Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Martwa gałąź / Natalia Grudzień

         

Domem mojej babci były korzenie. Mieszkała wewnątrz ziemi jako jabłoń. Nie rodziła jednak dobrych owoców. Jej jabłka mieniły się kolorem orzecha włoskiego. w środku zaś gnieździły się robaki. Pozostawały w samym środku, niszcząc zewnętrzną warstwę. Takie brzydkie jabłka, bo jak je inaczej nazwać, spadały na ziemię. Obtłukiwały się przy tym. Czekały na moment, gdy narodzi się idealne, czerwone jabłko migoczące wśród złocistego słońca. Chwila ta jednak nie nadchodziła. 

            Życie toczyło się jesienią. Porą żółtych spadających liści pachniały włosy babci. Jej jabłoń wciąż rosła, wydając na świat brzydkie owoce. Babcia nie chciała jednak na nią spoglądać. Przyjeżdżałam do niej w początkach październikowego wiatru. Babcia zmywała. Prała. Oglądała wiadomości. Nie spoglądała na jabłonkę. Zasłoniła w swoim pokoju roletę, tak jakby się obraziła. Musiałam więc przyjeżdżać do babci coraz częściej. Spoglądać na jabłoń. Dbać o nią. Rozmawiać. Zrywać z niej zwiędłe jabłka. Potem chodzić dookoła półek z książkami i wdychać zapach kurzu. Ocierać go z pożółkłych książek. Półek, a następnie z samej babci i jabłoni. 

            W domu panowała cisza. Wkradała się pomiędzy stoły i meble. Nie opuszczała mieszkania. Nie wkradał się tam nawet szum. Wszystko wskazywało na to, że dom przepełnia Nic. z tego powodu mieszkanie nie chybotało się. Stało w miejscu. Było spokojne. Podobnie jak babcia, która spoglądała na strony książek. Następnie przenosiła swój wzrok na mnie. Już nie dawała rady czytać. Ściągała okulary. Przecierała oczy. Nie mogłam na to patrzeć. Wyrywałam jej książkę z rąk i czytałam zdanie po zdanie, usypiając babcię i dom. 

            Babcia malała. Była coraz i coraz to mniejsza. Więcej spała. Mniej jadła. Nikła w oczach. 

            Jabłoń kurczyła się. Jej owoce były maleńkie niczym okruch. Nie potrzebowała wody. Gniła. 

            Babcia siwiała. Jej włosy pokryły się barwą śniegu. Myślałam, że to przez to, że babcia zmienia się w panią zimę. Jej twarz robiła się bowiem coraz bledsza. Jedynie usta pozostawały w barwie majowych maków zrywanych na łące. Problem leżał jednak w tym, że była to szminka. Pod jej spodem krył się zaś pudrowy róż. 

            Przez ostatnie tygodnie babcia czekała na jesień. Następowała zima. Wiosna. Lato. Babcia krążyła dookoła domu. Próbowała zapełnić czymś czekanie. Cieszyła się jak dziecko widzące cukierka, gdy pierwsze żółte liście spadały z drzew. Nie wiem, dlaczego wybrała sobie tę porę roku. Może ze względu na kurz i dym. Być może to z powodu jabłoni. Babcia starała się o niej nie mówić. Patrzyła się na nią potem ukradkiem. Nie kazała się do niej zbliżać. Powtarzała, że już jest jej czas. Jej zegar tyka. Nie słyszałam jednak tego tykania. Podchodziłam do niej w ukryciu przed babcią. Dalej była piękna. 

            Nie przyszła jeszcze jesień. Pożegnała się wcześniej. Nadeszła za to burza. Pajęcza sieć na niebie sprawiła, że na ciele rysowały się drobne ziarna soli. Wnętrze zaś dygotało. Wystarczył grzmot, aby jabłoń się powaliła. Jej konar spadł. Nie było ani jednego jabłka. Pozostał tylko huk. Następująca po nim cisza. Korzenie. Martwa gałąź przetrwała w systemie ziemi. Sięgnęłam po nią. Miałam unieść jabłoń. Babcia upadła. Ja razem z nią. 

A jednak jabłoń się wzbiła. Nastąpiła wiosna. Dojrzało czerwone jabłko. Zjadłam je. 

Domem moim była jesień. 

           



Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation