Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Futerał / Natalia Grudzień

         

W powietrzu unosił się zapach wilgoci podobnego do tego, gdy wchodzi się jako dziecko do antykwariatu z mnóstwem książek. Każda strona jest przesiąknięta historią. Starością. Ma w sobie zapach wspomnienia. Bursztynowej barwy słońca dopalającej się letniego wieczoru. Zimy zamarzającej człowieka od wewnątrz. Splecionych rąk. 

            Tak też pachniało mieszkania pana K. Można było wejść do środka, stanąć pośrodku i wdychać zapach historii sprzed dwustu, pięćdziesięciu i dziesięciu lat. w środku widniały książki chaotycznie ułożone na uginającej się półce. Obok półki stała zaś gitara. Wyglądała na starszy model. Pan K. brał ją do swych dłoni każdego dnia. Szarpał nerwowo za struny. Nie mógł znaleźć odpowiedniego dźwięku. Odkładał instrument, a raczej rzucał go nerwowo w kąt. Próbował czymś zająć ręce. Najczęściej brał książkę z półki. Przesuwał wzrok po literach, a żadna z nich nie potrafiła się ułożyć w zdanie. Po pewnej chwili przerywał. Nie miało to bowiem większego sensu. Spoglądał na instrument. Czuł woń gitary, tak jakby w jej środku mieszkał zapach. Wziął ją do ręki. Był czulszy wobec niej. Wiedział, że inaczej struny mogą się zerwać. Wzrok nie był już ten sam. Pójście do sklepu, kupienie nut i założenie ich kosztowałoby zbyt dużo wysiłku, tym bardziej, że pan K. nie wiedział, jak to się robi. Nie zamierzał też pytać. 

            Gniew opuścił mężczyznę. Zszedł z jego ciała bez pośpiechu. Oderwał się od jednej niewielkiej struktury, by potem zejść całkowicie. Objęła go zaś czułość. Teraz jego palce wędrowały po strunach z taką delikatnością, jakby dotykał twarzy ukochanej osoby. Melodia zaczęła płynąć. Pan K. wzniósł jedną falę, to drugą i trzecią. Musiał uważać, by utworzone morze nie dostało się do mieszkania i nie zniszczyło jego wszystkich rękopisów. 

            Fala wydostała się jednak z mieszkania przez otwarte okno. Dotarła do nieba. Podniosła słońce ku górze, tak że w pewnym momencie pojawiło się światło. Rozpromieniona kula oświetliła mieszkanie pana K. Teraz mężczyzna widział wszystkie książki dokładnie. Struny. Rozpoczął się dzień.. Słońce natomiast przechylało się raz w jedną, to w drugą stronę. Rozciągało się. Dopiero co otwierało powieki, aby oddać skrawek siebie innym. Wkrótce niebo przybrało barwę słoneczników rozkwitających podczas sierpniowych dni.

            Pan K. grał dalej. Nie zamierzał opuścić instrumentu choć na chwilę. Unosił się jego wraz z jego falami. Płynął melodią po morzu muzyki, nie do końca wiedząc, jak się to robi i po co. Czuł jednak. Sądził, że to najważniejsze. 

Miał zamiar grać do momentu, gdy nie nadejdzie. Czekał na nią od kilku dni. Godzin, a ona nie nadchodziła. Wierzył, że grając, będzie w stanie ją jakoś do siebie przywołać, gdyż ona jest. Wiedział o tym. Trzeba ją tylko wydobyć z wnętrza. 

            Słońce męczyło się jego grą. Nie chciało powiedzieć tego panu K. Mogłoby mu się zrobić przykro. Jego dźwięki były utkane z zużytej, starej włóczki. Igła z kolei kłuła człowieka. Nienastrojone struny ogłuszały go. Nie słyszał. Nie widział.

            Schowało się słońce. Schyliło się, rozprowadzając po niebie barwę bursztynu, pomarańczy i żurawiny. Pozostawiło za sobą smugę światła rozpostartą wkrótce przez ciemność. Odeszło.

            W mieszkaniu pana K. dalej pobrzękiwał dźwięk gitary. Czysty. Nieczysty. Nastrojony. Nienastrojony. Nerwowe i czułe szarpanie. w pewnym momencie rozległ się dzwonek. Przerwał on grę mężczyzny. a więc to już – pomyślał – Tak, to już – odpowiedział sam sobie. Chciał podejść do drzwi. Czekał przecież już od kilku dni. w końcu podszedł. Coś w nim jednak pękło. Zaczął dygotać. Już miał sięgnąć po klamkę. Przesunąć ją. Otworzyć drzwi, gdy nagle zrezygnował. Wrócił do pokoju. Spojrzał na książkę. Na instrument. Potem dostrzegł futerał leżący w oddali. Przysunął się do niego. Następnie wszedł. Nie zastanawiał się nad tym. Zrobił to tak, jak dorośli ludzie po wstaniu zaparzają sobie kawę. To naturalne. Potem zasunął zamek. Zamknął się od środka. 

            W mieszkaniu dalej rozlegał się dzwonek. w pewnym momencie było słychać, jak drzwi się otwierają. Ktoś wszedł. Był w pokoju. Krzyknął. Rozpłakał się, siadając na fotelu. Wcześniej jednak musiał wziąć do dłoni książkę leżącą na fotelu. Było słychać bowiem przewracanie kartek: Ktoś musiał zrobić doniesienie – brzmiało pierwsze zdanie. Dalszą historię już znacie. w powietrzu unosił się zapach wilgoci. Kobieta odeszła, a w mieszkaniu było słychać, jak falą przemieszczają się kolejne dźwięki gitary. Płyną. 

 


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation