Polonistą zostałem w zasadzie na przekór, co świadczy o tym, że nie zawsze warto być przekornym.

Miałem przez jakiś czas bardzo złego nauczyciela języka polskiego. Takiego z tych komentarzy, które twierdzą, że wszyscy nauczyciele są tacy. Nie jesteśmy, ale się zdarzamy. Nauczyciel literatury odczytywał z pożółkłego zeszytu prawdy objawione. Prawdy te należało powtórzyć na sprawdzianach, dzięki czemu dostawało się oceny dobre lub bardzo dobre, w zależności od stopnia zaangażowania w doskonałość odtworzenia myśli idealnego ciała pedagogicznego. Gdy nie bardzo miałem na to ochotę, dostawałem oceny co najwyżej dostateczne, ale urok niedostatecznych też poznałem. Mój kolega, który nie był fanem czytania czegokolwiek przepisywał wszystko żywcem z takich małych ściąg, które wycinał z książeczek, które ściągę miały w tytule. W sposób zaskakujący wpasowywał się idealnie w odbiór nauczyciela, który był jednocześnie mało mobilny, więc ściągać można było bez większych problemów.

Do tej pory żałuję, że nie miałem aż tak złego nauczyciela innego przedmiotu, na przykład informatyki lub fizyki, gdyż w ramach przekory być może byłbym teraz świetnie zarabiającym programistą lub obsługiwaczem reaktorów jądrowych.

Tak jakoś jednak wyszło, że nauczam o tym samym, czego nauczali nauczyciele języka polskiego od zawsze. Promuję samobójstwa jako sposób na rozwiązywanie problemów, bo wielu bohaterów dzieł najważniejszych dla polskiej tożsamości to potencjalni lub realni samobójcy. Konrad, Kordian, Pan Tadeusz, Wokulski, Hrabia Henryk.

Wnoszę wiele dobrego wspominając o Doktorze Judymie, który nie mógł być szczęśliwy z kobietą, która go kochała, bo sobie ubzdurał, że gdy z nią będzie, to nie pomoże ubogim, których na dodatek nienawidził.

Analizuję wizję Polski jako Chrystusa narodów i muszę uważać, żeby uczniowie nie pomylili tej ważnej kwestii, gdyż łatwo jest napisać, że Chrystus jest narodem polskim. Próbuję wyjaśnić, jak to jest, że w sumie jedni z nielicznych bohaterów pozytywnych, którzy naprawdę uczą, jak dobrze żyć, jak dbać o drugiego człowieka, są ateistami w świecie dżumy, czyli zła, napisał o nich ateista, a rozważania, jak być świętym bez Boga mają jakieś uzasadnienie w kraju, który Boga dodaje nawet do herbaty.

Tłumaczę Wesele, które jest nie do wytłumaczenia, o ile ktoś nie wpadnie na to, że Wyspiański po prostu zrobił to samo, co obecnie się robi, czyli tak jakby nagrał pijanych w trzy dupy uczestników imprezy, wrzucił to na jutub ówczesny, czyli wziął i napisał dramat, bo nie było internetu, a przy okazji pokazał stan świadomości społeczeństwa polskiego. Podzielonego, skłóconego, totalnie się niesłuchającego, traktującego z góry innych od siebie, wiecznie pijanego złudzeniami o wielkości, przywiązanego do mało ważnych symboli narodowych, które bez treści znaczą tyle co nic. I wtedy zapada cisza. Bo akurat czasem spotykamy się ja i uczniowie w sytuacji, w której nawet tak dawny tekst mówi o nas. O nas teraz.

I raptem zaczyna się zupełnie inna rozmowa. Bo rozmowa jest najważniejsza w edukacji. I na nią musi być czas. O trochę innych książkach, innych sprawach, serialach, filmach, grach komputerowych, zdjęciach, muralach, blogach. Historia literatury nie jest historią młodych ludzi. Bo oni nie mają jeszcze historii. Dopiero ją tworzą. I nawet jeśli jest to historia trochę postawiona na głowie w stosunku do wcześniejszej historii, to nie znaczy, że jest mniej ważna.

Być może jest ważniejsza.


Opublikowane za wpisem na Facebooku: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=889223004803100 Tytuł felietonu od redakcji.

graficzny identyfikator działu FELIETONY

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation