

Eli nie chciała trafić do więzienia. Nie chciała dzielić z kimś pryczy, czy załatwiać się na oczach innych. Do tego jeszcze nie dostałaby się na żadne studia. To zrujnowałoby jej życie.  

Pierwszej nocy po włamaniu Elżbieta nie mogła zmrużyć oka. Bała się, że w każdej chwili do jej domu wparuje milicja. Wywloką ją z łóżka, zakują i Bóg jeden wie co jej zrobią.  

Zaczęła snuć tak absurdalne teorie, że nie zmrużyła oka do rana. Nawet wyczerpanie do granic możliwości nie pozwoliło jej odpocząć od tych myśli. Grążyły jej po głowie przez kilka dni. Sumienie nie pozwalało jej odpocząć, a najgorsze było to, że nie mogła nikomu powiedzieć.  

Rodzice odpadali już na samym początku. Nie chciała przysparzać im więcej kłopotów niż mieli. Może i byli w tej chwili stabilni finansowo, przynajmniej na tyle na ile mogą być nauczyciele. Jednak nie chciała sprawiać problemów. Nowe metody leczenia, czy jej szkoła kosztowały. W tej chwili nie musiała brać udziału w jakiś nowych terapiach, które zwróciłyby jej głos. Lekarze od pewnego czasu mówili, że nie ma na to szansy.  

Jan i Andrzej również odpadali. Próbowała z nimi rozmawiać, ale zbyli ją. Naprawdę było jej z tym źle.  

W pewnym momencie chciała pójść do doktora i go przeprosić. Jednak milicji na razie nie było. W taki sposób mogła naprawdę ściągnąć na siebie nie małe kłopoty. Odpuściła tak szybko jak tylko ten pomysł pojawił się w jej głowie.  

Dopiero pod koniec tygodnia Eli zaczęła myśleć inaczej. Nieświadomie szukała sposobu, aby uciszyć swoje sumienie.  

Zaczęła usprawiedliwiać swoje działanie. Uznała, że chłopcy mieli rację. Zrobili to co musieli. Faust jest podejrzany. Nikt o nim nic nie wie. Czy to tutaj, czy w Bydgoszczy. Zamiast tego krążą o nim dość niepokojące plotki. A jednak z nich, ta z kotami w lodówce okazała się prawdą. Zaczęła wierzyć, że inne plotki jakie usłyszała na jego temat również są po części prawdziwe. Wmawiała sobie, że Henryk Faust to zła osoba i nie powinno jej być go szkoda.  

Uciszyło to na jakiś czas jej wyrzuty sumienia, jednak nie na długo.  

Niedziela zwykle była dniem, gdy Elżbieta mogła oddać się czemuś co kocha, a jednocześnie powoduje tyle bólu.  

- Może zrobimy małą przerwę? - zaproponowała pani Maria, matka Jana. Była nauczycielką gry na instrumentach. Od dziecka uczyła Elżbietę gry na pianinie od kiedy odkryła jej talent.  

Pamiętała jak piękny głos miało to dziecko. Iście anielski. Gdy Elżbieta śpiewała porywała za sobą ludzi, a była tylko dzieckiem. Nieoszlifowanym diamentem, którym można było pokierować. 

Niestety zanim zdążyła rozkwitnąć, już zwiędła.  

Eli jako dziecko zachorowała. Poważne zapalenie krtani. Sama nie pamięta tego okresu zbyt dobrze. Większość czasu przeleżała wtedy w łóżku z wysoką gorączką i ostrym bólem gardła. Pamięta jeszcze jakieś osoby, które przemykały po jej pokoju. Rodzice oraz inni dorośli. Chyba sąsiedzi, który się nią zajmowali, gdy jej rodzice musieli pracować. Potrzebowali wtedy pieniędzy. 

Nie tylko na leczenie Elżbiety, ale również z powodu zaległych rachunków.  

W tamtym czasie jej ojciec stracił pracę z powodu redukcji etatów. Chwytał się każdej możliwej pracy jakiej mógł. Czy to pomoc przy wnoszeniu mebli, czy roznoszenie gazet. Nie odpuszczał też szukając pracy jako nauczyciel. Jednak nie było to takie łatwe w połowie roku szkolnego.  

Niestety, za długo zajęło im załatwienie odpowiednich leków. Pojawiły się komplikacje po jej chorobie.  

W wieku 12 lat Elżbieta straciła głos.  

Dla dziecka jeszcze tak młodego oznaczało to przewartościowanie całej jej normalności. Musiała psychicznie pogodzić się z tym, że nigdy więcej nie zaśpiewa. Nigdy nie osiągnie swoich marzeń.  

W tamtym czasie nie uznawano czegoś takiego jak depresja. Nie mówiono o niej i nie zdawano sobie sprawy z tego jakie może nieść konsekwencje.  

Eli w tamtym czasie niewiele wychodziła z pokoju, czy porozumiewała się z kimkolwiek. Wszyscy uznali, że po prostu potrzebuje czasu. Dano go jej, jednak to nie wystarczało. Nie chciała się uczyć języka migowego, czy chodzić do nowej szkoły. Była zła na te zmiany. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Jedyne co wychodziło z jej gardła to coś na kształt skrzeków.  

Wtedy przestała w ogóle podejmować próby odezwania się.  

Jej życie zmieniło się po kilku miesiącach, gdy jej przyjaciele-sąsiedzi Janek i Andrzej wpadli jednego razu do jej pokoju. Siłą wyciągnęli ją z pokoju na podwórko. Chcieli ją jakoś namówić do gry w piłkę, czy w berka. Jednak ona uparcie siadała na ławce. Chłopcy robili to każdego dnia. Namawiali na grę albo siadali obok i mówili co dzieje się w szkole. Krok po kroku ich przyjaciółka wracała do siebie.  

Do dzisiaj jest za to wdzięczna chłopakom. Chociaż im tego nie powie, jest naprawdę szczęśliwa, że los dał jej takich przyjaciół. Nawet jeśli czasami brak im rozsądku czy taktu.  

Jest im wdzięczna za to, że traktowali ją normalnie. Jakby to, że straciła głos w ogóle ich nie obchodziło. Teraz też to nie grało roli.  

Eli mogła zachować przy nich cząstkę dawnego życia. Muzyka również jej to dawała. Dawne szczęście i radość jaką czuła podczas śpiewu.  

Dalsza gra na pianinie dawała jej ukojenie. Mogła choć na chwilę zapomnieć, że jej marzenia legły w gruzach.  

Teraz pani Maria, matka Jana zarządziła przerwę. Poszła jak zwykle zrobić im herbatę ziołową do picia. W tym czasie Elżbieta podeszła do okna w salonie.  

Pani Marii zwykle trochę zajmowało parzenie herbaty. Eli mogła spokojnie wyciszyć się oglądając życie na wewnętrznym dziedzińcu kamienicy. Dzisiaj było spokojniej niż zazwyczaj.  

Wszyscy mężczyźni i chłopcy oglądali jakiś mecz. Eli nie bardzo wiedziała kto gra, ale niewiele ją to interesowało. Ważne było to, że wszyscy męscy domownicy - oprócz doktora Fausta, bo niego Eli nie brała pod uwagę - przebywali w mieszkaniu wujka Toma. Jedynego który miał telewizor.  

Elżbieta westchnęła. Nie bardzo rozumiała tą fascynację piłką. Ją nudziła. Oparła się o framugę okna przyglądając się kamienicy.  

Nikogo nie było na podwórku, jednak nie było to dziwne ze względu na mecz. Ciotki pewnie korzystały z tego, że ich mężowie są zajęci i pewnie plotkują. Matka Eli pewnie też jest u któreś z ciotek na kawie.  

Eli patrzyła jak w niektórych oknach przemykają postacie, kręcąc się po mieszkaniach. Ktoś otworzył okno. Ktoś inny na krótką chwilę pojawił się na tarasie. Jednak uwagę Elżbiety przykuła kobieta z małym dzieckiem na rękach.  

Kobieta wyglądała na dwadzieścia parę lat. Eli nie mogła się jej przyjrzeć, więc nie widziała jej zmęczonej twarzy. Worków pod oczami, czy kilku pasm włosów opadającym w nieładzie na jej twarz.  

Nie mogła też zauważyć jak dziecko, trzyletni chłopczyk. Jego twarz pokrywały rumieńce, a jego oddech był ciężki. Jedyne co Elżbieta mogła stwierdzić przyglądając się im, że coś jest nie tak jak powinno.  

Kobieta podeszła do jej klatki schodowej. Może gdyby podeszła do innej, Eli by się nie zainteresowała. Lecz zwykła ciekawość oraz zwykła chęć zajęcia się czymś była silniejsza.  

Elżbieta spodziewała się, że za chwilę zobaczy, którąś z ciotek, a kobieta okaże się koleżanką, która nie miała co zrobić z dzieckiem, więc wzięła je na plotki. Nieznajoma wcisnęła klawisz na domofonie, rozmawiając z kimś przez chwilę.  

Jakie było zdziwienie nastolatki, gdy drzwi klatki otworzył doktor Faust. Uśmiechnął się przyjaźnie do kobiety, zapraszając ją do środka.  

Zaskoczyło to Eli, nie spodziewała się, że to doktorka może ktoś przyjść. Przez moment przeszło jej przez myśl, że to jego żona. Ale szybko to odrzuciła. Gdyby tajemnicza kobieta była jego żoną, wprowadziłaby się z nim.  

Może kochanka? W to by bardziej uwierzyła.  

Nastolatka odnotowała w pamięci, że będzie musiała się podzielić tym faktem z przyjaciółmi. Może uda im się czegoś razem dowiedzieć?  

Jednak z rozmyślań wyrwał ją głos pani Marii. Elżbieta odwróciła się w stronę drzwi do kuchni. Kobieta stała w nich. 

- Idę naprzeciwko do Oliwii po cukier - oznajmiła kobieta, a następnie zniknęła za drzwiami. Następnie rozległy się kroki oraz trzask drzwi.  

Elżbieta westchnęła. Jej lekcja znowu się przedłuży. Ciotka Oliwia to siedemdziesięcioletnia wdowa. Mieszka sama od kiedy kilka lat temu wyprowadziły się jej dzieci. Od tego czasu żyje sama. Wykorzystuje każdą okazję do “krótkich” pogawędek, które najkrócej trwały półgodziny.  

Eli miała teraz czas dla siebie. Mogła przeczytać, którąś z książek pani Marii. Kobieta nie miała nic przeciwko temu, aby ktoś czytał jej książki. Szczególnie Eli, która była ulubienicą pani Marii. Głównie dlatego, że kobieta uważała, że Elżbieta ma dobry wpływ na Jana.  

Nastolatka zaczęła w to wątpić, szczególnie po tym jak nie udało jej się odwieść chłopaków od włamania. 

Chodziła po pokoju rozglądając się. Nie miała ochoty czytać czy przyglądać się zdjęciom Janka z dzieciństwa. Po za tym sama była z nim oraz Andrzejem na większości z nich.  

Czas niemiłosiernie jej się dłużył. Chciała nawet w pewnym momencie usiąść przy fortepianie i samodzielnie zająć się analizą jednego z utworów Chopina. Jednak zrezygnowała z tego. To była jedyna rzecz jakieś Pani Maria nie lubiła. Analiza utworów bez nauczyciela. Mówiła, że bez nauczyciela można wyrobić sobie błędne nawyki, które trudno potem oduczyć.  

Odpuściła.  

Podeszła do okna, ponownie opierając się o framugę. Niewiele się zmieniło od kiedy odeszła od okna. Przynajmniej tak zdawało jej się na początku. Nieświadomie przyglądała się oknom mieszkania doktora. Widziała w jednym pokoju przemykające cienie. Przypatrywała im się chwilę, dopóki nie zniknęły w głębi pokoju.  

Kilka minut później Eli zauważyła te same trzy osoby, wychodzące z klatki. Faust towarzyszył tamtej nieznajomej kobiecie oraz dziecku. Doktor uśmiechał się, co ponownie zaskoczyło nastolatkę. Nie wiadomo, dlaczego, uznała, że ktoś taki jak on nie uśmiecha się.  

Tylko kim dokładnie był doktor Faust?   

Tego Elżbieta jeszcze nie wiedziała, ale obraz jaki miała w głowie do tej pory zaczął ulegać zmianie. Uświadomiła sobie coś.  

Dziecko, które trzymała wcześniej kobieta. Teraz sobie to uświadomiła. Było niemrawe. Może chore?  

Teraz gdy wychodzili z kamienicy, dziecko trzymało swoją mamę za rękę. Wyglądało żywiej i rzeczywiście tak było. Dziecko było chore. Miało bardzo wysoką gorączkę od kilku dni. 

Tylko Henryk Faust zdołał mu pomóc. Nieznajoma kobieta była naprawdę wdzięczna temu doktorowi. Usłyszała o nim z plotek. Cudowny doktor, który może wyleczyć każdą chorobę. Jakiś mężczyzna powiedział jej o tym lekarzu, gdy wychodziła ze szpitala. Tam nikt jej nie potrafił pomóc. Nikt nie wiedział co dolega jej synkowi.  

Tylko ten człowiek mógł mu pomóc. Doktor Henryk Faust. Na początku wątpiła w niego. Sądziła, że to plotki. W szczególności zaczęła mieć największe obawy, gdy kazał jej opuścić gabinet.  

Wahała się czy nie wyjść. Jednak on był jej ostatnią szansą. Musiała mu zaufać. Opłaciło jej się. Doktorowi Henrykowi zajęło niespełna kwadrans, aby wyleczyć jej syna. Nawet jeśli nie wie jak to ją to nie obchodzi. Jej synek jest zdrowy. Nie ważne za jaką cenę. Chociaż cena to ją chyba najbardziej zaskoczyła.  

Doktor Faust rozmawiał z nią jeszcze na placu. Mówił naprawdę dziwne rzeczy. Powiedział, że nie weźmie od niej pieniędzy. Nie ważne jak bardzo nalegała. Za każdym razem odmawiał. Na koniec powiedział jedynie, że los kiedyś się o nią upomni, jeśli nie jest godna. Nie bardzo zrozumiała o co mu chodzi. Może kiedyś ją o coś poprosi?  

Mógł. Jeśli będzie miała kiedyś okazję mu się odwdzięczyć zrobi to bez wahania.  

To było coś czego Elżbieta nie widziała i nigdy się nie dowiedziała. Jednak po tym jak zachowywali się na dziedzińcu domyśliła się, że doktorek jakoś im pomógł.  

Eli jakoś poczuła się źle. Znowu poczuła ten ciężar na barkach.  

Odeszła od okna, gdy usłyszała kroki. Pani Maria wróciła. Wypiły razem herbatę i wznowiły lekcje.  

- Zwolnij, błagam! - powiedział błagalnie Andrzej. Był już zmęczony. Naprawdę miał już dość. Jego ulubiona drużyna przegrała mecz, a to starczyło, aby zepsuć mu resztę dnia. Myślał, że spotkanie z Elą mu to jakoś wynagrodzi. Zwykle tak było. Po prostu spotkanie z nią jakoś poprawiało mu humor. Ale dzisiaj wszechświat próbował go wkurzyć. - Nawet ja nic nie zrozumiałem! - wręcz krzyknął.  

Podziałało. Eli jak trafiona piorunem przestała wymachiwać rękoma. W pokoju zapanowała cisza. Panowała tutaj ciężka atmosfera. Wszyscy wydawali się czymś zdenerwowani. Zaniepokojeni.  

- Czy ty mnie obraziłeś? - przerwał ciszę Jan, który też lekko zmęczony. Głównie było to spowodowane późną porą spotkania.  

Andrzej spojrzał na Janka wzrokiem, który, gdyby tylko mógł zabiłby. A naprawdę nie chciał znowu wybuchnąć. Nie przy Eli. Ona nigdy go takiego nie widziała i wolał, aby tak zostało.  

Janek od razu zrozumiał co oznacza to spojrzenie. Zamilkł jak posłuszne dziecko. Nie chciał patrzeć jak jego kolega wpada w szał. Nie był to zbyt przyjemny widok. Nie chciał też przestraszyć Elżbiety. Na to mu nie pozwoli.  

- Skoro już wszystko ustaliliśmy - powiedział Andrzej, tupiąc lekko nogą. Musiał znaleźć sobie jakiś sposób na odprowadzenie tego napięcia. - To co chciałaś nam powiedzieć. Tylko powoli.  

Eli wzięła głęboki wdech i zaczęła powoli migać chłopakom co widziała. Na początku zbyli tą sprawę, mówiąc, że nie jest to nic dziwnego. Wizyta u lekarza. Ma gabinet w domu, więc to normalne. Jednak dziewczyna próbowała ich przekonać, że Faust to jednak dobry człowiek, a przynajmniej nie tak zły za jakiego go mieli.  

- A mówisz nam to wszystko, bo? - zapytał Andrzej poddenerwowany. Z każdym zdaniem coraz mocniej i szybciej uderzał piętą o ziemię. Wiedział do czego zmierza ten wywód Eli.  

Musimy się przyznać. Ponieść konsekwencje... - zaczęła migać, jednak przestraszył ją Andrzej. Wstał tak gwałtownie z krzesła o mało go nie wywracając. Eli zamilkła momentalnie. Stałą w miejscu jak zamrożona. Pierwszy raz widziała taką reakcję u Andrzeja.  

Jan wiedział, że Andrzej jest na granicy. Oni też się martwili tym, że Faust mógł zgłosić włamanie. Podejrzewali, że to zrobił, bo kto normalny by nie zgłosił takiej dewastacji jakiej tam narobili. Mogli mieć naprawdę wielkie kłopoty. Wysoka grzywna, czy nawet kilku miesięczny areszt. Jednak uznali bez Eli, że jeśli milicja nie przyjdzie po nich do końca tygodnia, raczej się nie pojawi później.  

Dzisiaj mijał ostatni dzień. Nie zjawili się, więc chłopcy uznali, że mogą odetchnąć z ulgą. Nie czuli się winni. Dla nich doktorek był dziwakiem, więc nie czuli wyrzutów sumienia. Nawet jeśli Eli opowiedziała im co dzisiaj widziała. To była jego praca, więc nie ma w tym nic dziwnego.  

Jednak to co chciała zrobić Eli, to pchanie się pod nóż. Nie mogli na to pozwolić. Ale nie w taki sposób... 

Jan szybko wstał, chwytając Andrzeja za ramię. Chłopak stanął, ale nie odzywał się. Nawet nie patrzył na Elżbietę. Dziewczyna nie bardzo wiedziała co się dzieje. Zaczęła się trochę bać.  

- My już lepiej pójdziemy - powiedział stanowczo Jan, czego Eli też się nie spodziewała. Żadne z nich już potem nic nie powiedziało, tylko rozstali się w ciszy.  

Trójka przyjaciół pierwszy raz zrozumiała, że dzieje się między nimi coś złego. Nigdy wcześniej nie zauważyli, że między nimi istnieją pewne rzeczy, których nigdy nie poruszyli. Nie zauważyli ścian, które ich dzielą.  

Tylko jedna osoba widziała je wyraźnie i wiedziała, co zrobić z tą wiedzą.  

Elżbiecie trudno było się pozbierać po dzisiejszej kłótni z chłopakami. Nie potrafiła sobie znaleźć miejsca, co zaniepokoiło jej rodziców. Próbowali z nią porozmawiać, jednak Eli zbyła ich, migając, że jest zmęczona. Zamknęła się w swoim pokoju.  

Po jej głowie krążyło wiele myśli. Większość z nich dotyczyła tego, że nigdy nie widziała, aby jej przyjaciele tak się zachowywali. Agresywna strona Andrzeja, czy poważna postura Jana. To było do nich niepodobne.  

Eli zaczęła myśleć, że nie zna swoich przyjaciół tak dobrze jak myślała. Uważała, że jej niepełnosprawność nic nie zmieni w ich relacji. Różne szkoły. Myślała, że to nic nie zmieni, że dalej będą najlepszymi przyjaciółmi.  

Spędzali ze sobą każdą minutę, gdy wracali ze szkoły i każdy weekend. Wyjątkiem były tylko lekcje muzyki czy mecze piłki nożnej. Chociaż od czasu do czasu zdarzało się pójść Eli na mecz chłopaków. Głównie dlatego, że zapraszał ją Janek, który nie odpuszczał, dopóki się nie zgodziła.  

Elżbieta w ponurym nastroju usiadła na parapecie. Ściągnęła nogi pod brodę, a następnie oplotła je rękoma. Czuła się naprawdę źle.  

Wiedziała, że nie może pójść na milicję. To odpadało od samego początku. Uznała, że lepiej też nie denerwować bardziej Andrzeja i nie przyznawać się przed Faustem. Ale nie mogła tego tak zostawić. Naprawdę było jej wstyd jak się zachowała. Chciała przeprosić i jakoś odpokutować. Tylko, czy chłopcy nie mieli racji? 

Jeśli by się przyznała doktorek mógłby ich oskarżyć...  

Naprawdę chciała jakoś pomóc tylko jeszcze nie wpadła na rozwiązanie.  

Z zamyślenia wyrwała ją kolejna dziwna scena jakiej była dzisiaj światkiem. Widziała jak z jej klatki schodowej na dziedziniec wyszła Amelia. Dziesięciolatka z wschodniej części kamienicy. Miała na rękach małego kotka z zabandażowaną łapką. Amelia uśmiechała się od ucha do ucha w stronę doktorka, który też lekko się uśmiechał.  

Eli zrozumiała, że musiał zająć się tym kotkiem. Uśmiechnęła się lekko. Przez myśl przemknęło jej, że ktoś kto pomaga dziecku nie może być zły. Podjęła decyzję. Jakoś pomoże Faustowi, ale na swoich zasadach.  

Henryk obserwował jeszcze jak Amelia znika w wschodniej klatce schodowej. Westchnął ciężko.  

- Już na ciebie nie patrzy - rozbrzmiał cicho męski głos dochodzący za pleców Fausta.  

Doktor nawet nie zareagował. Już dawno się przyzwyczaił do takich nagłych wywodów swojego demonicznego towarzysza. Minęło już tyle czasu od kiedy pierwszy raz się spotkali, więc poznali się bardzo dobrze. Jednak Faust nie ujawnił wszystkich swoich kart na początku, dzięki czemu stary zakład już nie obowiązywał. Wystarczyło tylko lekko przenegocjować zasady. Dzięki czemu Faust zyskał demona na swoich usługach.  

Co prawda, gdyby Mefistofeles nie chciał dotrzymać obietnicy zawsze mógł ją złamać. Ale jak kiedyś przyznał, Faust jest zbyt interesującą osobą, aby odpuścić sobie jego towarzystwo.  

- Widać na razie wszystko idzie zgodnie z twoim planem, prawda? - odrzekł Mefistofeles, skrywający się w cieniu Fausta.  

- Wątpisz we mnie? - odparł z przekąsem Henryk, uśmiechając się kpiąco.  

- Nie. Skądże. Na pewno dostarczysz mi rozrywki - powiedział demon z powagą w głosie. - Pytanie tylko, czy wiesz, co musisz wiedzieć - dodał Mefistofeles, uśmiechając się diabelsko. Obnażył przy tym swoje kły.  

Jak bardzo uwielbiał mącić w umyśle Fausta. Widzieć dosłownie sekundę zwątpienia na jego twarzy, którą za wszelką cenę stara się ukryć. W szczególności, że Mefistofeles pierwszy zauważył pewien drobny szczegół jakiego dotąd nie mógł zobaczyć Faust.  

Małego elementu układanki, który mógł zadecydować o wszystkim.  

 



 (ciąg dalszy nastąpi)


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation