1 sierpnia 2019 r.

 

Dzisiaj post będzie troszeczkę inny. Nie będzie zamku, bram, parków czy posągów. Tym razem tylko o mieście, a konkretnie o dzielnicach Dotombori i Shinsaibashi w Osace. 

Założone w planie wycieczki trochę mi nie wyszły ze względu na samopoczucie i odległość, więc postanowiłam jeszcze raz poeksplorować tętniące życiem centrum. Wydawałoby się, że po kilku razach nie ma tam już nic nowego do odkrycia, ale takie myślenie jest dużym błędem. Wystarczyło skręcić w inną uliczkę, żeby odnaleźć kawałek nowego świata. Nigdy się nie spodziewałam, że w przestrzeni o szerokości około może pół metra znajdę bardzo klimatyczne malunki i mini kapliczkę z wróżbami. Takie rzeczy się pomija zwykle wzrokiem, bo nikną otoczeniu wysokich, potężnych zabudowań, dosłownie każdy omijał wejście.

Pomiędzy straganami, sklepami, barami i klubami znalazło się też miejsce modlitw. Mnich odprawiał ceremonię zaraz obok gwarnej ulicy, którą przepełniały zapachy jedzenia, rozmowy i śmiechy, co było dość niezwykłe w moim odczuciu. Natrafiłam też na kolejny chram. Trochę inny od poprzednich, bo figury były całe porośnięte roślinnością, a rytuał się rozpoczynało od polania ich wodą. 

Parę ulic dalej znalazłam z kolei swoje niebo - wyprzedaż mang. Przed sklepem stały regały wypełnione komiksami po brzegi, w cenie stu jenów (ok. 3,50zł) za sztukę lub dwustu za trzy sztuki. Musiałam wziąć głęboki oddech i przypomnieć sobie, że jeść i pić trzeba, walizka może mieć określoną wagę, a wysyłka jest droga. Nie kupiłam wcale aż tak dużo. Tym razem. Sam sklep w środku też robił wrażenie - mang było jeszcze więcej, były też figurki i inne akcesoria powiązane z japońskimi animacjami. Cztery piętra totalnego szaleństwa. 

Po wrażeniach przyszła pora na słynny sernikowy deser. O naleśnikowym wyglądzie, puchaty, gibał się, jak galaretka, a do tego był przepyszny. Uwaga - z rodzynkami! W trakcie spożywania go na ławce przy rzece z figury ośmiornicy na ścianie zaczęła lecieć przeróbka piosenki o takoyaki, a do tego oko rzeczonej wyżej ośmiornicy robiło za kulę dyskotekową. Opanowanie śmiechu trochę mi zajęło. 

Na moście jakiś chłopak z Chin dawał popis swoich umiejętności wokalnych. Narobił mi tym straszną ochotę na rozruszanie strun głosowych, więc następnym przystankiem był bar karaoke. Drunken Clam - polecam, prowadzony przez bodajże Brytyjczyka, ma wspaniałą atmosferę, a zabawa jest przednia. Odwiedzający są w zasadzie jak starzy znajomi, zagadają, pośmieją się, wspólnie pofałszują. Przy następnej wizycie w Osace na pewno tam zajrzę!

Spotkałam się z wieloma opiniami, że w Osace nie warto siedzieć dłużej niż jeden dzień, że nie ma tu nic do roboty i jest nudno - absolutnie się nie zgadzam! Zajęć jest mnóstwo, można nawet w środku nocy kupić ubrania, bo niektóre sklepy są wtedy otwarte. Mnie wciąż jest mało i chętnie zostałabym tu dłużej. Nie ma co się zniechęcać, polecam się po prostu którego razu, najlepiej wieczorem, zgubić.

graficzny identyfikator działu FELIETONY

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation