Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

graficzny identyfikator działu FELIETONY

Niemy głos (2) / Dominika Danieluk

Rozdział II  

 

Krople deszczu dudniły o parapet. Spokojnie i miarowo uderzały o metalowy blat.  

Był to pierwszy deszcz od kilku dni. Przyniósł on wielu spragnioną ulgę od upalnych dni. Żar jaki nawiedzał miasto, był już tylko wspomnieniem. Jednak niektórzy ludzie już tęsknili za słońcem, ciemne chmury często przypominały niechciane wspomnienia.  

Deszcz przywodził wielu ludziom na myśl stratę czy ból. Wspomnienia, które zakopało się głęboko w sercu. Jednak wiesz, że dalej tam są i echem odbijają ci się w głowie. W takim kiepskim nastroju czuła się właśnie Elżbieta.  

Opierała się o framugę okna, podkulając nogi. 

Nienawidziła takiej pogody. Wpatrywała się w spływające krople deszczu po szybie. Odpływała myślami w stronę przeszłości, nie zwracając na to co dzieje się w teraźniejszości.  

Jan siedział na fotelu przy biblioteczce w pokoju Eli. Mówił zawzięcie o kolejnym meczu piłki nożnej jaki ma się odbyć pod koniec czerwca. Jan chciał przedstawić na kolejnym treningu swoją strategię jaką opracował, jednak Andrzej nie mógł się na tym skupić.  

Udawał, że słucha Janka co jakiś czas przytakując mu, czy mówiąc, że to dobry pomysł. Nie przejmował się tym, że jego przyjaciel pogrąża się w zawiłych i zbyt skomplikowanych strategiach. Wiedział, że trener szybko spacyfikuje nadmierny zapał Janka. Jako jedyny umiał go ostudzić czy sprowadzić do pionu, po tym jak jego ojciec wyszedł i nie wrócił.  

Jakoś nikt o tym nie rozmawiał. Jan powiedział, że jak ojciec ma go gdzieś to on jego też. Pani Maria też sobie dobrze radziła. Zdawało się, że przez to, że jego ojciec zostawił ich zaczęło im się układać.  

Jednak Andrzej taksował wzrokiem swoją przyjaciółkę. Siedziała skulona na parapecie. Często gdzieś odpływała myślami, wydawała się wtedy odległa. A on nie wiedział, dlaczego. Eli rzadko dzieliła się z nimi swoimi uczuciami. Zwykle mu to odpowiadało. Mężczyźni nie gadają o uczuciach, ale Eli wydawała się samotna. A nie tego chciał. Tylko jak miał się zachowywać?  

Gdy on się tak zachowywał pomagało tylko jedno. Sprawdził swoje kieszenie. Kiwnął głową. Miał wszystko.  

Wstał z drugiego fotela, zupełnie ignorując Janka, który lekko się oburzył. Jednak Andy się tym nie przejmował. Wiedział, że Jankowi szybko przejdzie. 

Westchnął, podchodząc do Eli. Dziewczyna podniosła lekko głowę, patrząc na chłopaka. Andy machnął tylko ręką, aby zeszła z parapetu. Spojrzała na niego lekko mrużąc oczy. Chłopak w odpowiedzi pogonił ją tylko.  

Dziewczyna z lekkimi oporami opuściła swoje bezpieczne schronienie. Nie bardzo lubiła jak ktoś jej przeszkadzał. Była lekko zła, że przyjaciel wybił ją z zamyślenia. Jakoś nie mogła się dzisiaj pozbierać. Trudno jej było określić, dlaczego. Jakby miała określić swój nastrój określiłaby go jako rozbitego. 

Westchnęła ciężko, siadając na łóżku. Przyglądała się poczynaniom swojego kolegi.  

Andrzej siłował się trochę z drewnianą klamką od okna. Elżbieta stuknęła Andrzeja w ramię, żeby zwrócić jego uwagę.  

Chłopak spojrzał na nią już lekko poirytowany, że nie idzie po jego myśli.   

Podnieś trochę klamkę - zamigała dziewczyna.  

Andrzej zastosował jej rady. Podniósł lekko rączkę i od razu mógł otworzyć okno otworzył je na oścież. A zimne powietrze wdarło się do środka. Eli wzdrygnęła się, gdy zimne powietrze opatuliło ją. Przeszedł ją dreszcz, jednak szybko się przyzwyczaiła. Andrzej usiadł na parapecie, a następnie klepnął miejsce obok siebie.  

Eli zignorowała to. Jakoś nie chciało jej się siedzieć w przeciągu.  

- No rusz się - pogonił ją Andrzej. A dziewczyna z lekkim ociąganiem ruszyła się. Usiadła obok chłopaka, a przed oczami wymachiwał jej małą paczką z niebieskim paskiem oraz napisem “Popularne”.  

Nie palę - zamigała Eli, a następnie odsunęła paczkę od siebie.  

- Daj spokój - powiedział Andrzej, wyciągając z paczki jednego papierosa. - Głosu już ci nie odbiorą - zażartował chłopak, a Eli uśmiechnęła się z przekąsem.  

- Ej, a ja to pies? - oburzył się Jan, który od kilku minut, był ignorowany przez swoich przyjaciół.  

- Nie szczekaj tak, bo ci założę kaganiec - odparł Andrzej, kierując paczkę w stronę kolegi. Ten wyciągnął papierosa, a następnie zabrał kumplowi metalową zapalniczkę.  

Eli wzruszyła ramionami. Nie ma nic do stracenia. Wzięła jednego papierosa, a następnie przejęła zapalniczkę. Obaj chłopcy już od jakiegoś czasu palili, więc byli przyzwyczajeni. Jednak dla Elżbiety była to nowość.  

- To idziemy? - zapytał Jan, wypuszczając dym. Eli wzięła swojego papierosa do ust, jednak to co mówił jej znajomy było dziwne.  

- Niby gdzie? - zapytał Andy, nie bardzo wiedząc o co chodzi kumplowi.  

- Słuchaliście mnie w ogóle? - spytał Janek, jednak jego przyjaciele bez oporów pokiwali przecząco głowami. Janek wzniósł oczy do nieba. Jednak powstrzymał się od uwag. - Mówiłem o tym doktorku. Nie wydaje wam się podejrzany?  - zapytał wymachując fajką.  

- Podejrzany? - zamigała Ela, a potem zaciągnęła się papierosem. Paliła pierwszy raz, więc nie miała doświadczenia w tej kwestii. Czuła jak dym podrażnił jej gardło. Zaczęło ją niemiłosiernie drapać. Ostry kaszel był nieunikniony.  

Chłopcy śmiali się, mówiąc coś o świeżakach i paleniu. Przypominali też sobie jak oni pierwszy raz palili papierosy. Pamiętali jak oni też dławili się dymem. Jednak dla Eli, osoby, która straciła głos gardło było dosyć delikatne.  

Musiała, aż wyjść i napić się wody.  

Gdy wróciła zorientowała się, że jej przyjaciele nawet nie zmartwili się jej wyjściem. Rozmawiali zawzięcie, popalając przy tym.  

- Dobra - zaczął Andrzej, gasząc papierosa na zewnętrznym parapecie. - Na początku myślałem, że świrujesz, ale to ma sens - odparł Andrzej.  

- Widzisz - dodał Jan, wymachując papierosem.  

W czym ma rację? - zapytała nastolatka, trochę bojąc się odpowiedzi. Jeśli ci dwaj zaczynali się dogadywać w sprawie teorii Jana oznaczało to kłopoty. Przynajmniej, jeśli zostaną złapani.  

- Z tym, że ten Faust to dziwak - odrzekł Andrzej, wyjmując kolejnego papierosa z paczki. Jednak Eli zabrała mu paczkę.  

Mam po tym kaszel - wyjaśniła dziewczyna, odkładając paczkę na stolik nocny. - Oddam jak będziecie wychodzić.  

- Niech ci będzie - machnął ręką Andrzej. - Ale wracając... 

- Faust to dziwak - wtrącił Janek, jak to miał w zwyczaju, wchodzić komuś w słowo. Oboje, Andrzej oraz Elżbieta spojrzeli wymownie. Chłopak już wiedział, co to dla niego znaczy. - Spokojnie, już nie przerywam - dodał, podnosząc ręce w geście poddania.  

- Skoro mogę już mówić to - zaczął Andrzej, biorąc paczkę papierosów, a następnie schował ją do kieszeni spodni. - Sam widziałem jak Faust wczesnym rankiem wracał do mieszkania z małym czarnym workiem. Może rzeczywiście trzyma w domu martwe koty - dokończył Andrzej, lekko się przy tym wzdrygając. Chyba wyobraził sobie te martwe koty w worku. Jednak nie mógł być pewien w stu procentach, to były tylko przypuszczenia. To właśnie siła plotki.  

- Mówiłem! - podniósł się gwałtownie Janek, lekko strasząc tym Eli. - Sam widziałem, jak wracał na ranem i coś ukrywał!  

Jednak jego entuzjazm szybko ugasiła Elżbieta, uderzając go w głowę. Chłopak natychmiast przestał i usiadł.  

Idioci! - zamigała wściekle Elżbieta. - To jest lekarz! A dyżury do późna to dla nich codzienność! 

El. Zwolnij. Nic nie rozumiemy, jak robisz to za szybko - powiedział spokojnie Andy.  

Elżbieta miała ochotę na nich krzyknąć, jednak nie mogła. Czasami jej przyjaciele doprowadzali ją do szału. Zachowywali się jak dzieci. Małe rozwydrzone dzieciaki, które tylko szukały sensacji.  

Była też wściekła na coś jeszcze, jednak to była rzecz, której nie chciała przed sobą przyznać. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Nie mogła mówić. Była to jej słabość. Powód jej bezsilności. Na to była najbardziej wściekła w takich sytuacjach. Niezrozumiała i jednocześnie taka samotna.  

Wzięła swój notatnik ze stolika, a potem szybko nabazgrała swoją odpowiedz. Wyrwała kartkę, a potem podała chłopakom. 

- Dobra. Może z tymi dyżurami masz rację - powiedział na swoją obronę Andrzej, odkładając kartkę Eli. - Ale nie uważasz, że zachowuje się dziwnie? Z nikim nie rozmawia. Wymyka się. Wręcz ukrywa przed innymi. I nikt o nim nic nie wie!  

- Racja! - znowu wtrącił się Janek, jednak tym razem przyjaciele go nie zgromili. - Nie można nic o nim znaleźć. Wujek spod 15 dzwonił do szpitala w Bydgoszczy. Jego kuzyn jest tam ordynatorem. Podobno to stamtąd przeniósł się ten doktorek, jednak nikt tam nie słyszał o Henryku Fauście - zakończył chłopak podnosząc głos. - I jak to przebijesz?! 

Elżbieta patrzyła na chłopaków lekko zmieszana. To już rzeczywiście było podejrzane. Facet miał na swoim polonezie bydgoskie blachy. Sam nawet mówił, że pracował tam pracował. Nie bezpośrednio Elżbiecie, ale któraś z ciotek go o to pytała, a ona tylko tak przypadkiem usłyszała. Musiało coś być. Nawet ludzie, którzy przywieźli rzeczy Fausta, gadali, że przyjechali z samej Bydgoszczy.  

Faust nie mógł pojawić się znikąd. Eli chciała powiedzieć, a raczej zamigać chłopakom, że może doktorek zmienił nazwisko. Tylko, że po co by to robił?  

Jeśli naprawdę zmienił nazwisko oznaczało to, że chciał odciąć się od przeszłości. A to znaczyło tylko jedno.  

Musiał mieć kłopoty i znać kogoś na wysokim szczeblu, że udało mu się wynieść.  

Mimo, że Eli nie chciała się zgadzać ze swoimi przyjaciółmi. Wiedziała, że to może doprowadzić do czegoś złego. Ale nie mogła odmówić im racji.  

Może Janek i Andy mają rację?  

Może Faust spod dziesiątki to, rzeczywiście jakiś psychol?  

Elżbieta westchnęła ciężko. Miała naprawdę złe przeczucia co do tego.  

To co planujecie? - zapytała w końcu Eli.  

Chłopcy spojrzeli po sobie z błyskiem w oku. Gdy Eli wyszła po szklankę wody, oni zdążyli wszystko zaplanować. Brakowało tylko jednej drobnej rzeczy.  

- Chcemy przeszukać mieszkanie doktorka - oznajmił Andrzej z pełną powagą.  

Tego Elżbieta się nie spodziewała. Zwykle to Jan był pomysłodawcą takich zwariowanych idei. Ale teraz wyglądało na to, że to pomysł Andrzeja. Zmartwiło ją to. Zwykle się tak nie zachowywał. Stanowił swego rodzaju głos rozsądku, ale teraz? 

- Tylko nie wiemy, kiedy to zrobić - dodał Andrzej, bawiąc się zapalniczką. - Musielibyśmy dowiedzieć się, kiedy ma dyżury, żeby... 

Dzisiaj go nie ma - wtrąciła się Eli, a chłopcy spojrzeli na nią lekko zaskoczeni. Spojrzeli po sobie, zastanawiając się czy ich przyjaciółka czegoś nie ukrywa. Jednak ona szybko rozjaśniła wszelkie wątpliwości, widząc miny chłopaków. - Widzę z mojego pokoju jego mieszkanie. Widzę, kiedy wychodzi i wraca.  

Jan oraz Andrzej zgodnie kiwnęli głowami na znak zrozumienia, jednak dla Andrzeja było to logiczne wyjaśnienie. W końcu mieszkanie Elżbiety znajdowało się na ścianie zachodniej, a Fausta na północnej. Eli nie musiała się nawet wychylać, aby mieszkanie doktorka oraz wspólną klatkę. Widziała jak wchodził i wychodził z kamienicy.  

Faust mieszkał też tutaj już koło dwóch tygodni, więc Elżbieta była przekonana, że dzisiaj doktorek już nie wróci na noc do domu.  

Lecz innego zdania był Jan. Od początku nie ufał on doktorkowi. W duchu cieszył się, że jego przyjaciele w końcu przejrzeli na oczy i zaczęli wątpić. Mieć podejrzenia. Według niego dobrze to wróżyło. Może udałoby im się odkryć sekret doktorka, jakikolwiek on był. Jednak Jan bał się też o Eli. Była delikatna, a on to widział. Nie ważne jak bardzo dziewczyna starała się to ukryć. Janek już dawno temu postawił sobie za cel chronienie Elżbiety, nawet jeśli dziewczyna nie bardzo tego chciała. 

Trójka przyjaciół uznała zgodnie, że poczekają jeszcze do późnego wieczora. Było jeszcze za wcześnie, aby mogli pójść tam popołudniu. Za dużo osób kręciło się wtedy po kamienicy, mimo brzydkiej pogody.  

Większość dzieciaków pewnie jeszcze biegała po klatkach i dzwoniła do mieszkań, uciekając. Nie chcieli ryzykować, że jakieś dziecko ich zobaczy, a potem opowie wszystko swoim rodzicom. Wiadomo. W takim miejscu jak ich kamienica tajemnice, szybko nie mogły się uchować.  

Koło dwudziestej pierwszej nasza trójka przyjaciół wyszła z mieszkania Eli. Dzieci o tej porze już spały po dobranocce. Natomiast reszta mieszkańców zwykle nie wychodziła już z mieszkania.  

Nastolatkowe bez problemu przeszli korytarzem, aż do mieszkania Fausta. Eli jeszcze się rozejrzała po korytarzu, jednak nie zapowiadało się, aby ktoś teraz opuścił swój dom.  

Ostatnia rzecz jaka stała im na przeszkodzie to samo wejście do mieszkania doktorka. Nikt z nich nie miał klucza. Jednak chłopcy powiedzieli, aby Elżbieta zostawiła to im.  

Nie zostało jej nic innego jak ich posłuchać. Eli bacznie obserwowała jak Andrzej wyjął z tylnej kieszeni spodni dwa dość specyficznie wyprofilowane patyczki z metalu.  

Co to? - spytała Elżbieta, wskazując przyrządy.  

- Wytrych - odrzekł krótko Andrzej, jednak dla Eli było to coś nowego. Niewiele jej to mówiło. - Coś co pozwala mi otwierać każde drzwi - dodał Andy, mrugając do Janka.  

Chłopak w odpowiedzi tylko wymownie się uśmiechnął. Elżbieta postanowiła nie pytać o szczegóły, jednak w duchu cieszyła się, że nie chodzą już do tej samej szkoły. Nie chciała wiedzieć jakie numery chłopcy mogą wyciąć posiadając taki wytrych.  

Ciche kliknięcie wyrwało Eli z myśli. Patrzyła jak Andy chwycił klamkę i otworzył drzwi.  

- Dobra, Janek zostajesz na czatach - oznajmił Andrzej, wchodząc do mieszkania. Jednak powstrzymał go właśnie Jan.  

Chwycił go za ramię, ciągnąc gwałtownie do tyłu, przez co chłopak prawie się przewrócił. Andrzej chciał mu coś powiedzieć jednak nie zdążył. 

- Ty tu zostajesz! - zadeklarował Jan, trochę za głośno jak dla Eli, która lekko spanikowana zaczęła się rozglądać. Na razie nikt się nie pojawiał.  

- Nie ma mowy! - odparł Andy, strzepując rękę Janka ze swojego ramienia. Wyprostował się, aby dodać sobie pewności siebie. Jednak na Jana to nie działało, nawet jeśli był niższy od Andrzeja.  

Chłopcy nastroszyli się jak dwa koguty. Eli zaczęła mieć poważne obawy, że ktoś ich nakryje. Musiała zareagować. Nigdy wcześniej nie wkraczała w sprzeczki swoich przyjaciół. Zwykle dochodziło też do drobnych szarpanin. Teraz też się na to zapowiadało, a szarpaniny mogły sprowadzić widowisko, a ono...  

Elżbieta weszła między nich, rozdzielając przyjaciół. Oboje zaskoczeni nagłą reakcję przyjaciółki odsunęli się. Chłopcy spojrzeli po sobie. Zachowywali się jakby nagła odwaga była kubłem zimnej wody. Otrzeźwiło ich to natychmiastowo. Oboje natychmiast weszli do mieszkania doktorka, zostawiając swoją przyjaciółkę na zewnątrz.  

Dziewczyna nie bardzo wiedziała co ma teraz zrobić. Chłopcy weszli do mieszkania, a ciche szmery wskazywały na to, że zaczęli je przeszukiwać. Tylko to było wykroczenie. Mogli ostro oberwać, nie tylko od swoich rodziców.  

Ale chłopcy już tam weszli. Złamali prawo. Czy jakby uciekła to byliby źli? Raczej tak. Czy jeśli zostaliby złapani, to by ją też w to wciągnęli? Tego pewna nie była. 

Byli przyjaciółmi, tylko dlatego, że mieszkali w tej samej kamienicy i przez 8 lat chodzili do tej samej szkoły. Tylko czy oni rzeczywiście by ją obronili, gdyby było inaczej? 

Eli przeklęła w myślach, wchodząc do mieszkania.  

Już na wejściu uderzył ją zapach papieru i tuszu drukarskiego. Tak znajomy zapach przywodzący na myśl jej własny pokój. Ten zapach kojarzył jej się ze spokojem oraz bezpieczeństwem.  

Uspokoiwszy się trochę bliżej przyjrzała się mieszkaniu doktora Henryka. Rozmieszczenie pokoi było takie same jak w każdym mieszkaniu. Drzwi wejściowe, które prowadziły do salonu. W przypadku Fausta był on wypełniony książkami po sam sufit. Niektóre z nich leżały na podłodze, ułożone w niewysokiej wieże. Eli przyjrzała się kilku z nich. Tytułu większości z nich nie mogła rozpoznać. Wiedziała, że na pewno nie są to polskie książki. Jednak skórzane okładki, niektóre ręcznie wyszywane. Zdawało się jej, że doktorek mógł mieć tu niezłą kolekcję białych kruków.  

I niewiele się pomyliła z prawdą. Henryk Faust od najmłodszych lat gromadził wszelkiego rodzaju książki naukowe – o biologii, fizyce, matematyce. Jednak jego księgozbiór zawierał wiele ksiąg o ludzkiej anatomii, o tym jak funkcjonuje ludzki organizm. Ale dla niego to wciąż było za mało.  

Eli przechadzała się ostrożnie wokół chwiejnych, książkowych wież, rozglądając się.  

Salon łączył się z półotwartą kuchnią. Dzielił ją od salonu barek. O dziwo, kuchnia w przeciwieństwie do salonu nie była zagracona. Była wysprząta. W zlewie nie znajdowały się brudne naczynia. Eli nie znalazła nawet śladu kurzu. Zaskoczyło ją to.  

Salon w przeciwieństwie do kuchni zdawał się zagracony. Przynajmniej tak na początku się wydawało. Dziewczyna ponownie przyjrzała się księgozbiorom. Wpadła w jeszcze większe zaskoczenie. Na żadnej z książek nie było kurzu.  

Dla pewności przejechała palcem po najbliższej wieży. Czysto.  

Ponownie się rozejrzała. Przyjrzała się pomieszczeniu. Panował tutaj chaos, jednak był on utrzymany w czystości. Tak zdawać się mogło osobie postronnej. Ale dla samego Henryka, ten chaos, jak go określiła Elżbieta, był pewnym schematem.  

Każda książka miała swoje miejsce. Tak, aby łatwo mógł do niej sięgnąć. Wieże leżały tak, aby nie zahaczał o nie, gdy chodził po mieszkaniu.  

Z rozmyślań wyrwał Elżbietę huk. Wzdrygnęła się lekko, o mały włos nie przewracając jednej z wież. Spojrzała za siebie, skąd dochodził dźwięk.  

Janek leżał na ziemi, przygwożdżony kilkoma wieżami z książek. Przeklinał pod nosem, próbując wstać. Niedaleko stał Andy, który śmiał się do rozpuku. Trzymał się za brzuch, naśmiewając się z kolegi. Jan patrzył na niego spode łba.  

Jednak los bywa często bardziej przewrotny niż możemy się tego spodziewać.  

Andrzej śmiał się tak bardzo, nie zważając na to co się dzieje. Chciał oprzeć się o jeden z regałów. Ręka mu się ześlizgnęła przez co stracił równowagę, lądując w kolejnej stercie. Chłopcy robili przy tym tyle hałasu, że mogli pobudzić całą kamienicę.  

Elżbieta podeszła do nich, nakazując im być cicho. Na szczęście posłuchali, co ułatwiło im powrót do pionu. Jednak nie obeszło się bez zademonstrowania kwiecistej łaciny chłopaków pod nosem. Ale to wystarczyło, aby żadne z nich nie usłyszało kilku kliknięć.  

Dochodziły one z jednego z regałów. Wśród książek. Z początku niewidoczne, jednak, gdyby Eli nie porzuciłaby przyglądania się książkom, odkryła by coś interesującego.  

Mały aparat fotograficzny. Minox. Znany był też jako aparat szpiegowski. Mógł robić ostre zdjęcia już z odległości 20 cm. A trójka przyjaciół znajdowała się niecały metr od niego.  

Zrobił zdjęcie, gdy Janek zahaczył o jedną z wież, a następnie wywrócił się. Aparat uchwycił moment zanim chłopak upadł. Elżbietę, gdy wpatrywała się wprost w aparat, jednak był on za mały.  

Andrzeja, który rozglądał się przy kanapie. Cała trójka uchwycona na aparacie. Dowód idealny, z którego żadne z nich nie zdawało sobie sprawy.  

Nieświadomi tego, że już mieli zagwarantowane kłopoty, rozglądali się dalej. Janek przeglądał szafki w kuchni, a Andrzej zniknął w małym korytarzu. Prowadził on do łazienki oraz dwóch sypialni. Jednak zanim zdążyli, gdziekolwiek się ruszyć, usłyszeli kolejne trzaski. Tym razem z kuchni.  

Dźwięk tłuczonego szkła. Eli natychmiast wbiegła do kuchni. Ujrzała siedzącego na ziemi Jana naprzeciw otwartej lodówki. Obok niego leżały odłamki szkła. Jan przewracając się, strącił ręką szklankę. Chłopak wydawał się przerażony. 

Jan wskazał ręką na otwartą lodówkę. Elżbieta podeszła powoli do chłopaka. Bała się spojrzeć w stronę, którą wskazał chłopak. Nie chciała wiedzieć, co doktorek trzyma w lodówce. Czuła dreszcze na całym ciele, ale musiała.  

Odwróciła się powoli, mając zamknięte oczy. Otworzyła je dopiero, gdy była pewna, że gdy je otworzy zobaczy to wnętrze lodówki.  

Wzięła głęboki wdech i... 

- A wy co wyrabiacie? - oboje wzdrygnęli się na dźwięk głosu Andrzeja. Eli odruchowo wtuliła się w Janka. Chłopak lekko się zarumienił. - Wiecie, to dość dziwne miejsce na migdalenie się... - skwitował Andy, wskazując na otwartą lodówkę. Elżbieta natychmiast odskoczyła od chłopaka. - I to do tego, przy kotach w worku - stwierdził Andy, podchodząc do lodówki i zerkając do środka. - Dosłownie - dodał Andy, rozchylając jeden z worków.  

Elżbieta wzdrygnęła się, gdy Andrzej dotknął worka. Gdy tylko Andy się odsunął, odskoczyła od lodówki najdalej jak mogła. Zahaczając nogą o jedną z wież. Kolejne książki wylądowały na ziemi. Salon zaczynał przypominać miejsce jakieś bitwy. Co niewiele różniło się od prawdy.  

- Teraz przynajmniej wszyscy jesteśmy równi - skwitował Janek, przyglądając się Eli.  

Chodźmy stąd! - zaczęła nalegać dziewczyna, która podskórnie czuła, że robią źle. Powinni stąd iść, póki nie narobili większych szkód. Wszystko szło nie tak jak zaplanowali. Rozrzucone książki można było zwalić na samego doktora. Szkło mogli posprzątać.  

- Nie - powiedział stanowczo Andrzej, stając przed dziewczyną. - Nie, póki nie zobaczycie tego co znalazłem.  

- Coś gorszego niż martwe koty w lodówce? - zapytał z lekkim obrzydzeniem Jan, z ukosa patrząc w stronę kuchni.  

- Tak - powiedział z grobową minę Andrzej, a następnie ruszył w stronę pokoi, gdzie powinny znajdować się sypialnie.  

Elżbieta spojrzała na Jana, szukając w nim jakiegoś oparcia. Głosu sprzeciwu. Przecież mogli stąd wyjść i zapomnieć o wszystkim. 

Jednak Jan przelotnie spojrzał na Elę i wzruszył ramionami. Następnie ruszył w stronę Andrzeja.  

A co poczęła biedna Elżbieta? Uległa grupie. Uznała, że za daleko zabrnęła, aby się wycofać. Jeśli teraz by odpuściła, chłopcy nie dali by jej żyć. Mogliby się z niej naśmiewać, że spękała. Nie chciała tego. Nie chciała być sama.  

Wzięła głęboki wdech i poszła w ślady przyjaciół.  

Cała trójka zawędrowała do niewielkiego pokoju, który wedle tradycyjnego rozkładu powinien stanowić jedną z sypialni. Jednak zamiast sypialni natrafili na prowizoryczny gabinet zabiegowy.  

Pod oknem znajdowało się niewielkie, proste dębowe biurko. Leżało na nim kilka kartek. Część z nich była zapisana dziwnym językiem. Nikt z nich nie bardzo wiedział jakim językiem zostały zapisane.  

Janek mruknął pod nosem, że to pewnie pismo diabła, jednak pozostała dwójka była zbyt zafascynowana gabinetem, aby przejąć się tym co mamrotał ich kolega. Oboje rozglądali się po pokoju. Eli pełna lęku, ale i dziwnej fascynacji przyglądała się słoikom formaliny. W niektórych znajdowały się części organów. Jednak musiały one należeć do zwierząt, ponieważ były za małe, aby należały do ludzi.  

Natomiast Andrzej spojrzał na półki z obrzydzeniem. Uznał, że to co znaleźli jest popaprane. Jak ktoś mógł tu wpuścić tego popaprańca? Głowił się Andy, dalej badając pomieszczenie.  

Przeglądał szuflady. Znalazł w nich inne notatki, których nie potrafił zrozumieć. Wszystkie napisane piórem. Jednak jakoś nie bardzo go to obchodziło. Nie kłopotał się nawet tym, że przytrzasnął kilka z nich, gniotąc je czy rozdzierając.  

Jego uwagę zwróciła wielka metalowa lampa, stojąca przy metalowym łóżku. Kabel lampy przechodził przez cały pokój, aż do kontaktu przy drzwiach. Kabel przechodził między nogami łóżka oraz za szafkami. Łóżko było na kółkach. Wystarczył jeden ruch, aby wszystko runęło jak domek z kart.  

Wystarczyło tylko pociągnąć za kabel. 

Jan w jednej chwili przeszukiwał szuflady w biurku, a w drugiej już leciał do tyłu, a razem z nim wielka lampa. Chłopak próbował jakoś załagodzić upadek, jednak wyciąganie rąk przed siebie nie wyszło mu na dobre.  Uderzył ręką o metalowe łóżko, które wywróciło się na bok, zrzucając z niewielkiej szafki małe drewniane pudełeczko.  

Rozsypało się w drobny mak. Kawałki ręcznie rzeźbionego drewna rozsypały się po podłodze, a towarzyszyło mu cichy dzwonek. Parę sprężynek potoczyło się pod nogi Eli.  

Dziewczyna zamarła. Nie potrafiła się ruszyć. Przeszył ją strach. Zniszczyli czyiś dobytek. Możliwe, że drogie medyczne przyrządy. Rzeczy, które nie należały do nich. Zostawili namacalny ślad swojej bytności w tym miejscu. Nie wiedziała, co mają teraz zrobić. 

Powinni uciec, czy się przyznać? 

Jeśli się przyznają istnieje szansa, że doktorek nie wezwie policji. Wystarczy, że to jakoś odpracują. Zaczęła myśleć Elżbieta. To można jeszcze naprawić. Powtarzała sobie. Uspokajało ją to.  

Jednak nie miała nawet szansy przedstawić planu swoim przyjaciołom. Andy natychmiast podszedł do Janka, praktycznie podnosząc go z ziemi. Zwyzywał go od idiotów, mówiąc mu, że powinien być bardziej uważny.  

- Przez ciebie będziemy mieć kłopoty - warknął Andrzej, szarpiąc kolegę za ramię. Janek przerażony rozglądał się po pokoju. Nie potrafił wydusić ani słowa. Mieli tylko obejrzeć sobie to mieszkanie. Nie mieli nic niszczyć. Chłopak spojrzał przerażony na swojego rówieśnika, czekając na jego reakcję. - Wynosimy się - zakomenderował Andrzej.  

Dwójka jego przyjaciół stała osłupiała. Mieli po prostu stąd wyjść?  

Eli chciała coś powiedzieć, jednak Andrzej i ją złapał za ramię i zaprowadził do wyjścia z mieszkania. Chłopak jako jedyny zachował zimną krew. Tak przynajmniej wyglądał w oczach przyjaciół.  

Jednak żadne z nich nie widziało, chytrego uśmieszku, który na sekundę zagościł na twarzy Andrzeja, gdy opuszczali mieszkanie doktorka.  

Doktor Faust rad był z jednej rzeczy tego dnia. Udało mu się zamienić dyżurami z jednym z nowopoznanych kolegów. Nie miał jakoś siły po tej przeprowadzce, aby odrabiać nockę. Nie udało mu się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Obecność małych dzieci, biegających dookoła i drących się w niebogłosy prawie całymi dniami doprowadzała go do szału. Sam by im nieźle przetrzepał skórę i nauczył kilku zasad. Uważał, że dzieci nie powinny zachowywać się jak zwierzęta. Jednak to nie on był ich rodzicem. To nie on miał je wychowywać.  

Faust westchnął z ulgą, stawiając stopę na swoim korytarzu. Nagle uderzyło go dziwne uczucie. Poczuł, jak narasta w nim wściekłość. Widział jak trzy cienie znikają za rogiem, a drzwi jego mieszkania były uchylone.  

Ktoś był w JEGO domu.  

Szybkim krokiem, prawie biegiem wparował do mieszkania. A raczej tego co z niego zostało. Po całym salonie walały się porozrzucane książki. Część z nich była zniszczona. Powyginane grzbiety. Podarte stronice. Naruszone okładki.  

Z trudem utrzymując spokój, odłożył torbę lekarską na kanapę. Miał ochotę nią rzucić, jednak z drugiej strony nie chciał zniszczyć swoich drogocennych narzędzi lekarskich. Powoli rozglądał się po mieszkaniu, oceniając straty. Kilkanaście książek nie nadających się do niczego. Kila innych można jeszcze odratować. Podszedł do jednego z regałów i wyciągnął Minox’a ukrytego za książkami. Później wywoła zdjęcia.  

Potłuczone naczynia. Jakoś miało go interesowały.  

Musiał jeszcze sprawdzić inne pomieszczenia. Sypialnia. W porządku. Chyba ich nawet tam nie było. Łazienka. Czysta. Został tylko gabinet.  

Faust stanął w drzwiach swojego gabinetu, a raczej tego co z niego zostało. Wszędzie walały się jego notatki. Jedne podarte, inne zalane formaliną z rozbitych słoików. Zniszczona lampa, czy uszkodzona szafka.  

Jednak to nie znaczyło nic w porównaniu do roztrzaskanej pozytywki. W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć. Ona nie mogła być zniszczona. Najcenniejsza rzecz jaką posiadał. Leżała przed nim roztrzaskana.  

Gniew Henryka Fausta wzrastał z każdą sekundą, a pokój wokół niego wypełniał mrok. Za jego pleców wyłoniła się wysoka czarna postać. Uśmiechała się od ucha do ucha, wróżąc kłopoty tym, którzy zbezcześcili sanktuarium jego Mistrza.

Wreszcie zaczęło robić się ciekawe. Jego życie już od tak dawna przepełnione było monotonią.



 (ciąg dalszy nastąpi)


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation