Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Muśnięcie / Natalia Grudzień

Byłam ciałem. Miałam w sobie coś z człowieka. Choć chyba jednak więcej z ciała. Przyoblekłam się zmarszczonym kawałkiem skóry. Kilkoma fałdkami na brzuchu. Tłuszczem gromadzącym się tylko w jednej części ciała. Nogi były niczym patyki. Nie chciałam na nie zerkać. Ciało nie jest bowiem niczym przyjemnym. Gromadzi się w człowieku i zabiera z niego resztki uczuć. Sprawia, że minuta przyspiesza. Pojawiają się pierwsze zmarszczki. Mówią, że każda rysa to jakaś historia. A to nieprawda. Nie pamiętam żadnej historii. Byłam ciałem. A ciało jest brzydkie, odrażające. 

            Nie spoglądałam w lustro. Lustro to forma prawdy, której nie chcesz znać. Widać zmarszczki. Białe włosy. Wystające włosy z koka. Ciało. Unikałam tego przedmiotu. Wyniosłam każde lustro z mojego domu. Wnuki pomyślały, że to chyba początek demencji czy jakiejś innej choroby starczej. Komu przeszkadza to lustro? – pytały się mnie. A ja nie umiałam im nic odpowiedzieć. Oni byli jeszcze ludźmi. Mieli nadzieję. Marzenia. Ich ciała nie były tylko ciałami. Trwając w bezgłosie, unikałam tematu. Aż wszyscy dali sobie spokój. 

            Nie zerkałam też na szklanki. Co prawda, niewiele już widziałam. A mimo tego nadal chowałam wzrok w podłogę. Nie spoglądałam też w okno. Tam też można było ujrzeć siebie. Nie spoglądałam już na siebie. Ciało było ciałem. Niczym więcej. 

            Sami możecie się jednak domyśleć, iż nie da się tak długo. W końcu nadszedł ten moment. Nie wybuchnął świat. Nie było końca świata. Stałam przy kuchennym zlewie, wycierając naczynia i w pewnym momencie zamyśliłam się, wpatrując się w swoje odbicie w szybie jednej z szafek. Nie myślcie sobie, że przyglądałam się sobie jak Narcyz. To nie tak. Na początku czułam odrazę. Pojawiły się kolejne zmarszczki. Pod oczami spoczywały sińce. A w oczach żyło zmęczenie. Wpatrywałam się jednak w ten obraz znacznie dłużej. Aż w końcu w oczach zamieszkała radość. Twarz pokryła się grubą warstwą pudru. Na ustach spoczywał delikatny uśmiech. Spojrzałam się na moje dłonie. Nie zmieniły się. Skóra wciąż była wiotka. Przebarwienia pozostały. Dotknęłam dłonią policzków. Czułam suchy skrawek skóry i pofałdowania. Nic się nie zmieniło. Uniosłam wzrok. Był puder. Inna twarz.  Nadal ja. I nagle zaczęłam łkać. Smutek objął mnie za ramię, a następnie przeniknął do moich oczu, skąd pod postacią wody przepłynął strumieniem przez mój policzek. I wtedy poczułam, jak ktoś mnie kopie od wewnątrz. Czułam jedną pięść. Drugą. Trzecią. Ktoś ściskał mnie w obrębie ud. Dotykał mojego brzucha, aż w końcu ściskał piersi. To był silny, szorstki dotyk. Cała zapłakana, upadłam. Myślałam, że to koniec. Może to zawał? A może jeszcze coś innego? Dawno się nie badałam. Byłam tylko ciałem. Po co miałam się leczyć? Nie widziałam powodu, aż do momentu, gdy nie leżałam na podłodze spowita rozpaczą. Miałam wrażenie, że Ból dalej otula mnie przez ramię. On jednak odszedł. Mimo tego czułam, jak czyjeś dłonie dotykają mojego ciała. Odrażającego. Brzydkiego skrawka skóry zawiśniętego na kościach. Podniosłam się niemal natychmiast, choć miałam wrażenie, że nie mam siły. Byłam pewna, że to już ostatnie chwile. Dotarłam jednak jeszcze do pokoju. Wzięłam do ręki telefon i zapłakana zadzwoniłam na pogotowie. Tak. Tak. Czuję ból od środka, tak jakby ktoś wyrywał moje ciało – mówiłam. podałam adres. A potem czekałam, zerkając na siebie w odbiciu okna. Dalej był puder. Radość w oczach zastąpiły jednak łzy. To byłam ja – przypomniałam sobie. Tak, to ja – odparłam po chwili. Widziałam też czyjąś dłoń zakrywającą mi usta. A potem ta dłoń uwieczniona na mojej głowie dostała się do wewnątrz. Mieli być na zewnątrz – przypomniałam sobie. Tymczasem każdy z nich wszedł głęboko do mojego ciała. To miała być jedna niewinna noc. Kilkaset złotych w zamian za to. Nie miało być bólu od wewnątrz. Dotyku. I pocałunków. A teraz tak mało jest we mnie mnie samej – mówiło odbicie w oknie – Czuję ich o poranku. Podczas mycia zębów. W trakcie porannego i wieczornego prysznica. I nie mogę się uwolnić spod ich objęć. Czuję ich w sobie. Dotykają mnie od środka. Muskają. Jeden ściska mnie za piersi, powodując silny ból wewnątrz. Drugi uciska mnie za nogi, powodując, że tracę czucie. Trzeci wciska się gdzieś pomiędzy kręgosłup. A najgorsze jest to, że nie pamiętam żadnego z nich. Nawet twarzy. Oczu. Nie poznałabym ich na ulicy. Nie wiem, czy oni nie krążą gdzieś na zewnątrz mnie i też nie otaczają mnie gdzieś od wewnątrz. Bo przecież można żyć w różnych miejscach naraz.

A potem przypominam sobie, że przecież to dlatego nie zerkałam w to lustro. Nie zauważałam wówczas obcych dłoni odbitych na moich nogach. Rękach. Szyi. Nie czułam ich wewnątrz. 

Spoglądam na pokój. Widzę kilka obrazów maryjnych. Obrazy Boga. Różaniec. Czy tak wygląda koniec? – pytam się. Odbicie znika. Słyszę pukanie do drzwi. Próbuję dobiec do klamki. Upadam jednak po drodze. A wtedy jeden z ludzi wewnątrz mnie ściska mnie tak mocno, że rozrywa me ciało na strzępy. Byłam ciałem – powtarzam. I nie wiem, co powiedzieć wnukom. Nie wiem, co powiedzieć samej sobie. Widzę kilka znajomych twarzy. Po policzkach przepływa ostatnia fala łez. Ktoś próbuje mnie skleić. Nie ma mnie już. Pozostaje tylko wiotka. Brzydka. Odrażająca skóra zawiśnięcia na kościach. To nie człowiek. To ciało. 


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

  

 

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation