Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Natalka Panchenko: Łączy nas obsesja na punkcie zwycięstwa Ukrainy / Natalii Tkachyk

Od redakcji:

Wywiad Natalii Tkachuk z Natalią Panchenko został opublikowany w serwisie NOVA POLSCHA:  https://novapolshcha.pl/article/natalka-panchenko-nas-obyednuye-oderzhimist-peremogoyu-ukrayini/?fbclid=IwAR1dOu_W2JQpwuhNHc9gLKzmdZeJLqgxgJysK45Itz2hs-rgWjDJJZonq3E,

Za zgodą Natalii Panchenko publikujemy go w naszym miesięczniku w przekładzie na język polski.
Natalia sama ten wywiad skomentowała na swoim profilu na Facebooku w następujący sposób: ,,W tym wywiadzie jest wszystko, czego chcieliście, ale nie odważyliście się zapytać.''




Najsłynniejszy ukraiński działacz w Polsce i lider stowarzyszenia „Euromajdan – Warszawa” organizuje potężne akcje protestacyjne, organizuje blokady granic, koordynuje zbieranie i wysyłanie ton pomocy humanitarnej na Ukrainę i robi wiele innych rzeczy, które przybliżają zwycięstwo. Publikujemy wywiad z Natalką Panczenko.

 

   

Natalia Tkachyk:

W 2022 roku magazyn Wprost nazwał Cię najbardziej wpływową aktywistką w Polsce. Co daje ten status – więcej możliwości czy więcej odpowiedzialności?

(Natalka Panchenko z nagrodą magazynu Wprost. Źródło: Natalka Panchenko / Facebook)

Natalka Panchenko: 
Szanse i odpowiedzialność przychodzą wraz z uznaniem i zawsze idą w parze. To, co mówię w wywiadzie lub piszę na portalach społecznościowych, można uznać nie za osobistą opinię Natalki Panczenko, ale za stanowisko całej społeczności ukraińskiej w Polsce. W końcu zdarzyło się to kilka razy. Dlatego bardzo ostrożnie i odpowiedzialnie podchodzę do tego, co komunikuję w sieciach społecznościowych.

Oczywiście uznanie daje też możliwości: jeśli ktoś o mnie czytał, jeśli mnie bardziej zna, to bardziej mi ufa. Często kontaktują się ze mną polskie firmy lub organizacje publiczne, które chcą wesprzeć Ukrainę, ale nie wiedzą przez kogo dokładnie i proszą o wskazanie partnerów. Na przykład jedna polska firma chciała pomóc zwierzętom rannym w rejonie Chersoniu w wyniku wysadzenia tamy przez Rosjan i poprosiła o kontakt z kimś z Ukrainy. Z jednej strony to wielki kredyt zaufania, ale z drugiej to wielka odpowiedzialność. Muszę im doradzić rzetelnego partnera, żeby później nie było skarg na mnie ani na organizację "Euromajdan - Warszawa".

  

NT: Jak zaczął się „Euromajdan – Warszawa”?

NP: Romantyczny. W listopadzie 2013 roku w Warszawie ukraińskie organizacje zorganizowały ogromny protest pod Ambasadą Ukrainy, który faktycznie nosił nazwę „Euromajdan – Warszawa”. Stąd wzięła się nazwa naszej organizacji.

Jak większość pojechałem na Majdan z myślą, że to na jeden dzień. Bo jak tylko Janukowycz zobaczy, że Ukraińcy na całym świecie proszą o podpisanie umowy stowarzyszeniowej z UE, to oczywiście od razu ją podpisze. Jednak romantyzm zniknął, gdy Ukraińcy zdali sobie sprawę, że nie mają wpływu na swojego prezydenta, że ​​lekceważy on opinię ludu.

I zostałem liderem warszawskiego Euromajdanu, kiedy zacząłem organizować kolejne protesty pod ambasadą Ukrainy. Cała odpowiedzialność za ludzi na wiecu formalnie spoczywała na mnie, więc wyjaśniłem protestującym, co robimy, a czego nie. Na przykład, może rzucimy czymkolwiek w ambasadę i pobijemy ambasadora.

Odpowiedzialność była ogromna, więc my i podobnie myślący ludzie zarejestrowaliśmy inicjatywę społeczną „Euromajdan – Warszawa”. Część z nich z czasem odeszła, a ci, którzy pozostali, stali się trzonem organizacji. Oczywiście przez te dziesięć lat dołączyło do nas wiele nowych osób i to jest bardzo fajne, bo młodsze pokolenie wiele nas uczy.

Jedyne, co może utrzymać naszą organizację, to chęć pomocy Ukrainie. Wszyscy jesteśmy bardzo różni: ja jestem producentem filmowym, ktoś jest dziennikarzem, ktoś jest w IT, ktoś pracuje w innych zawodach, ale łączy nas obsesja na punkcie zwycięstwa Ukrainy. Jeśli jest to numer jeden dla osoby, zniesie wszystko. Bo oczywiście jak wszędzie zdarzają się nieporozumienia. Ktoś widzi taką akcję, ktoś zupełnie inny, a mimo to ktoś nie widzi w tym w ogóle sensu. Wyjaśniamy: jeśli nie widzisz sensu, to nie znaczy, że go nie ma. Po prostu nie można przyjść na jedną promocję, ale wszystkie razem promocje zdecydowanie prowadzą nas do celu.

  

NT: Jak zmieniło się Twoje życie po 24 lutego?

N.P.: Absolutnie. Po pierwsze prawie przestałam się widywać z dwuletnim dzieckiem, szczególnie w czasie blokady rosyjskich ciężarówek na granicy polsko-białoruskiej . Kiedy mąż lub niania dzwonili do mnie na wideo-rozmowę, moja córka, która wtedy ledwo umiała mówić, po prostu krzyczała na wideo: „Gdzie mama? Gdzie jest mama?" Biorąc pod uwagę, że urodziła się w czasie kwarantanny i przez pierwszy rok życia byliśmy razem 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, moja nieobecność była niesamowicie trudna zarówno dla niej jako dziecka, jak i dla mnie jako matki.

Do 24 lutego wydawało mi się, że jestem pracoholikiem, bo pracowałam po 12 godzin na dobę, a teraz – 18 godzin, czyli cały czas, kiedy nie śpię. Po 8 godzinach pracy na głównym etacie kolejne 10 godzin spędzam na orędowaniu za Ukrainą, wzywaniu do broni, pomocy humanitarnej i wielu innych sprawach, które mogą przybliżyć zwycięstwo. Każdy z naszej organizacji gdzieś pracuje (w końcu z czegoś trzeba żyć), a my angażujemy się w aktywizm poza godzinami pracy. Aktywizm to dziedzina, na której nie da się zarobić, to dziedzina, w którą ciągle się inwestuje. „Euromajdan – Warszawa” nie jest w stanie nawet pokryć kosztów organizacji akcji, a często sami dokładamy środków.

I jeszcze jedna ważna rzecz, która radykalnie się dla mnie zmieniła po pełnej inwazji na Federację Rosyjską: priorytety. Przed inwazją na pełną skalę kończyliśmy z mężem remont w domu, planowaliśmy wycieczki. Na jakim etapie były nasze remonty i plany na dzień 24 lutego wszystko pozostało bez zmian. Po prostu nie jest to już ważne ani dla mnie, ani dla mojego męża (on też jest Ukraińcem). Cieszymy się, że mamy dach nad głową. Wszystko inne straciło sens. Najważniejsze, że krewni żyją i są zdrowi. Najważniejsze, żeby zwycięstwo przyszło jak najszybciej. Być może jest to moja największa wewnętrzna zmiana.

  

NT: Jeśli „Euromajdan – Warszawa” nie jest przez nikogo finansowany, to skąd wziąć środki na tony pomocy humanitarnej dla Ukrainy?

NP: Nasi najwięksi sponsorzy to zwykli ludzie, którzy przekazują datki. A pierwszą gumową pomoc wysłaliśmy jeszcze w 2013 roku na Majdan, a potem do ATO.

W lutym 2022 r. skala potrzeb na Ukrainie gwałtownie wzrosła. A ponieważ wszelka pomoc musi być udokumentowana, aby nie było problemów z fiskusem, zaraz po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę, w ramach inicjatywy publicznej Euromajdan - Warszawa, założyliśmy fundusz Stańcie z Ukrainą. I to jest fundusz, który wspiera ukraińskich uchodźców w Polsce, pomoc humanitarną dla Ukrainy. Fundacja też pisze na to dotacje i czasami otrzymuje dofinansowanie.

  

NT: Od początku inwazji na pełną skalę Euromajdan - Warszawa wspólnie z funduszem Stańcie z Ukrainą udzielił Ukrainie pomocy w wysokości ponad 68 mln zł.Około 630 milionów hrywien.

NP: Tutaj od razu wyjaśnię, że fundusz pomaga tylko cywilom, a Euromajdan - Warszawa - tylko wojskowym. Mamy wszystko jasno rozgraniczone. Około dwóch milionów z tej kwoty to Stań z pomocą Ukrainy dla ludności cywilnej, reszta poszła na pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy. Zwykle prosimy firmy, które są gotowe wesprzeć nas finansowo, aby nie wysyłały do ​​nas pieniędzy, tylko opłaciły faktury za towary bezpośrednio dla wojska. I to również tworzy ogromny kredyt zaufania do nas.

Niektóre organizacje pobierają 10% lub 20% darowizny na wydatki organizacyjne – ja ich nie potępiam, po prostu stwierdzam to jako fakt. Bierzemy 0%. Taka jest nasza polityka od 2014 roku i od niej nie odchodzimy. I to też motywuje ludzi do wpłat, bo widzą: 100% ich kwoty idzie na pomoc, nic nie ginie nigdzie po drodze.

Wysłaliśmy wiele Starlinków na Ukrainę. Przekazali generatory przemysłowe, zarówno dla frontowych szpitali cywilnych, jak i dla wojska. Niektóre generatory były wielkości pokoju i kosztowały ponad 30 000 euro – wysłaliśmy ich 61. Przekazaliśmy też tysiące hełmów i kamizelek kuloodpornych, dużo sprzętu łączności (krótkofalówki, odbiorniki, anteny), dużo odzieży wojskowej, kilka pojazdów wojskowych, dużo medycyny taktycznej. No i oczywiście drony, bo na froncie dron może uratować cały batalion.

  

NT: W czasie wojny na pełną skalę „Euromajdan – Warszawa” zorganizował już ponad 100 akcji. Na przykład 9 maja 2023 roku zrobił pan instalację zbombardowanych ukraińskich miast, przed którymi ambasador Rosji musiał złożyć kwiaty. Jak pojawiają się takie pomysły?

(Instalacja zbombardowanych ukraińskich miast. Źródło: Natalka Panchenko/Facebook)

NP: Jestem z branży marketingowej, więc uczono mnie, że wszystko powinno mieć określony skutek, tym bardziej, że można to z góry obliczyć. Ludzie czasem nie rozumieją, że samo wyjście na ulicę i protestowanie nie wystarczy. Oczywiście może ktoś je zauważy, ale to wszystko. Nie jestem zadowolony z takich wyników. Efektem naszych działań powinny być setki publikacji w światowych środkach masowego przekazu, setki artykułów analitycznych, setki postów na portalach społecznościowych.

Przygotowanie promocji to proces twórczy, w którym bierze udział wiele osób. Przygotowujemy się co najmniej tydzień, dokładnie zastanawiamy się nad lokalizacją, opracowujemy jasną strategię i cel: w efekcie Parlament Europejski czy Sejm muszą za czymś głosować, albo odwrotnie – nie głosować.

Pracujemy również nad tym, aby o akcji dowiedziało się jak najwięcej światowych mediów, a nie jest to takie proste: zainteresować wydarzeniem w Polsce chociażby amerykańskie czy kanadyjskie publikacje. Ale dajemy radę. Dodatkowo po każdej promocji analizujemy ile artykułów się ukazało, w jakich językach, w jakich krajach, z jakimi tytułami.

   

NT: Ile osób jest obecnie w organizacji „Euromajdan – Warszawa” i czy są wśród nich nie-Ukraińcy?

NP: Trzon organizacji stanowi 30 osób — głównie Ukraińcy i Polacy, ale jest też kilku Białorusinów i Azerbejdżan. W tzw. drugim kręgu znajduje się około stu osób, które nie uczestniczą w codziennej pracy, ale włączają się w organizację akcji. Nazywamy ich zwartym kręgiem wolontariuszy. I jest jeszcze trzeci szeroki krąg – grupa telegramowa „Wolontariusze „Euromajdan – Warszawa””. Zrzesza około tysiąca osób, które wspierają nasze działania.

   

NT: W 2022 roku znalazłaś się na liście 20 kobiet, które zmieniają świat (według ELLE Polska).

 (Natalka Panczenko. Źródło: Natalka Panchenko / Facebook)

NP: Większość naszych pro-ukraińskich działań wpływa też na opinię publiczną i decyzje parlamentów w krajach UE i USA. Na przykład nasza wielka kampania mająca na celu dostarczenie Ukrainie samolotów F-16 opierała się na wpływaniu na opinię publiczną w USA, aby Amerykanie wywierali presję na swoich parlamentarzystów. I wywieramy presję na amerykańskich polityków, mimo że nasza organizacja jest fizycznie zlokalizowana w Polsce. Potem w lutym, podczas oficjalnej wizyty Bidena w Polsce, staliśmy przez trzy dni z akcją pod hotelem, w którym przebywał – wzywaliśmy, by przekazać Ukrainie F-16.

Albo gdy domagaliśmy się, by UE uznała Rosję za kraj terrorystyczny — nasze działania miały miejsce na terytorium Unii Europejskiej. Na przykład w Polsce, Czechach, Niemczech, Francji, Hiszpanii. I zachęciliśmy do tego Parlament Europejski.

  

NT: Jak bardzo polskie społeczeństwo jest zmęczone wielką wojną rosyjsko-ukraińską ?

NP: Nie do końca jest mi odpowiadać o zmęczeniu Polaków, bo przede wszystkim zmęczeni są sami Ukraińcy. I to jest naturalne, bo maraton okazał się bardzo długi. Niestety, ludzie opętani jakimś pomysłem nie zawsze potrafią obliczyć swoje mocne strony i możliwości i załamują się. Niestety ludzie z przepracowania czasem stają się goli, jak drut, na który kapie tylko kropla wody - i zaczyna się zwarcie.

Teraz trwa jeszcze trudniejsza faza wojny, bo ci, którzy uzyskali wsparcie wojska, zaczynają się męczyć i po prostu padają jak zdechłe konie. A na froncie wcale nie było łatwiej: potrzeby nie malały, nie rosła liczba ludzi. Dlatego trzeba motywować świat do pomocy, do zrobienia wszystkiego, aby świat nie dał się zmęczyć.

Tak, w Polsce zaczynają odwracać uwagę od Ukrainy, z powodu szalejącej inflacji, ponieważ wybory są tuż za rogiem, z powodu wielu innych problemów. Ale znowu jest to naturalne - nie można skupiać się na sąsiednim państwie przez lata. W Polsce od dawna koncentruje się na Ukrainie. Na froncie ukraińskim wciąż pomaga wiele polskich organizacji i wolontariuszy, którzy już dawno mogli rzucić wszystko i wrócić do domu. Wielu Polaków nadal walczy w Legionie Międzynarodowym, nie narzekając, jak im jest ciężko. Robią wszystko, żeby Ukraina wygrała.

Część Polaków, zmęczona wojną, przestała pomagać Ukraińcom, zamiast tego do wsparcia dołączyli nowi. Pomoc z Polski wciąż płynie i jest ogromna, mimo że niektóre polskie siły polityczne próbują wykorzystywać pewne nieporozumienia między Ukrainą a Polską, a nawet same je kreować, aby zdobyć kapitał polityczny. Na szczęście nie wpływa to znacząco na relacje polsko-ukraińskie i realne wsparcie dla Ukrainy.

  

NT: Od 2014 roku często byłeś zastraszany za swoją działalność. Jak to się zwykle dzieje?

NP: Największe zagrożenie było wtedy, gdy wiosną 2022 roku zablokowaliśmy granicę polsko-białoruską . Aby ekonomicznie odizolować Rosję od UE, przez miesiąc okresowo blokowaliśmy ciężarówki z rosyjskimi i białoruskimi tablicami rejestracyjnymi. Kto nas nie przekonał do przerwania blokady: zaczęli przyjeżdżać kierowcy tych furgonetek, potem ich właściciele, później zawodowi mediatorzy, negocjatorzy z policji. Nie poszliśmy jednak na żadne kompromisy. Kiedyś podeszli do mnie przedstawiciele firm transportowych, których ciężarówki były zablokowane i oferowali miliony za to, żeby protestujących nie było tutaj rano. Mówię: „Mówisz poważnie? Jak mam stąd wyjechać za pieniądze, skoro na Ukrainie codziennie giną ludzie, skoro zostawiłem półtoraroczne dziecko w Warszawie, żeby stało tu 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu w śniegu i deszczu?”

Ale ta sytuacja dała mi dużo motywacji, bo należę do osób, które po uderzeniu w głowę jeszcze bardziej chcą osiągnąć swój cel. Rzecz w tym, że byliśmy już bardzo zmęczeni. Daliśmy ludziom "Fervex" na śniadanie zamiast kawy, bo zimno i deszcz wszystkich zmoczyły, mieli gorączkę, fizycznie było bardzo ciężko. A ja, poza wszystkim, musiałem jeszcze te wszystkie tysiące ludzi utrzymać emocjonalnie, wytłumaczyć, dlaczego stoimy, dlaczego nie można prowokować, nie wtrącać się do bójek.

A przecież nie możemy naciskać na Parlament Europejski, żeby zakazał handlu z Federacją Rosyjską, jeździmy od granicy białoruskiej do niemieckiej, żeby blokować ciężarówki, wszyscy są zmęczeni i chorzy, a konkretnych rezultatów nie ma. W pewnym momencie myślę sobie: Boże, nie wiem, co jeszcze wymyślić i jak to wszystko dalej ciągnąć? I tu przychodzą ci kolesie z milionem, a po nich drugi oddech: jedziemy dalej! I osiągnęliśmy zakaz handlu z Federacją Rosyjską.

Teraz zwykle grożą mi na portalach społecznościowych, czasem telefonicznie, na przykład, że znają mój adres, że mnie zabiją – różne rzeczy się piszą. Był okres, kiedy byłem obserwowany przez policję, ponieważ byłem nękany. Czasami policja zabiera mnie do domu po wiecach — dla bezpieczeństwa.

W organizacji opracowaliśmy algorytmy bezpieczeństwa, których przestrzegamy. W rzeczywistości wolontariat jest bardzo niebezpieczny. Bo doskonale wiemy, jak działają rosyjskie służby: nigdy nie było dla nich problemu z usunięciem osoby, której nie ma na terenie Rosji.

  

NT: W jakiej najbardziej niebezpiecznej sytuacji związanej z Pana działalnością znalazł się Pan po 24 lutego?

NP: Były dwa takie momenty, kiedy martwiłem się nie tyle o siebie, co o ludzi, bo zrozumiałem: przyszli na wiec, bo wołałem.

Pierwsza niebezpieczna sytuacja była na granicy, kiedy transportowcy stracili odwagę i zaczęli w nocy biec do nas przez pole i rzucać granatami ogłuszającymi. Taki granat wygląda i eksploduje jak zwykły. Jedyną różnicą jest to, że fragmenty nie latają. Wtedy na środku pola, w nocy, nie wiedzieliśmy, co wybuchnie, czy będzie bolało, czy nie. Bardzo się bałam, że tym setkom demonstrantów coś się stanie. A niektórzy z nich pochodzili z Irpen i Buchi, po tym wszystkim, co im się przydarzyło. Niektórzy mieli ataki paniki od granatów ogłuszających. To było bardzo przerażające i znowu nie tyle dla mnie, co dla innych.

Druga sytuacja miała miejsce, gdy w lutym, podczas wizyty Bidena w Polsce, przez trzy dni staliśmy z akcją przed hotelem, w którym przebywał, trzymając ogromny plakat z wezwaniem do przekazania Ukrainie F-16. I przez te trzy dni snajper patrzył na nas z dachu hotelu przez celownik karabinu. Wydaje się, że rozumiesz, że nie robisz nic nielegalnego, że jesteś w UE, ale to było bardzo przerażające, nie wiedziałem, jakie były jego protokoły.

Akcja się udała, Biden na pewno nas słyszał i widział. Jego aparat cały czas dyskutował pod hotelem o naszym proteście, ciągle przychodzili dziennikarze. To kolejny dowód na to, że tylko supermoce prowadzą do szybkich rezultatów. Normalny wysiłek w trybie normalnym prowadzi długą drogę do sukcesu. Wszystkie autorytatywne światowe publikacje, które pisały o oficjalnej wizycie Bidena w Polsce — Reiter, The New York Times, Washington Post — miały przynajmniej jeden akapit o naszej akcji i o tym, że Ukraina czeka na samoloty i dlaczego są one ważne, a także o naszych zdjęciach.

A kiedy Biden ostatecznie zdecydował się na koalicję lotniczą, Washington Post opublikował artykuł na ten temat, ilustrowany zdjęciem z naszego protestu. Chociaż redaktorzy mogliby zamieścić zdjęcie z Zełenskim, Załużnym, Bidenem lub samymi samolotami. Tak działają zapasy, które często okazują się fatalne.

  

NT: Mimo że Ukraińcy stanowią największą mniejszość narodową w Polsce, nie mają oni swojego przedstawiciela w parlamencie. Myślałeś o tym, żeby zająć się polityką i reprezentować Ukraińców?

NP: Często dostaję propozycje od polityków. Szczególnie teraz, gdy trwa kampania przedwyborcza , proponuje się różnego rodzaju współpracę. Ludzie nie rozumieją, że nigdy nie marzyłem o zostaniu politykiem, że mój aktywizm nie jest moim wyborem, ale decyzją uwarunkowaną groźbami ze strony agresora. Gdyby mnie zapytano, co tak naprawdę chcę robić, powiedziałbym: chcę robić filmy dokumentalne na Ukrainie, realizować inicjatywy społeczne.

Jestem człowiekiem ludu, nie człowiekiem polityków. Politycy to nie ludzie, niestety. Lubię być z ludźmi, a nie nad ludźmi. Nie lubię wykorzystywać ludzi, lubię robić coś razem z nimi. I tak naprawdę w polityce byłbym zmieszany z bagnem, bo nie poszedłbym na żadne wątpliwe układy. Jestem osobą, dla której pieniądze nigdy nie były motywacją. Pieniądze nie robią żadnej różnicy w moim życiu - ani nie dodają, ani nie odejmują. Poza tym nie widzę problemu, który mógłbym rozwiązać jako polityk, którego nie mógłbym rozwiązać jako działacz społeczny.

Oczywiście tak liczna mniejszość narodowa jak Ukraińcy w Polsce potrzebuje przedstawiciela. Tak jak zawsze w Radzie Najwyższej byli przedstawiciele Tatarów krymskich. Dziś według moich obliczeń (bo oficjalne dane trudno gdzieś znaleźć) jest w Polsce 4-5 mln Ukraińców. Niektórzy zostaną tutaj i zostaną polskimi obywatelami. Muszą być reprezentowani. Ale do tego muszą być ludzie innej rasy niż ja.

Śmiało mogę się nazywać działaczem społecznym, producentem filmowym, mogę nazywać się wieloma innymi rzeczami, ale na pewno nie politykiem.

  

NT: O czym chciałbyś nakręcić film dokumentalny?

NP: O Ukraińcach teraz. Właśnie kończę prace produkcyjne nad podobnym filmem - to cztery seriale dokumentalne o Ukrainie, które będą pokazywane w polskiej telewizji państwowej. Zostały one sfilmowane przez projekt Ukrainer w koprodukcji z TVP Document.

Wraz z dyrektorem Mykołą Noskiem chcieliśmy pokazać Polakom prawdziwą Ukrainę poprzez jej mieszkańców i miasta. Kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę zwiedziliśmy prawie całą Ukrainę, kręcąc materiał. Teraz mamy bezcenne ujęcia rzeczy, których już nie ma, na przykład Mariupol w całej okazałości. Mamy bezcenne nagrania ludzi, z których wielu zostało zabitych przez Rosjan. Ta seria będzie bardzo trudna i moim zdaniem nieoceniona.

I marzę, żeby jak Ukraina wygrała, znowu wsiąść w samochód i pojechać na taką filmową wyprawę.

  

NT: Jak przezwyciężasz chwile wypalenia?

NP: Mam tendencję do fizycznego wyczerpania. Czasami moje ciało nie może znieść mojej głowy i tego, co ona wymyśliła i chce zrobić z tym biednym ciałem. Jeszcze przed inwazją na pełną skalę miałem okres totalnego wypalenia, z którego wycofałem się na prawie rok. Teraz, kiedy zauważam pierwsze oznaki wypalenia – zazwyczaj organizm je sygnalizuje – po prostu nic nie robię przez kilka dni lub gdzieś wychodzę. Dla mnie nie ma innego sposobu, aby pomóc sobie i swojemu ciału, jak odpoczynek.

A ludzie na froncie dodają mi sił. Na przykład wielu moich znajomych, kolegów z grupy walczy obecnie. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że niektórzy z nich pójdą jako ochotnicy, a także staną się tak fajnymi wojownikami. Inspirują mnie dzieci z sąsiedztwa, którymi opiekowałam się, gdy były małe w wiosce w rejonie Połtawy – teraz dorosły i bronią Ukrainy. Inspirują mnie zwykli ludzie robiący niezwykłe rzeczy. A kiedy jest trudno, wykonuję wideo rozmowę z kimś, kogo znam na froncie – pokazuje mi okopy, w których mieszkają, opowiada różne dowcipy, nawet próbuje żartobliwie poczęstować mnie konserwami, które im dałem przez ekran. I usuwa moją ciężkość jak ręką, wszystkie problemy natychmiast znikają.


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe
za:https://novapolshcha.pl/article/natalka-panchenko-nas-obyednuye-oderzhimist-peremogoyu-ukrayini/?fbclid=IwAR1dOu_W2JQpwuhNHc9gLKzmdZeJLqgxgJysK45Itz2hs-rgWjDJJZonq3E

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation