Podsumowanie roku / Roxana Lewandowska

Drukuj

 

Podsumowanie 2018 roku Roxany Lewandowskiej

Nadszedł mój ulubiony czas w roku – czas pomiędzy świętami, a nowym rokiem.
Już wpuściliśmy karpia do wanny, trochę się pobuntowaliśmy, bo przypomniało nam się, że karp to też zwierze, więc czuje tak samo ból jak my i może go wypuściliśmy, a może po prostu go zjedliśmy tłumacząc to sobie polską tradycją, tym, że u nas w domu zawsze tak było, zawsze tak się robiło. Za kilka dni zdenerwujemy się trochę na fajerwerki, że przecież denerwują psy, że dla nich jedna petarda to tak jak dla nas bomba nuklearna, że trzeba przecież to ograniczyć, że w ogóle co my jako ludzie zrobiliśmy.

Ale pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami nadchodzi bardzo magiczny czas, w którym siadam przed moim kalendarzem i patrząc na wszystkie daty, próbuję podsumować ten cały rok.

Spójrzmy najpierw na moje postanowienia jakie miałam na ten rok:
zjeść prawdziwie włoskie spaghetti *pojechać do Włoch*
nauczyć się rosyjskiego *tak na B1*
zaatakować jakiś kraj azjatycki z plecakiem *samej*
robić więcej zdjęć
obejrzeć więcej filmów niż w poprzednim roku

I wiecie ile z tych postanowień spełniłam – trzy. Tylko trzy, chociaż w zeszłą noc sylwestrową patrzyłam na nie, myśląc, że za równo rok wszystko wykreślę, bo przecież tu bardziej chodzi o marzenia niż o jakieś sztywne, przymusowe rzeczy do zrobienia. Że przecież będę sprawiać sobie sama frajdę spełniając te postanowienia.
Roxana, jak za rok nie zrobisz tej listy to się na Ciebie wkurzę – tak powiedziała Roxana z 2017 roku.  A jak reaguje na to Roxana z 2018? Uśmiecha się.

Rok 2018 był dla mnie jedną wielką niespodzianką.
Jasne, że zaczęłam się uczyć rosyjskiego i jasne, że zrezygnowałam po dwóch podejściach. Włączyło się logiczne myślenie, że po co mi do diaska ten rosyjski jest skoro nie chcę nigdy (nigdy nie mów nigdy, ale to tak na teraz) pojechać do Rosji. Zamiast tego zaczęłam oglądać naprawdę dużo filmów (w tym roku około 200 filmów widziałam po raz pierwszy, nie jestem w stanie policzyć ile faworytów widziałam po raz kolejny) i tak się okazało, że natrafiłam na filmy Sorrentino i wkurzałam się, że nie rozumiem co mówi część bohaterów (napisy to nie to samo, co rozumienie każdej kwestii), jednocześnie uwielbiając każdy fragment filmu.  Więc padło na naukę włoskiego. Idzie dobrze, może B1 to jeszcze nie jest, ale mam do niego taką samą pasję jak miałam do hiszpańskiego. No dobra, może trochę mniejszą, bo miłość może być tylko jedna.
I się okazało, że pod koniec kwietnia zawołał mnie Londyn. Powiedział HEJ, LEĆ DO MNIE, TYLE SIĘ NIE WIDZIELIŚMY, więc mówię kumpeli na uniwersytecie, że lecę do Londynu za tydzień, a ona na to, że to było jej marzeniem odwiedzenie tego kraju, ale boi się sama. No to lecimy we dwie. Jej się tak podoba, że trzy miesiące później wyprowadza się tam, a ja jestem dumna, że pokazałam i zaprowadziłam ją do domu. Fajne uczucie, duma pomieszana z tęsknotą. I tak przełożyłam Włochy za rok. I dobrze, bo już może pogadam z jakimś Włochem o pogodzie – będę w stanie, bo mój język mi na to pozwoli.
Zaatakowałam kraj z plecakiem. Azjatycki. Kambodża. Królestwo Kambodży. Ja zaatakowałam ją, ona mnie, nawet mocniej. Wróciłam wcześniej niż planowałam. Ale jak teraz o tym myślę – zrobiło mi to dobrze i każdy powinien być wysłany tam na chociażby tydzień. I później tak jak ja skakałby na myśl, że w lodówce ma ser i keczup. My naprawdę nie doceniamy takich rzeczy, a powinniśmy.
Wyobraziłam sobie właśnie cały świat płaczący z powodu posiadania ciepłej wody w kranie. Taki świat chcę. O taki świat walczę.
Robić dużo zdjęć robiłam/zrobiłam. Canoś był prawie wszędzie. Dumne dziecko przeżyło i Kambodżę i Londyn i te moje dwa wyskoki do Polski, chociaż najlepiej czuje się tak jak ja, w domu, w Maladze.

Wiecie co mnie te wszystkie postanowienia noworoczne nauczyły? Odpuszczania. I takiego życia w zgodzie z samym sobą. Cele i plany, czy marzenia są super. Ale często zapominamy o ich aktualizacji i o tym, że czasami może się okazać, że są dla nas złe.
ALE PRZECIEŻ MARZYLIŚMY O TYM CAŁE NASZE ŻYCIE!
I nagle marzenie się spełnia. I nie ma fajerwerków. Ani petard (psy się nie denerwują przynajmniej) tylko jest cholerne uczucie pustki. Przecież to miało wyglądać lepiej. Miało być wow.

Nie wiem, czy znacie historię Tomo z zespołu Thirty Seconds to Mars? Tomo za nastolatka był ogromnym fanem tego amerykańskiego zespołu. Marzył o spotkaniu jego członków, o porzuceniu swojej dotychczasowej pracy – był menadżerem knajpy – i zostaniem ich gitarzystą. Ćwiczy, pracuje ciężko, próbuje wszystkiego, marzenie go nie opuszcza ani na moment. I wiecie co? Po kilku latach – udało się jakimś cudem. Tomo zostaje dzieckiem szczęścia, czuje się jak wybraniec, gdy zespół proponuje mu pracę gitarzysty.
Mija pięć lat. I wiecie co? Tomo rzuca tę robotę. I wraca do prowadzenia knajpki, bo jednak bycie gitarzystą nie okazało się być takim spełnieniem marzeń.
Podziwiam go ogromnie za tę odwagę. Bo trzeba mieć jaja, żeby powiedzieć sobie samemu, że to jednak nie to. Że nie było wow. Że marzenie okazało się być klapą.

W życiu mam dwie osoby, którym bardzo chcę zaimponować. Jedna z nich to Roxana, która ma 9 lat, a druga to ta Roxana, która ma już 70 na karku. Przynajmniej tyle, a może nawet ciut więcej.

Jako dziecko marzyłam o podróżach. Chciałam mieć cały swój dobytek życiowy w jednym dużym plecaku, spędzać mnóstwo czasu na lotniskach, spać w samolotach i w ogóle odkrywać nieznane lądy, rozmawiając w prawie każdym języku świata.
A teraz? A teraz to ja chcę raz na rok zagubić się w jakimś nieznanym mi kraju, ale chcę być głównie w domu. Już nie chcę latać, już nie chcę mieć cały czas zaplanowanego lotu gdzieś. Chcę po prostu pojechać miejskim na plażę, później wracając usiąść w mojej ulubionej kawiarni na cafe latte i stukać w klawiaturę laptopa.
Marzenie o podróżach się zmieniło. Albo się zaktualizowało. I wiem, że na lepsze. Wiem, że 80letnia Roxana mi za to podziękuję. 

Bardzo mocno ufam swojej intuicji. To ona mi mówi jedź, nie jedź, nie teraz, później. I wiecie co nigdy się nie myli, chociaż moi znajomi nieraz twierdzą, że teraz ona mnie wystawi.

Ale jakby nie patrzeć no zawsze ma racje.
Rok temu rzuciłam wszystko i wyprowadziłam się do miasta moich marzeń, nie znając tu nikogo. Dzisiaj mam w tym mieście kilku przyjaciół, ulubione kino, ulubioną kawiarnię i warzywniak i czuję się lepiej niż kiedykolwiek.
Większość ludzi mówiła, że to głupi pomysł, ale głos w głowie mówił jedź, czas wrócić do domu.

Nawet teraz pisząc to powinnam siedzieć w Polsce, z której 4 stycznia powinnam wracać. Ale będąc na lotnisku głos powiedział zostań, przecież ty nie chcesz jechać.
I pierwszy raz w życiu przegapiłam lot z czystą premedytacją. I chyba dzięki temu miałam najpiękniejszą wigilię świata.

Masz już postanowienia noworoczne? Rzuć okiem jeszcze raz na nie. I śmiało możesz wykreślić to zrzucić 10 kilogramów, jeśli to marzenie nie jest zaktualizowane, bo jeżeli wpisujesz je tam już od dziesięciu lat to sorry, ale to stara wersja, już ją Wszechświat nie zaakceptuje. I na dodatek czy ty serio tego chcesz? Wiedziałam, że chcesz zaimponować komuś innemu. Więc już wykreślaj. Zrób taką dobrą selekcję, naucz się odpuszczania, by za rok nie czuć się źle z samym sobą. Ale dobrze.

Wiecie co jest moim największym marzeniem życiowym?
Jak już to wszystko się skończy i spotkam się z Roxaną siedmioletnią i Roxaną osiemdziesięcioletnią - to nie dostać od nich żadnego ochrzanu. Tylko iść z nimi na kawę do mojej ulubionej kawiarni (mam nadzieję że Wszechświat pozwoli nam wrócić tutaj na ten jeden moment), pogadać i dowiedzieć się, że wszystkie trzy jesteśmy bardzo z siebie dumne. I Bogdan Marciniak zrobi nam pamiątkowe zdjęcie. A my powiemy, że to skończyło się tak pięknie i teraz możemy już iść dalej. Boso. Bez absolutnie żadnego stresu, trzymając się za ręce, właściwie wtulone w siebie (ja będę szła z zewnętrznej, bo w jednej ręce będę miała aparat).

I tego Wam życzę w nowym roku. Znaczy nie końca tego wszystkiego. Ale dumy z samych siebie.

Szczęśliwego,
Roxana