NAUCZYCIELE SĄ WAŻNI! / Marta Wałdoch

Drukuj

 

            W związku z dyskursem, niosącym za sobą całą gamę emocji i otwartą debatą publiczną na temat nauczycieli, spotykam się z pytaniami na temat mojego zawodu od ludzi, których znam dłuższy czas, ale także i od tych, których poznałam dziesięć minut temu. Pytania zazwyczaj sprowadzają się do rozmów opartych na szkolnych migawkach, na pozytywnych, ale i często negatywnych emocjach, zostawionych w szkolnych murach i przede wszystkim na ludziach, którzy pomagają rozwiązywać problemy, których nigdy nie miałoby się, gdyby nie oni.

            Tematem tych rozmów, prędzej czy później, staje się także ilość dni wolnych (wakacje, ferie, przerwy świąteczne, długie weekendy i weekendy jako takie), bardzo niewielki wymiar etatu, darmowe wycieczki, trzynasta pensja.  Trudno prowadzi się dyskusje z osobami, które widzą tylko końcowy efekt przytablicowy, do tego mają takie lub inne podejście do edukacji, nauczycieli, szkoły, bo słowa są tylko słowami i nie jestem w stanie ich przekonać, że praca nauczyciela to wcale nie jest osiemnaście godzin. Najlepiej takie sytuacje ucina mój brat słowami: „nikt spoza rodziny nauczyciela nie rozumie, o co chodzi” albo „nauczyciele aż za trzy tysiące złotych wychowują cały naród”.

            Osiemnaście godzin tygodniowy spędzamy przy tablicy. Ile czasu w ciągu dnia spędzamy z uczniami? W moim przypadku jest to prawie każda przerwa. To rozmowy wychowawcze, rozmowy na temat lekcji, która się odbyła albo która się odbędzie, to rozmowy o ich życiu poza szkołą, o ich planach na weekend, na wtorek, na czwartek, to rozmowy o sytuacjach, które ich rozbawiły albo zezłościły, to rozmowy o muzyce, książkach, filmach, wycieczkach. Te rozmowy odbywające się na korytarzach, pozwalają lepiej mi ich poznać, zrozumieć ich emocje, ich nastawienie, ich humor, zobaczyć ich dusze. Więc do tych osiemnastu godzin musiałabym doliczyć każdą przerwę, w której chłonę dziecięce spojrzenia, uśmiechy, słowa, które powodują, że łatwiej jest mi z nimi pracować.

            Do osiemnastu godzin powinnam także doliczyć drugie tyle, poświęcone na przygotowanie każdej jednostki lekcyjnej. Zostawiam w tym sporo miejsca na kreatywność swoją i uczniów, na kierunki, w które potoczy się nasza dyskusja, na ich wypowiedzi i na ich rozwiązanie problemu, którym się zajmujemy. Ale przy tym mam świadomość, że jestem nauczycielem bez doświadczenia, bez stażu, więc planowanie ogniw lekcji, zapoznawanie się z nowymi dla mnie tekstami kultury, ponowne analizowanie i interpretowanie tekstów znanych, przygotowywanie ćwiczeń z zakresu danego tematu, przygotowywanie notatek, które mają być skompresowaną wersją czterdziestu pięciu minut, a nie przepisywaniem podręcznika, daje mi poczucie komfortu, pełnej świadomości tego, co chcę osiągnąć, poczucia pełnego przygotowania w obrębie tematu. Co jest kosztem takiego podejścia? W tygodniu często brakuje mi czasu dla samej siebie, pracuję dwanaście godzin dziennie, nie zawsze mam czas, żeby się wyspać, często nie nadążam z prywatnymi obowiązkami.

            Do mojego etatu powinnam doliczyć także sprawdzanie wszystkich prac domowych, zeszytów i zeszytów ćwiczeń, kartkówek, testów znajomości lektury, sprawdzianów, prac klasowych, wypracowań. Uczę w trzech klasach, czyli tego sprawdzania mam pięćdziesiąt cztery sztuki. Wymagam od swoich uczniów konsekwencji i rzetelności, więc sama muszę taka być. Ile zatem zajmuje mi sprawdzanie?

            Powiecie Państwo, że wybrałam ten zawód i nauczanie tego przedmiotu, więc powinnam liczyć się z konsekwencjami. I macie Państwo rację. To nie jest przypadek, że trafiłam do szkoły. To kwestia ciągu przyczynowo-skutkowego moich decyzji. Zawsze chciałam pracować z dziećmi, marzenie w zasadzie od najmłodszych lat. W tym marzeniu zmieniał się tylko charakter pracy. W momencie wyboru studiów, w wieku osiemnastu lat, podjęłam ostateczną decyzję – chcę być nauczycielem. To była decyzja przemyślana, to stało się celem, osiąganym krok po kroku. Ale zarzucanie nauczycielom pracy li tylko przez osiemnaście godzin w tygodniu, skłoniło mnie do przedstawienia tego, jak to wygląda z mojej perspektywy.

            W zamian za ilość wolnych dni w ciągu roku, zajmuję się problemami wychowawczymi całej uroczej zgrai uczniów, nie tylko moich wychowanków, chociaż oni są dla mnie priorytetem. Reaguję zawsze, kiedy widzę, że dzieje się coś negatywnego. Ale chcę także być świadkiem ich pozytywnych emocji. Wychowawcze kwestie nie mogą być jednak w oderwaniu od pozaszkolnego życia dzieci. Więc popołudnia to często telefoniczne rozmowy z rodzicami, wiadomości wysyłane przez e-dziennik, tysiące smsów, wywiadówki, ale i indywidualne spotkania po moich lekcjach. To też jest czas, który należałoby dopisać do etatu, ale nad tym się nie zastanawiamy, prawda? Organizacja wycieczek, rady pedagogiczne, szkolenia, rozmowy z nauczycielami, psychologiem, pedagogiem na temat danego ucznia, danej sytuacji, szukanie rozwiązań z dyrekcją, to też czas poza godzinami mojego etatu.

            Dyskurs publiczny o nauczycielach rozpoczął się od informacji, że chcemy strajkować. Dlaczego tego chcemy? Bo to wszystko, co zostało wymienione wyżej, to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie jesteśmy idealni, często dajemy się ponieść emocjom, popełniamy błędy, ale nie trafiliśmy do szkoły przez przypadek. Pracujemy w oświacie, bo do tego zostaliśmy stworzeni. Praca nauczyciela jest misją, jest powołaniem. Odpowiadamy za przyszłe pokolenia dorosłych ludzi, którzy będą naszymi wójtami, prezydentami, posłami, konsulami, ale będą także budować nam domy, dbać o rozwój literatury najnowszej, będą dziennikarzami, lekarzami, prawnikami, programistami. To oni są formą przyszłości, którą my wypełniamy treścią.

            Więc strajk. Więc protest. Bo jesteśmy ważni. Miałam pewne obawy, co do postawy, którą powinnam przyjąć wobec tej sytuacji. Ja, jako osoba prywatna, wiedziałam, że tak należy, bo robimy o wiele więcej, niż widzi osoba z zewnątrz, a nasze wynagrodzenie za wkładany trud, jest raczej symboliczne. Natomiast druga ja, jako nauczycielka, miałam obawy, że to odbije się na moich dzieciach, że zapanuje chaos, że doprowadzi to do edukacyjnego paraliżu, lekcyjnej śpiączki, że nie będzie sprawowana nad dziećmi opieka, że ostatnie egzaminy gimnazjalne, egzaminy ósmych klas, a przecież tyle do zrobienia, tyle do omówienia, tyle do powtórzenia, trzeba ich przygotować najlepiej jak się da, trzeba oszczędzić im stresu, że my tu protestujemy, a oni muszą podejmować ważne życiowe decyzje. Ale my też musimy ją podjąć i być jednością w momencie, w którym odbiera nam się autorytet, szacunek, pozycję w społeczeństwie, kiedy odbiera nam się godność, manipuluje informacjami, prawdą, kiedy wkrada się fałsz i gra się na negatywnych emocjach. Bo nauczyciele są ważni.

            Można powiedzieć, że ten strajk jest także dla tych dzieci. Być może wśród nich jest przyszły nauczyciel matematyki. Jeżeli uda nam się dopiąć tego, czego oczekujemy, jemu w przyszłości będzie łatwiej. Praca nauczyciela nie powinna być wolontariatem. Nasze wynagrodzenie powinno nam umożliwić swobodne, godne życie. Nasze wynagrodzenie powinno pomóc nam w utrzymaniu poczucia dumy z tego, co robimy. Powinno dać nam zadowolenie, żeby nie rodziły się pytania, po co mam się angażować, jeżeli jako sprzedawca miałabym więcej pieniędzy, a mniej na głowie?

            Nie strajkuję przeciwko moim dzieciom, moim rodzicom, mojej dyrekcji, mojemu organowi prowadzącemu. Protestuję przeciwko temu wszystkiemu, na co pozwala ministerstwo. Protestuję przeciwko oszczerstwom, manipulacji faktami, odbieraniu znaczenia mojej pracy, mojemu zawodowi, mojemu trudowi, który wkładam w to, co robię. Protestuję przeciwko odbieraniu znaczenia miłości, którą mam do dzieci i do bycia nauczycielem. Protestuję przeciwko moim zarobkom.

            Nauczyciele kształcą, wychowują, przekazują wiedzę, ocierają się o wieczność. Nauczyciele nie mogą być niezauważani, nie mogą być nieobecni, poza tematem. Nauczyciele nie powinni mieć etykiet „dwa miesiące wakacji”, „osiemnastogodzinny etat”.

            To, co chowaliśmy za zamkniętymi drzwiami pokoju nauczycielskiego, zostało wypuszczone w przestrzeń. I teraz to już nie jest tylko kwestia podwyżki, chociaż nasze pensje są groteskowe i nie możemy robić z tego tematu tabu, ale także tego, co nam odebrano. Czuję się poniżona i upokorzona słowami, które padają w naszym kierunku. Doprowadzają one do sytuacji, że nie ma chętnych na studiach na specjalność nauczycielską.

            Oddajemy dzieciom serca, zostawiamy w nich cząstkę siebie, wychowujemy, kształcimy, przekazujemy wiedzę. My, nauczyciele, jesteśmy ważni.


[podkreślenie redakcji]