Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Bezgłos / Natalia Grudzień

Bezgłośna kakofonia. A potem szum. I ja. 

Jestem gdzieś pomiędzy nimi. Utkana w ciszy. W bezgłosie. A jednocześnie splątana krzykiem i wrzaskiem. Nie pamiętam początku. Otworzyłam jedno oko, a potem drugie. Spojrzałam się na promienie słońca przedostające się do mojego pokoju i właśnie wtedy przestałam mówić. Głos odszedł. Melodia wzięła swoje bagaże i wyprowadziła się. Tak przynajmniej opowiadała babcia. Miałam wówczas kilka miesięcy i z przeraźliwego krzyku dziecka. Płaczu. Histerii. Ogólnie rzecz biorąc wszystkich emocji doświadczanych przez niedawno narodzone stworzenia ludzkie – stałam się bezgłosem. 

Byłam u wielu lekarzy, zarówno tych od fizycznej strony ciała, jak i tych od „duszy”. Wchodziłam do różnych urządzeń. Otwierano mi buzię. Dawano słuchawki. Nie umiałam jednak wydobyć z siebie dźwięku. Mimo to widziałam. Słyszałam. 

Babcia niekiedy nie wiedziała, czy aby na pewno widzę, słyszę i czuję, czy jestem jak inni, czy... Bezustannie płakała. Często siadała przy mnie w nocy, myśląc, że nie rozumiem jej melodii głosu i mówiła mi o tym, jak bardzo chciałaby, bym otworzyła te usta i wydobyła choć jedną wibrację świadczącą o tym, że jestem normalna. Normalna to znaczy mówiąca. Bo człowiek jest istotą mówiącą. Jest zwierzęciem stadnym. Kontaktującym się ze sobą za pomocą słów. Słowa z kolei mogą być wydobywane tylko z ust. Te na kartce się nie liczą. Na papierze. W komputerze. Te wypowiadane za pomocą gestów. Ważne są tylko te wydobywane z ust. Dlatego nie jestem normalna. Nie jestem…

Babcia przytrzymuje mnie jednak za rękę i mówi mi, że jestem wyjątkowa. Czy to to samo? Potem siedzi ze mną w milczeniu. Niekiedy tę ciszę przerywa głośnym wydobywaniem się strumieniu smutku z wewnątrz na zewnątrz. Następnie jest bezgłos. Pocałunek babci w czoło. Zgaszona lampka. Sen. 

W szkole pytają się babci o prawdziwą historię mojej niemowy. Babcia wzdycha. Dookoła jej oczu maluje się strużka bezsilności. Fioletowe cienie. Dygocze pomimo dwóch warstw kocy i kufajki. Ja z kolei zastanawiam się, co to jest „prawdziwa historia”. Czy ta znana przeze mnie jest tylko ładunkiem romantycznych słów splecionych w baśniową aurę? Czy kiedyś potrafiłam odtworzyć muzykę wewnątrz mojego ciała? Czy kiedyś… 

            — W zasadzie – opowiada babcia, biorąc głęboki wdech. Słyszę, jak połyka ślinę – Ala kiedyś mówiła. Miała aksamitny głos i niemal od początku myślałam, że będzie śpiewać na wielkich scenach. Miała jednak pięć lat, a może i cztery, gdy obiecała swojemu tacie, że będzie cicho, dopóki nie wróci. Była zima. Tata nie wrócił do teraz, a Ala wciąż nie mówi. Brzmi jak baśń, jednak tak bardzo chciałabym, by złamała tę obietnicę. Jest już przecież dużą dziewczynką i nie wiem, co mam robić. 

            — Była pani u psychologa? – pyta jedna z pań stojących obok. Na co babcia kiwa potwierdzająco głową. Nie dowiaduje się niczego. Ja jednak tak. 

           

            Nie pamiętałam tej obietnicy. W ogóle nie pamiętam taty. Ani mamy. Ani dziadka. Zawsze była tylko babcia i ja. Jej dom przyobleczony troską. Ciepłem. Radością. Zapachem konfitur z malin na korytarzu. I wonią wyrastających drożdży spod ściereczki ułożonej na misce.

          O mamie dowiedziałam się z kolei w szkole. O tacie też. Chciałam wykrzyknąć wtedy, że to wcale nie tak, że… Z każdym rokiem rodziło się we mnie coraz więcej krzyku, a z mojego gardła wydostawał się tylko bezgłos. Milczek. Beksa. Dziwak – tak nazywali mnie w szkole, mimo że pani prosiła, by być dla mnie miłą.             Znów myślałam, że wyduszę z siebie wrzask. Cisza. Bezdźwięk – tylko tyle zdołałam wypowiedzieć. 

            Nim się jednak zdołałam obejrzeć, babcia zaczęła chodzić o jednej lasce. Potem o dwóch, co ledwo kuśtykając nogami. Jedna z jej nóg obrosła wielką raną. Podobno to cukrzyca. Nie poznawałam jej. Tak nie wyglądała moja babcia. Nie myślcie sobie jednak, że tylko ona zaczęła się zmieniać. Mnie wkrótce też zaczęły poszerzać się biodra. Potem uda. I tak w międzyczasie skończyłam gimnazjum. Zaczęłam liceum i nawet nie wiem, gdy to wszystko minęło. Wciąż milczałam, choć byłam już trzydziestoletnią kobietą. Mieszkałam jeszcze z babcią, choć w zasadzie już dawno myślałam o tym, czy nie znaleźć by jakiegoś mieszkania. Była jednak babcia. Ona opiekowała się mną. A teraz ja nią. Taka kolej rzeczy. Nie mogłam jej ot tak opuścić. 

Jak się pewnie domyślacie, musiała w końcu umrzeć. Walczyła niczym wojowniczka w szpitalu. Po dwóch dniach przestało jednak pracować serce. I teraz nie wiem, czy jej dusza oderwała się od ciała i poszła do nieba? Czy śpi wiecznym snem? A może powędrowała do innego ciała? Wiem tylko, że nie powinno się umierać tak nagle. A jednak koniec zawsze jest nagły - nawet jeśli się go spodziewamy. Śmierć jest jednym z najokropniejszych, niezapowiedzianych gości, jakich kiedykolwiek u siebie gościłam. Po nim jest tylko krzyk wewnątrz. Bezgłos na zewnątrz. 

Puste mieszkanie. Od razu przywodzące na myśl wiersz Szymborskiej - nawet jeśli to babcia. Jestem zupełnie sama w tych czterech ścianach i próbuję złapać oddech. Potem życie dalej się toczy. Czuję jednak, jakby moje się kończyło. 

Spoiler alert: Żyję jednak jeszcze dość długi czas. 

Często siedząc sama na tej pustej kanapie, spoglądam na obraz babci i myślę o tej obietnicy. Czy to naprawdę tak było? Która wersja mnie jest prawdziwa? 

Jeśli ta wypowiedziana w szkole, to dlaczego dalej milczę? Otwieram szeroko buzię, próbuję złapać powietrze i powiedzieć cokolwiek. Ta scena kończy się jednak płaczem - tak jak większość kadrów życia. 

            Potem jest praca. W zasadzie to jej poświęcam większość życia. Poza babcią nie miałam i nie mam nikogo. Byłyśmy we dwie. Teraz jestem jedna. Nie myślcie sobie, że nikogo nie poznałam. To nie tak. Jest mnóstwo osób. Znanych bardziej. I tych mniej. Nikt jednak nie wszedł do mojej duszy tak głęboko, by mógłby być kimś na stałe. By być dłużej. Trwalej. Te osoby zmieniają się tak jak pasażerowie w tramwaju, w autobusie, pociągu. 

       I tak też zostało we mnie kilka chwil zapisanych w jakichś przedmiotach. Jak ciastko jadane z babcią. Jak biurko w szkole, gdzie babcia opowiadała historię. I jak łóżka szpitalne badające mnie od wczesnych lat życia. Tam też byłam na końcu. Tak jak mówiłam, śmierć jest nagła i tak też było ze mną. Poczułam się gorzej. Na szczęście byłam na ulicy. Sama nie wiem, jak poradziłabym sobie z moją niemową. Miałam specjalny numer telefonu do przychodni, jednak w takich sytuacjach ważne są sekundy. Moje były ostatnie. W krótkim czasie przewieźli mnie do białych sal obleczonych cierpieniem. Krzykiem. Wewnętrzną bezdomnością. I to tam powoli odbierano mi słuch. Wzrok. Najdłużej czułam – tak to na pewno. Słyszałam jeszcze inne krzyki, gdy nagle wydarł się jakiś obcy. Zrozumiałam wtedy wszystko. To był mój krzyk – ten skrywany od lat. Potem znów był bezgłos. Czarna plama. A za nią koniec. 

 


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation