30 lipca 2019 r.

 

  Pół godziny metrem, półtorej shinkansenem, żeby dotrzeć do Hiroshimy. Bez zamku się oczywiście nie obejdzie, to obowiązkowy punkt każdej mojej wycieczki, jeśli jest możliwy do zrealizowania. Przed bramą zamku spotkała mnie bardzo miła rzecz. Starszy Pan na rowerze zagadał (wypowiedzi w oryginalnych wersjach językowych):
  - Excuse me, where are you from?
  - From Poland.
  - Where?
  - Poorando!
  - Ah, Poland! Dzień dobry! Piękna! Miłej podróży, do widzenia!

  Szczerzyłam się przez co najmniej kolejne dziesięć minut. Byłam nie tylko w szoku, ale też towarzyszyło mi bardzo pozytywne uczucie. Pan Japoński Dziadek mówiący pare słów po polsku - tego kompletnie się nie spodziewałam. Chciałam zapytać, skąd to potrafi, ale niestety szybko odjechał na swoim rowerze. Jednak na pewno na długo zapadnie mi w pamięć, serdecznie pozdrawiam!
Okolice też jak zawsze zachwycające, oglądanie świątyń, chramów i klimatycznych uliczek chyba nigdy mi się nie znudzi. 

  Do tego oczywiście kawałek innej historii miasta, tej zdecydowanie mniej przyjemnej, a bardziej podniosłej i skłaniającej do refleksji. W takich miejscach łapie chwila zadumy, pojawia się wiele przemyśleń i rozważań, ucieka się gdzieś daleko od teraźniejszości. Nie powiedziałabym, że jest to przyjemne, ale zapewne potrzebne i konieczne, bo z historii należy wyciągać wnioski.
  Po kolejnej godzinie w tramwaju dotarłam na prom na Miyajimę. Bałam się okropnie wejść na statek. Nie bez powodu od tylu lat nie pływam, nie lubię przechodzić mostami, a sama myśl o pływaniu sprawia, że mi słabo. Ale to przecież tylko chwila, można usiąść na środku, skulić się i wsadzić w uszy słuchawki, bo przecież będzie warto. Z tymi myślami wsiadłam, lekko trzęsły mi się ręce. Ale wiecie co? Myślałam, że będzie gorzej. Nie wiem czy to za sprawą braku bujania czy nieziemskich widoków, ale naprawdę finalnie dałam radę. Dech w piersiach zamiast strach zapierały krajobrazy, a sama wyspa jest bajką, małym niebem na Ziemii. Niezwykle klimatyczna, idealna do wypoczynku. Mini plaża, góry porośnięte gęsto drzewami, tradycyjna architektura, świątynie, pagody, akwarium, jelonki (nie miałam pojęcia, że tam też są), posągi no i widok na panoramę miasta po drugiej stronie tafli wody. Mogłabym tam spacerować dniami i nocami, z pewnością kiedyś tam wrócę.

  Powrót od wejścia na prom do hostelu trwał cztery godziny i chociaż brzmi to strasznie, to jakoś bardzo tego nie odczułam. Z tramwaju można było oglądać Hiroshimę nocą, w shinkansenie uciąć sobie dobrą drzemkę, a i w metrze już się nawet dzisiaj nie zgubiłam. Jest postęp!

  Postępuje też nawiązywanie więzi z komarami, bo na samej prawej nodze mam dwanaście ugryzień. Chyba boje się liczyć resztę, moja krew musi być naprawdę bardzo smaczna. 

  A propos smacznych rzeczy - meron pan to najlepsze, co do tej pory spróbowałam w Japonii. Słodka bułeczka z nadzieniem melonowym i nutą matchy. Do Polski poleci cały zapas, takie małe, a jak cieszy podniebienie!

graficzny identyfikator działu FELIETONY

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation