Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

graficzny identyfikator działu FELIETONY

Niemy głos (1) / Dominika Danieluk

Słyszeliście kiedyś opowieść o doktorze Henryku Fauście? O jego niepochamowanym głodzie wiedzy?

O tym jak podjął się paktu z samym Mefistofelesem, aby zaspokoić swoją ciekawość. Mefistofeles miał pokazać Faustowi piękno życia, tak aby Faust zapragnął powiedzieć “Trwaj, jesteś taka piękna!”. Te słowa ogłosiłyby wygraną Mefistofelesa, wtedy zabrałby duszę Fausta.   

Tylko Faust nigdy tych słów nie powiedział.  

Nigdy nie zapragnął powiedzieć tego przy swojej ukochanej Małgorzacie. Faust nie pragnął niczego oprócz wiedzy. Czy naprawdę kochał Małgorzatę, skoro sprowadził na nią śmierć? 

Nie mógł przekonać Małgorzaty, aby z nim odeszła. Przyjęła śmierć jako zbawienie. On natomiast uciekł w świat razem z diabłem u boku. Nikt nie zna dalszych jego losów.  

Może nadszedł kiedyś dzień, gdy Faust powiedział “Trwaj, jesteś taka piękna”, a potem zorientował się, że przegrał. Mefistofeles zabrał duszę doktora do piekła i dręczy po dziś dzień?  

A może Faust znalazł sposób jak oszukać diabła oraz swoje przeznaczenie, i po dziś dzień zgłębia tajniki nauki? 

Tylko co stało się z duszą niewinnego dziecka, które umarło z rąk własnej matki?  

Gdzie mogła podziać się nieochrzczona duszyczka, która nikomu nie zawiniła?  

Może aniołowie się nad nią zlitowały i otworzyły jej bramy do królestwa niebieskiego, a może została zapominania przez wszystkich skazana na wieczną tułaczkę?   

Słońce jasno świeciło nad betonowym szarym miastem, zwanym Poznaniem. Kanciaste niewysokie budynki, odbijały blask południowego słońca, czyniąc ten dzień jeszcze bardziej upalnym. W niewielu miejscach można było uświadczyć lichego cienia tak poszukiwanego przez większość mieszkańców miasta.  

Piesi przemierzali ulice miasta mając poczucie, że istny żar leje się z nieba. Z zazdrością patrząc na tych co lepiej usytuowanych, posiadających auta. Uważali, że w takie dni, lepiej poruszać się autem, niżeli przemierzać miasto na piechotę, pocąc się w tym słońcu.  

Jednak wrażenie to było mylne. Przynajmniej dla pewnego mężczyzny, który opuścił szyby w swoim nowym polonezie. Na oko trzydziestoparoletni mężczyzna miał nadzieję, że tym sposobem chociaż trochę się ochłodzi. Jednak nie doświadczył nic oprócz ciepłego podmuchu powietrza, który wdarł się do auta.  

Pożałował tego, że postanowił otworzyć okno. Na ślepo lewą ręką poszukał rączki od okna, aby je zamknąć. Zaczął zamykać okno, przekręcając korbkę. Trochę to trwało, więc mężczyzna nie zauważył nawet kiedy zwolnił. Siłując się z niepokorną korbką, którą coraz ciężej się kręciło. Kilka kropel potu spłynęło mu po czole, wpadając do oczu. Mrugnął kilka razy, ale to nie pomogło. Puścił korbkę, a następnie przetarł oczy.  

Nagle usłyszał dźwięk klaksonu. Wzdrygnął się. Piskliwy oraz niezwykle denerwujący dźwięk, do którego nigdy się nie przyzwyczai.  Spojrzał w tylne lusterko, w którym ujrzał fiata 125p. Kierowca za nim zdawał się gdzieś spieszyć, a nasz mężczyzna stał mu na drodze.  

Trzydziestolatek westchnął ciężko, przyśpieszając trochę. Mężczyzna za nim przestał trąbić, jednak nie zmniejszyło to irytacji naszego kierowcy. Kupił sobie nowe auto, poloneza, ponieważ było większe. Czuł się w nim bardziej komfortowo niż w jego starej syrence, gdzie często jeździł głową po suficie. Praca silnika również była lepsza niż w jego syrence. Nie było tak głośno, a on nienawidził głośnych dźwięków. Przeszkadzały mu w myśleniu.  

Jedynym minusem jego nowego Poloneza, było to, że nie posiadał klimatyzacji, przez co musiał męczyć się w tej stalowej puszce. Był to luksus na jaki mogli pozwolić sobie nieliczni. A nawet jeśli jego było na to stać, to nie mógł się zanadto wyróżniać.  

I tak zastanawiał się, czy jego FSO Polonez – jedno z pierwszych takich aut w Poznaniu, nie będzie przyciągał zbyt dużej uwagi. Jednak co miał poradzić, gdy w poprzednim aucie musiał cały czas garbić się, a na każdym nawet najmniejszym wyboju uderzał głową w sufit.  

Mógł chyba pozwolić sobie na małą przyjemność jakim było nowe auto. Kierowca ponownie przetarł czoło od potu, odgarniając kilka blond kosmyków z oczu. Niedługo powinien być na miejscu.  

Swoim nowym domu. Westchnął ciężko. Kiedyś przeprowadzki były dla niego łatwiejsze, a teraz?  

Miał o wiele więcej bagaży do spakowania, jego kolekcje się powiększały. Pojawiało się też więcej formalności. Ale nie mógł sobie pozwolić, aby na długo zatrzymać się w jednym miejscu. Nawet jeśli przeprowadzki stanowiły dla niego masę problemów, były nieodłączną częścią jego życia.  

Kierowca zwolnił trochę skręcając na niewielki parking wciśnięty między dwie ponure kamienice. Dość wysokie, chyba na cztery piętra, z dwuspadowym dachem. Mężczyzna wyłączył silnik, a następnie wziął z siedzenia pasażera swoją torbę lekarską. Nie ruszał się bez niej nigdzie. Była już stara i trochę wysłużona, jednak nie zniszczona.  

Rzadko wyrzucał swoje rzeczy, ale jeszcze rzadziej kupował sobie coś nowego. Uważał się, o ironio za materialistę. Cenił sobie dobrej jakości wykonane produkty, a jego torba właśnie taka była. Nawet jeśli najlepsze lata miała już za sobą. Ale on potrafił dbać o swoje rzeczy.  

Na nowe auto zdecydował się dopiero, gdy koszt naprawy jego syrenki kosztowałby go tyle samo, co kupno nowego auta.  

Mężczyzna wyszedł z auta, kierując się na wewnętrzy plac kamienicy. Jedyne na co teraz miał ochotę to na szklankę zimnej wody.  

W czasie, gdy wysoki blond włosy mężczyzna przemykał przez plac do jednej z klatek kamienicy, trójka przyjaciół wygrzewała się w słońcu siedząc na ławce.  

Jeden z trójki nastolatków, chudy piegowaty chłopak, zwrócił uwagę na nowego sąsiada, który właśnie otwierał drzwi budynku.  

- Myślicie, że to on? - zapytał piegowaty chłopak, który nazywaj się Jan.  

Jego przyjaciele spojrzeli we wskazanym przez chłopaka kierunku. Rudowłosa dziewczyna nie bardzo widziała sylwetkę znikającego mężczyzny. Chyba był blondynem. Tylko tyle zdążyła stwierdzić. Jakoś mało interesował ją nowy sąsiad.  

- Nowy sąsiad. Nic niezwykłego - zamigała dziewczyna, odwracając się do swoich przyjaciół.  

- Eli, ma rację. To nic nowego - poparł ją drugi chłopak, dość wysoki nawet jak na swój wiek. 

- To wy nie słyszeliście? - zapytał Jan, zwany też przez przyjaciół Janek, patrząc na nich z niedowierzeniem.  

- A co mieliśmy niby usłyszeć? - zapytał lekko poirytowany Andrzej, następnie spojrzał na Elżbietę, która w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Ona również nie wiedziała o co chodziło ich przyjacielowi.  

Słyszała od rodziców, że do ich kamienicy ma się wprowadzić ktoś nowy. Podobno jakiś lekarz, ale nic więcej nie wiedziała. Nie czuła też potrzeby dowiedzenia się więcej. Ta wiedza nie była jej potrzebna do życia. 

Jednak ona i Andrzej doskonale zdawali sobie sprawę, że jak Janek zacznie coś mówić to musi skończyć, w szczególności jak są to plotki.  

- Podobno przeniósł się tutaj, bo w poprzednim szpitalu kogoś zabił - powiedział dość niezdrowo podekscytowany Jan, bacznie obserwując swoich przyjaciół. Spodziewał się po nich jakieś reakcji. Zdziwienia. Zaskoczenia. Niepokoju. Jednak dwójka przyjaciół spojrzała po sobie. 

- Wiesz, że każdemu lekarzowi zdarzy się kogoś nie uratować? Prawda? - zapytał Andrzej, powoli wątpiąc w zdrowy umysł swojego przyjaciela. W tym czasie Elżbieta wyjęła z kieszeni notatnik, aby w nim coś napisać.  

- Wiem! - oburzył się Janek, gwałtownie wstając z ławki. - Ale jedna z ciotek widziała tych ludzi od przeprowadzek. Z jednego kartonu wypadły książki. Jedna z nich otworzyła się i okazało się, że jest w niej pełno ilustracji diabła. Mówi, że to jakiś satanista! - powiedział Jan prawie na jednym wdechu. 

Jej przyjaciele, Jan i Andrzej, trochę znali język migowy. Przynajmniej jego podstawy, aby Eli mogła się z nimi porozumieć. Jednak, gdy miała więcej do przekazania korzystała z niewielkiego notatnika na rolce z przywiązanym ołówkiem na sznurku.  

Przydawał jej się i to dość często. Poza jej szkołą niewiele osób znało język migowy, nie licząc jej rodziców, którzy czuli się zobowiązani oraz jej dwójki przyjaciół. Nawet jeśli nauka szła im topornie, to trochę się nauczyli.  

Eli szybko napisała, co miała na myśli, a następnie przekazała notatnik Andrzejowi. Chłopak przyzwyczajony do tego, że zwykle robił za tłumacza, wziąć notatnik.  

- Jesteś idiotą. Pleciesz to co usłyszysz, gdy do cioci Marii przyjdą jej koleżanki. Nawet nie pomyślisz zanim powtórzysz te plotki. - przeczytał Andrzej, następnie oddał notatnik Eli. - Popieram Eli. Równie dobrze, to nawet mogą nie być jego książki tylko jakiegoś znajomego. Albo coś jej się pomyliło - oznajmił chłopak, stopując entuzjazm swojego kolegi.  

Jan zbyt szybko się ekscytował rzeczami jakimi nie powinien. Lubił go, ale często jego przyjaciel, a zarazem sąsiad z piętra niżej, miewał dziwne pomysły. Zwykle kończyły się masą śmiechu albo żartów z Jana i jego dziwacznych teorii spiskowych. Andrzej cieszył się, że nikt nie brał tych teorii na poważnie, bo mieliby kłopoty. Jednak szczęście Jana może się kiedyś skończyć, a chłopak będzie miał poważne kłopoty.  

Czasami trzeba było go stopować.  

- Od kogo usłyszałeś takie rzeczy? - zamigała Eli. Uważała, że cała sprawa może być nieporozumieniem, a nawet jak nie to nie powinni tak traktować nowego sąsiada. W szczególności, jeśli to lekarz. Nigdy nie wiadomo.  

- Od ciotki Beaty - powiedział Jan, trochę się garbiąc.  

- Przecież ona jest stara i ślepa jak kret - oznajmił Andrzej, który powoli miał dość tych plotek. Jego przyjaciel łykał takie plotki jak młody pelikan. Najgorsze było to, że też w nie wierzył.  

- Coraz bardziej wątpię w twoją inteligencję - zamigała Elżbieta zażenowana łatwowiernością swojego przyjaciela. Myślała, że z wiekiem przejdzie mu ta naiwność, jednak to chyba były złudne nadzieje.  

- Ale nie tylko ciotka Beata, uważa, że z nim jest coś nie tak - zawtórował Janek, próbując oczyścić swoje imię w oczach znajomych albo chociaż bardziej się nie pogrążać. Chociaż w tej chwili lepiej by było, gdyby zamilkł. - Ciotka Krysia, ta spod trójki, mówiła, że słyszała coś o tym lekarzu. Podobno ludzie, których leczył znikali – Andrzej spojrzał na Elę, która tak samo jak on wznosiła oczy do nieba i błagała, aby ich przyjaciel przestał. - Nie można było ich znaleźć, a jakby tego było mało - W tym momencie, Eli oraz Andrzej wiedzieli, że ich przyjaciel strzeli za chwilę największą petardę. Zawsze tak było. Najdziwniejsze zasłyszane plotki zawsze zostawiał na koniec. Jakby one miały coś zmienić. - Podobno w swojej lodówce trzyma martwe zwierzęta!  

Pozostała dwójka wyprostowała się. Oboje spojrzeli z pełną powagą na swojego przyjaciela. W Janie pierwszy raz pojawiła się iskierka nadziei, że ktoś mu wierzy, jednak prysła ona tak samo szybko jak się pojawiła, gdy jego przyjaciele roześmiali się. A przynajmniej Andrzej, ponieważ z ust Elżbiety wydobył się dziwny piskliwy dźwięk. Jednak szeroki uśmiech oraz próba zduszenia go, nie pozostawiały wątpliwości.  

- Stary! Tym razem to mnie rozwaliło - powiedział Andrzej, kiedy udało mu się powstrzymać śmiech. Eli przyznała mu racje kiwając głową. - A twoja matka nie trzyma przypadkiem kury w zamrażarce? - odrzekł chłopak. 

- Dobrze wiecie..! 

- Papuga! Papuga! Papuga! - zaczęły krzyczeć dzieciaki, które podbiegły do ławki, na której siedziała trójka nastolatków. Piątka dzieciaków zaczęła krążyć wokół ławki, nieco dezorientując Andrzeja i Janka. Natomiast Eli czuła, jak rośnie w niej irytacja. - Która dzisiaj skrzeczy! Język miała za długi!  

Elżbieta gwałtownie wstała z ławki, łapiąc przy okazji najbliższego chłopca za kołnierz. Reszta się trochę zlękła. Eli trzymała chłopaka za kołnierz, jednak ten nie tracił swojego animuszu. Wytknął swój język, a potem kazał Eli zaskrzeczeć.  

Jednak Elżbieta mimo bycia młodą kobietą, znającą dobre maniery, nie lubiła jak ktoś ją obrażał. W szczególności, jeśli chodziło o jej niepełnosprawność. Wtedy traciła wszelkie hamulce. Zdzieliła chłopca w głowę, a ten bardziej zaskoczony niżeli obolały upadł na ziemię. Kilka łez spłynęło mu po policzkach, jednak szybko je przetarł, wstając. Reszta dzieciaków szybko się rozpierzchła po podwórku, tamten chłopiec podbiegł do jakieś kobiety przy trzepaku.  

Pociągnął ją za skrawek fartucha, odrywając kobietę od trzepania dywanu. Chłopiec powiedział jej coś przecierając cieknące łzy, przez co kobieta zrobiła się czerwona jak piwonia. Ona już znała swojego syna i wiedziała, kto tu naprawdę był ofiarą.  

Wzięła swojego syna pod ramię, a zaskoczony chłopak pobladł, gdy matka ciągnęła go w stronę ławki.  

- Eli, bardzo się przepraszam za tego małego ejbra - powiedziała przepraszająco starsza kobieta. Następnie pociągnęła swojego syna, który powoli tracił kolory. - Teraz przeproś! Albo pogadamy inaczej jak wróci twój ojciec! - pogroziła kobieta.  

- Przepraszam! - wybuchnął płaczem chłopak, bojąc się wizji kary od strony swoich rodzicieli. 

- Niech więcej mi się nie pokazuje na oczy - zamigała Eli, a starsza kobieta lekko speszona czekała na pomoc od przyjaciół Elżbiety. 

- Eli przyjmuje przeprosiny, ale Bartek ma więcej tak nie robić - przetłumaczył Andrzej, używając trochę innych słów. Wiedział, że Ela była wrażliwa na tym punkcie i mało komu uchodziło to na sucho. Jednak wiedział, że chłopak tylko się wygłupiał. Nie musiała być mu wymierzana jakaś sroga kara za zwykłe, w jego mniemaniu docinki.  

Eli lekko zła na swojego przyjaciela szturchnęła go łokciem w bark, gdy starsza kobieta z synkiem odeszli. Nie lubiła, jak chłopcy przekręcali jej słowa. Nie chciała być od nikogo zależna, jednak czasami nie mogła obejść się bez ich pomocy.  

- Ej, nie przesadzaj - powiedział Andrzej, masując obolałe miejsce.  

- Przecież to tylko zabawa. Nic złego się nie stało - dodał Jan.  

Elżbieta wstała z ławki, a następnie przyglądała się swoim butom. Proste brązowe tenisówki. Przez chwilę zastanawiała się, czy może nie zareagowała za gwałtownie. Przez jej umysł przeszła myśl, że może rzeczywiście przesadza?  

- Chodźmy do domu - zamigała dziewczyna, a następnie skierowała się w stronę klatki schodowej, tej samej w której jakiś czas temu zniknął nowy mieszkaniec.  

Eli westchnęła ciężko. Podniosła głowę, kierując się w stronę drzwi. Kątem oka zauważyła jakiś cień przemykający w pokoju nr 10, tym samym mieszkaniu, w którym zamieszkał tajemniczy lekarz. Poczuła jak po plecach przeleciał jej dreszcz. Nie bardzo wiedziała, co to miało oznaczać. Zrzuciła to na pogodę. Może za dużo czasu spędziła na słońcu?  

Weszła do kamienicy trzaskając za sobą drzwiami.

(ciąg dalszy nastąpi)


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation